Maria Mazurek: Problemy branży budowlanej stają się coraz bardziej widoczne. Głośną historią z ostatnich dni jest budowa tunelu w Świnoujściu, łączącego wyspy Wolin i Uznam, na który mieszkańcy czekają od lat. Firma Astaldi walczyła długo o ten kontrakt, a jak już udało się go zdobyć – zrezygnowała. Jej argumenty to między innymi wzrost cen i kosztów pracowniczych oraz problem z uzyskaniem gwarancji od banków. Co się dzieje?
Jan Styliński, prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa: To nie jedyna taka historia i nie pierwsza. Problemy z uzyskaniem gwarancji bezpośrednio wywodzą się z tego podstawowego problemu: pogarszającej się kondycji finansowej przedsiębiorstw budowlanych, osłabienia płynności, pogorszenia wyników mimo wzrastających obrotów.
Banki są teraz bardziej krytyczne wobec firm budowlanych?
Są bardziej krytyczne. Zdolności kredytowe przedsiębiorstw zmniejszyły się w porównaniu z sytuacją sprzed roku czy dwóch. Firmy mają podobne, a nawet wyższe obroty, kontraktów jest dużo, a branża finansowa patrzy ostrożniej. W branży ubezpieczeniowej firmy budowlane stanowią mniej więcej 12-14 proc. portfela, ale już w szkodach ich udział to 25 proc. Szkodach, czyli w pociągniętych gwarancjach. Takie gwarancje są wymagane przy kontraktach budowlanych. Banki muszą się też liczyć z KNF, która sprawdza, czy nie angażują się zbyt mocno w sektory podwyższonego ryzyka, a budowlanka jest bardziej ryzykowna niż kilka lat temu.
To jest zauważalny trend, on może nie jest jeszcze bardzo silny, ale z niego wynika spadająca liczba ofert w zamówieniach, zwłaszcza tych, które są zamówieniami niedużymi, samorządowymi. Niemniej problem dotyka również dużych inwestorów. Niedawno odbył się kolejny przetarg PKP na 29 lokalizacji na kolejowy dworzec systemowy i okazało się, że na 60 proc. lokalizacji nikt się nie zgłosił, w kilku pozostałych lokalizacjach oferty były znacznie wyższe niż budżet zamawiającego.
Jak dużo jest takich przypadków?
One dzisiaj są jeszcze w miarę pojedyncze. Ale firmy budowlane, jak obywatele, głosują nogami. Czyli z jednej strony nie składają ofert - i to właśnie jest przykład projektów kubaturowych kolejowych. Są też inne przypadki, gdzie co prawda firmy oferty składają, ale wyceniają je już dużo powyżej budżetu.
Licząc, że nie wygrają?
Nie, raczej licząc, że to będzie złoty strzał. Że zamawiający będzie pod presją, zobaczy, że jeśli unieważni postępowanie i na nowo je ogłosi, to może mieć jeszcze wyższe ceny. Więc być może teraz podniesie budżet i uda się wybrać cenę racjonalną z punktu widzenia przedsiębiorcy, czyli taką, która zakłada ryzyko wzrostu cen materiałów, ale także pokrycie strat na kontraktach z ostatnich dwóch lat.
Dużo jest takich kontraktów ze stratami, które są nierentowne?
Dzisiaj sporo. Można powiedzieć, że prawie wszystkie kontrakty ofertowane w drugiej połowie 2016 roku i w pierwszej połowie 2017 są kontraktami, które są na lekkim minusie albo w okolicach zera.
Branża ostrzegała już wiele miesięcy temu. A niedawno prezes spółki Budimex przy okazji ostatnich wyników w liście do akcjonariuszy napisał, że bez rozwiązania kwestii waloryzacji cen, rentowność, czyli zyskowność sektora budowlanego będzie dalej spadać. "Niewykluczony jest scenariusz, w którym cała branża zanotuje stratę. Taka sytuacja miała już miejsce w 2012 roku, kiedy drastycznie wzrosła liczba bankructw, a cały sektor budownictwa poniósł stratę brutto na poziomie prawie 200 mln zł" – tak ostrzega prezes największej polskiej firmy budowlanej. To realne?
