Jacek Bartosiak: Tak. Wystarczy spojrzeć na mapę.
Oczywiście. Gdzie się dokonują tzw. przepływy strategiczne? Dlaczego mamy największe firmy transportowe w Europie? Leżymy w miejscu, które jest jednym z trzech "zworników" świata, obok Zatoki Perskiej i Zachodniego Pacyfiku. Z Francji po Rosję idzie szeroki pas przepływów strategicznych, poprzecinany południkowymi rzekami, które stanowią przeszkodę. Kontrola pomostu bałtycko-czarnomorskiego, Polski z Ukrainą, i trzymanie mostów na Wiśle z kolejowym węzłem warszawskim zawsze będzie celem wszystkich, którzy chcą podporządkować sobie Eurazję.
Jak pan zamknie oczy, to z czym się panu kojarzy II wojna światowa?
Pociągi, pociągi, pociągi. Niemieckie z materiałami i wojskiem na wschód, a później sowieckie w drugą stronę.
Czytaj więcej: Niemiecka prasa o chińskim Jedwabnym Szlaku: Walka o układ mocarstw przyszłości
Że bez kontrolowania Polski - a szerzej przestrzeni między Morzem Czarnym i Bałtykiem - każde imperium ma jakąś słabość.
Już to się dzieje. Chińskie miliardy na infrastrukturę miały tu płynąć w ramach projektu Nowego Jedwabnego Szlaku. Na początku obecnej kadencji całe wycieczki oficjeli z Chin przyjeżdżały do Polski.
Amerykanie powiedzieli jasno: „nie”. Polska w obozie krajów Zachodu odgrywa określoną rolę. Mówiąc językiem geopolityki, wzmacniamy amerykańską pozycję polityczną i projekcję siły oceanu światowego na wysuniętych rubieżach głębiej w masach lądowych Eurazji.
Chiński Jedwabny Szlak Marta Kondrusik
Ok. Od pięciuset lat strategiczne przepływy towarów, ludzi, wiedzy, technologii, kapitału i wojska realizują się przede wszystkim poprzez oceany i morza. Dlaczego Amerykanie mogą uważać, że są hegemonem? Bo kontrolują tzw. ocean światowy, czyli wszystkie szlaki morskie. To - nieco upraszczając - daje im moc decydowania o strukturze gospodarki światowej i podziale pracy w świecie. Dlaczego amerykańskie sankcje na Iran są skuteczne? Bo okręty marynarki wojennej USA pilnują komunikacji z Zatoki Perskiej i mogą zatrzymać irańską ropę. To jest obecnie ich najważniejsza przewaga nad Chinami, bo w wielu innych strategicznych dziedzinach dali się już przegonić. Chiński projekt Nowego Jedwabnego Szlaku - czyli wielkiego pasa dróg, kolei, światłowodów, ropociągów, gazociągów, kabli, które miałyby spajać masy lądowe Azji i Europy - to podkopywanie pozycji Ameryki. Bo może się okazać, że ta nowa infrastruktura pozwoliłaby ściągnąć ropę z Iranu rurami i USA tracą władzę nakładania sankcji.
Polska wzmacnia amerykańską „zdolność projekcji siły oceanu światowego” właśnie dlatego, że daje kontrolę nad ważnym węzłem na lądzie, co pozwala równoważyć potencjały Rosji i Niemiec, gdyby prowadziły politykę niezgodną z interesami USA, oraz pozwala przeciwstawić się Chinom, gdyby wchodziły do Europy.
Dla Anglosasów, którzy są ludźmi morza byłoby to nie do zaakceptowania. Każde infrastrukturalne wzmożenie w masach lądowych Eurazji odbierają jako próbę osłabienia ich hegemonii.
Amerykanie chcą złamać globalizację w formule, jaką znamy z ostatnich 30 lat. Koniec z liberalnymi dogmatami, że wolny handel przynosi wszystkim korzyści, i że światowa sieć przepływów strategicznych powinna być otwarta. Teraz ma być inaczej.
Bo na globalizacji relatywnie przegrali wobec Chin. Cały demokratyczny Zachód z tych trzech dekad wychodzi osłabiony, poobijany i niepewny siebie. I ma jako przeciwnika potężne Chiny. Tylko w ostatniej dekadzie Chińczycy zużyli więcej cementu, niż Amerykanie w ciągu całego XX wieku. Zaczynają być punktem ciężkości gospodarki światowej i to z czasem prowadzi do dominacji politycznej. Uważają zresztą, że im się ona należy w sposób naturalny. Amerykanie podjęli decyzję łamania tej trajektorii.