To prawda, rentowność już spada, choć obroty rosną. Średnio w Polsce dla sektora przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 9 osób marża to 5,4 czy 5,6 proc. Na rynku budowlanym waha się od 0,8 do 2,3 proc.
Czy myśli pan, że będzie tak, jak obawia się prezes Budimeksu i będziemy mieć powtórkę z roku 2012?
Patrząc po czynnikach zewnętrznych i braku reakcji ze strony inwestorów, a szerzej w ogóle rządu, to można powiedzieć, że tak, będzie powtórka z pierwszej perspektywy unijnej. I to nawet być może w cięższym wariancie niż poprzednio.
Problemy branży budowlanej rosną Marta Kondrusik/Gazeta.pl
Nic się nie nauczyliśmy na tamtym kryzysie?
Nie zmieniliśmy nic istotnego.
A co trzeba by zmienić, żeby nie doszło do takiego scenariusza?
Tu nie ma jednego rozwiązania. Trzeba byłoby parę elementów zmienić. Największym problemem na rynku jest płynność. Przede wszystkim rząd powinien się zastanowić, jakie instrumenty kontraktowe można zastosować, żeby tę płynność zwiększyć, czyli żeby firmy budowlane miały dostęp do pieniędzy, bo to nie jest branża, która jest w stanie odkładać na kontach dużo gotówki. Jeśli rynek finansowy ostrożnie patrzy na takie firmy, to być może należałoby się zastanowić nad instrumentami, które przyspieszałyby obrót pieniędzmi pomiędzy inwestorami a zamawiającymi. Tak, żeby firmy dostawały pieniądze za wykonanie konkretnych etapów częściej, mniejsze, ale częściej. To da im płynność. W branży takie etapy nazywane są kamieniami milowymi - chodzi o ich skrócenie.
Można też zastanowić się nad rozwiązaniami idącymi w kierunku odrębnych płatności za materiały budowlane. Czyli materiały są wskazane przez wykonawcę, ale nie on je kupuje, tylko zamawiający, na przykład GDDKiA. W ten sposób firmy budowlane nie martwiłyby się już tak o to, że w trakcie realizacji kontraktu ceny materiałów wzrosną tak bardzo, że umowa stanie się nierentowna. W Europie Zachodniej tak to w większości funkcjonuje. Jest jeszcze waloryzacja cen w istniejących umowach, kontraktach sprzed roku, dwóch, które już są realizowane, choć to sprawa problematyczna.
Elementem problemu branży budowlanej podczas tego załamania sprzed kilku lat był problem podwykonawców, którzy masowo upadali.
Problem dla nas wstydliwy.
Podwykonawcy upadali między innymi przez zatory płatnicze – nie byli w stanie doczekać się pieniędzy od głównego wykonawcy za zrealizowane zadanie. Wydaje się, że nic się nie zmieniło. Branża budowlana znajduje się w niechlubnej czołówce pod względem największych zatorów płatniczych. I tutaj najbardziej cierpią podwykonawcy, te najmniejsze firmy. Pojawił się pomysł ministra Ziobry, który zakłada między innymi uzależnienie wypłacania pieniędzy wykonawcom budującym drogi od tego, czy zapłacą swoim podwykonawcom. To nie jest dobra propozycja?
Ale to już jest, od lat. Myślę, że minister powinien najpierw przejrzeć kontrakty, które rząd zawierał. Warunkiem otrzymania wynagrodzenia jest przedstawienie zaświadczenia o uzyskaniu wynagrodzenia przez podwykonawcę i to jest w każdym kontrakcie GDDKiA wpisane. W kolejowych też, wszystkich to dotyczy. Co do zasady podwykonawcy są zgłaszani i inwestor ich zna.
To skąd się w takim razie bierze ten problem?
To jest bardzo dobre pytanie i sami sobie je od pewnego czasu zadajemy. W pewnym stopniu jest to element walki z czarownicami. Zawsze znajdzie się jakaś grupa społeczna, która będzie pokrzywdzona i o której głosy warto będzie powalczyć.
Myśli pan więc, że to wymyślona sprawa?
Nie ma możliwości na rynku drogowym, który generuje 30-40 mld zł rocznie, żeby wszyscy w 100 procentach działali uczciwie. Są też hochsztaplerzy na rynku, nie ma co udawać, że tak nie ma. Natomiast skala problemu absolutnie nie jest warta stosowania takich instrumentów, jakie są przez ministra Ziobro proponowane.
Co jest takiego złego w tej propozycji?
Pogorszenie płynności finansowej, to jest najgorszy element. W strategii premiera Morawieckiego na rzecz odpowiedzialnego rozwoju jednym z filarów jest wzmocnienie polskiego sektora MŚP [małych i średnich przedsiębiorstw - red.]. Czyli zbudowanie firm, które będą mocniejsze, bardziej prężne, będą w stanie wyjść w świat. Jaka firma wyjdzie w świat, która nie ma kapitału? Żadna w zasadzie, pomijając startupy. Takie mniejsze firmy nie będą w stanie sięgać po kontrakty na generalnego wykonawcę - a to są te kontrakty, które dają możliwość rozwoju firmom - jeśli będzie to obarczone tak ogromnymi kosztami, jak proponuje minister Ziobro.
Czyli jakimi?
Te koszty to przede wszystkim rachunek powierniczy, na który mają trafiać pieniądze i dopiero z niego mają być wypłacane wykonawcom. To jeszcze bardziej utrudnia i opóźnia dostęp do pieniędzy. Do tego minister Ziobro proponuje utworzenie specjalnej komisji, która będzie dokonywała odbioru robót, ale tylko na poziomie podwykonawców. Czyli tak naprawdę nie będzie żadnej zachęty dla średnich firm do rozwoju. To jest próba spetryfikowania stanu rozwoju polskich firm budowlanych. Nie sądzę, żeby taki był zamysł ministra Ziobro, to raczej świadczy o tym, że ministerstwo nie rozumie procesów.
To jest na razie wstępny etap prac legislacyjnych, można jeszcze coś zmienić.
Na to liczymy. Wystosowaliśmy stanowisko do pana premiera, razem z organizacją zrzeszającą firmy podwykonawcze - tutaj spojrzenie jest bardzo spójne i dla generalnych wykonawców, i dla podwykonawców. Diagnoza pewnych mankamentów jest natomiast miejscami słuszna. W obszarze wartości z ministrem Ziobro się zgadzamy - należy chronić uczestników rynku przez nieuczciwym działaniem, natomiast w obszarze instrumentów zdecydowanie nie.
Co w takim razie zrobić z podwykonawcami, którzy cierpią przez zatory płatnicze?
Na przykład przyspieszać płatność, pilnować, zmniejszać presję ciążącą na generalnym wykonawcy, od którego będą odbierane mniejsze porcje robót, w związku z czym ten generalny wykonawca też te mniejsze elementy będzie odbierał od podwykonawcy. Dla podwykonawców, którym potrzebne jest zwiększenie płynności, stworzenie funduszu gwarancji i poręczeń kredytowych, który kiedyś był, potem został zlikwidowany, dzisiaj można powiedzieć, że instytucjonalnie chyba coś tam się odradza, ale zupełnie nie działa. Bo teraz firmy, jeśli mają ograniczony dostęp do pieniędzy, na przykład nie płacą swoim dalszym podwykonawcom, w momencie kiedy muszą zapłacić VAT.
Jeśli generalny wykonawca ma gorzej, to podwykonawca ma jeszcze gorzej i tak to będzie schodziło w dół, aż ten, który jest na dole, w ogóle pieniędzy nie otrzyma. I to było bardzo widoczne przy Euro 2012, kiedy były masowo zawierane kontrakty poniżej realnych kosztów, Skarb Państwa bardzo się z tego wtedy cieszył.
Zatory płatnicze w Polsce, badanie ankietowe Marta Kondrusik/Gazeta.pl
Kolejną kwestią problematyczną jest kwestia kosztów pracy: rosnącej presji płacowej, braku dostępności pracowników.
Branża budowlana jest drugą branżą pod względem liczby złożonych wniosków w urzędach pracy o zezwolenie na pracę cudzoziemców. Pierwsza to przemysł. A przemysł jest w lepszej sytuacji, bo łatwiej zatrudnić ludzi na linii fabrycznej niż na placu budowy, który jest dynamiczny i nieprzewidywalny.
Ile jeszcze firmy budowlane musiałyby zatrudnić ludzi, by spokojnie realizować kontrakty albo zawierać nowe bez obawy, że nie będzie ich kim wykonać?
Teraz branża zatrudnia blisko 390 tys. osób. Żeby odbudować stan sprzed załamania, potrzeba 90 tys. To tylko żeby odbudować to, co straciliśmy. Szacujemy, że programy publiczne są około 25 proc. większe niż były w czasie poprzedniej perspektywy unijnej. Więc powinniśmy mieć jeszcze 20 proc. więcej pracowników. Łącznie budownictwo powinno zatrudniać dziś około 150 tys. osób więcej.
Rozumiem, że nie bardzo są szanse, żeby ich znaleźć na polskim rynku – bezrobocie mamy rekordowo niskie, niektórzy mówią, że w zasadzie pracy nie mają już tylko ci, którzy jej nie chcą mieć.
To jest trochę pytanie o horyzont czasowy. Inaczej się planuje zatrudnianie ludzi, kiedy wiadomo że programy są i będą a inaczej, kiedy mamy polską amplitudę koniunktury i dekoniunktury. Są dobre pomysły, jak program mieszkaniowy czy mostowy, bo wykraczają one poza 2023 rok, czyli czas, kiedy będą się kończyć obecne kontrakty drogowe.
Ukraińcy?
Nie zasypią nam tej dziury. Tych, którzy byli do wzięcia i tak już wzięliśmy. Poza tym, tam nie ma zbyt wielu wysoko wykwalifikowanych profesjonalistów, zwłaszcza w drogownictwie czy kolejnictwie, bo na Ukrainie dotychczas nie było nowoczesnego rynku drogowego.
Daleki Wschód też nie ma specjalistów?
To raz, a dwa, że my nie mamy teraz w Polsce know how pracy z ekipami wielonarodowymi, nie potrafimy tego. Tak naprawdę zaczynamy patrzeć na kadry z południowej Europy. Trochę zaczyna się u nas Włochów pojawiać, Hiszpanów.
Stać nas na nich?
Jeśli spojrzymy na najniższy szczebel techniczny, pracownika najmniej wykwalifikowanego, to ten z południa Europy na pewno będzie droższy. Natomiast jeśli chodzi o specjalistów, spawaczy, operatorów maszyn, koparek czy żurawi, to absolutnie jesteśmy w stanie zaoferować konkurencyjne warunki. Operator żurawia może zarobić nawet 10 tys. zł na rękę, sprawny spawacz 8-10 tys. zł.
A może by spróbować ściągnąć Polaków z emigracji?
Raczej tego nie widzimy. Oni są tam już kilka lat, pościągali rodziny, osiedlili się. Wydaje się, że jest łatwiej ściągnąć na kontrakt dwuletni Włocha do Polski niż ściągnąć Polaka z zagranicy, któremu trzeba by pokazać dalszą perspektywę,.
Alternatywą jest zwiększenie naszego wewnętrznego, krajowego potencjału. Czyli przebranżowienie ludzi - dzisiaj branża budowlana płaci lepiej niż wiele innych, zwłaszcza takich, które zatrudniają ludzi z wykształceniem zawodowym czy podstawowym.
Czy można jeszcze uratować sytuację w budowlance, żeby nie było powtórki z 2012?
Można. Trzeba tylko podjąć odważne decyzje. Trzeba zwiększyć finansowanie w tej części programów rządowych, które nie są jeszcze zakontraktowane. Wiem, że ministerstwo rozwoju jest tego świadome. Po drugie, można rozmawiać o zwaloryzowaniu kontraktów, które były zawarte, czyli uwzględnienia wzrostu cen na przykład materiałów. Rozumiem też, i sam bym za tym lobbował, by pociągało to z automatu obowiązek zwaloryzowania umów podwykonawczych.
Trzecie działanie to są ułatwienia pracownicze i tu sektor pracy i polityki społecznej zajmuje się kolejną nowelizacją ustawy, która ma zwiększyć możliwość preferencyjnego ściągania pracowników z zagranicy. Warto rozmawiać o instrumentach zwiększających płynność firm. Trzeba po prostu siąść do stołu z rynkiem i rozmawiać.