Nigdy w historii świata nie było tak potężnej wojny handlowej jak obecnie. Pierwszy raz w to wchodzimy, z kompletnie niewiadomymi konsekwencjami.
I już nie będą. Po rozpadzie sowietów w 1991 roku właściwie wszystkie strategiczne przepływy - poza wojskowymi - był wolne. Jak miałeś usługę albo towar, które były konkurencyjne, to mogłeś je oferować na całym świecie. Było to możliwe dzięki Amerykanom i ich flocie, która pilnowała, żeby w głównych korytarzach strategicznych nie było piratów, niepokojów itd. I pojawiło się ważne zjawisko związane z globalizacją - współzależność. W każdym produkcie są części z różnych krańców świata. Jedni bez drugich nie mogą sprawnie gospodarczo funkcjonować – powstał globalny łańcuch dostaw.
Też w to wierzyłem. Z fukuyamowskiej drzemki o końcu historii wyrwał mnie kryzys ekonomiczny 2008 roku.
Nadzorowana przez Amerykanów globalizacja doprowadziło do wielkiego wzbogacenia się świata. Ale też bardzo nierównego. Największym przegranym tego procesu okazała się klasa średnia na Zachodzie.
Amerykanie to totalnie przespali. Mieli cały czas strukturalną przewagę nad Chinami, decydowali, kto jest szefem Banku Światowego, kontrolowali wszystko, co się dzieje w systemie. I wierzyli, że tak będzie zawsze. Apatia geostrategiczna USA po 2000 roku była bardzo widoczna. Ugrzęźli na Bliskim Wschodzie na wojnie z terrorem, peryferyjnej wojnie, kompletnie nieistotnej z punktu widzenia interesów imperium. W tym czasie nie zajmowali się Chinami. Nie zajmowali się nawet własną infrastrukturą - to co się stało na przykład z drogami czy mostami w USA woła o pomstę do nieba, jak się po nich jeździ, ciężko uwierzyć, że to są drogi należące do globalnego mocarstwa. A przede wszystkim nie zajmowali się dbaniem o własną klasę średnią i pozwolili Chinom ją wyssać prawie do ostatniej kropli krwi. Niech pan pojedzie do tzw. Pasa Rdzy - Pensylwanii, Wirginii Zachodniej, Ohio - i zobaczy, jak ludzie żyją w teoretycznie najbogatszym kraju świata.
I co z tego? Demokraci też to mówią i wielu ekonomistów tak samo. Globalizacja pozwoliła zachodnim korporacjom kontrolować globalny łańcuch dostaw. Londyn i Nowy York mogły decydować, gdzie umieścić początek tego łańcucha, czyli prace badawcze, tworzenie nowych technologii, opatentowanie ich; gdzie jest środek łańcucha, czyli dostarczanie surowców do produkcji i sama produkcja; oraz gdzie jest jego koniec, czyli marketing i sprzedaż. Jak pan myśli, które części łańcucha są najbardziej zyskowne?
Tak. Posiadanie patentów oraz reklama i marketing. Na tym się najlepiej zarabia. A cały mniej zyskowny środek łańcucha - czyli produkcję - można było oddać za granicę, głównie do Chin.
Chińska gazeta Fot. Andy Wong / AP Photo
Korporacje skorzystały. I nie brały pod uwagę skutków ubocznych.
Po pierwsze Chińczycy koncertowo nas ograli. Udawali pokornych podwykonawców, ale stawiali jeden warunek: jak chcecie do nas wejść z produkcją silniczka, to musicie nam przekazać prawa patentowe. Albo przynajmniej jeden Chińczyk musi być w zarządzie. I po dwóch miesiącach sami ten silniczek, podzespół, procesor, ekran, czy cokolwiek innego - potrafili robić.
Czytaj więcej: Chiny mogą sięgnąć po tajną broń w wojnie handlowej. Metale ziem rzadkich
Tak. Bo zarabiały krocie na produkcji w Chinach.
Po drugie utrzymywanie na Zachodzie jedynie najbardziej zyskownych części łańcucha dostaw, chociaż zasila konta naszych firm miliardami, to równocześnie powoduje dotkliwą chorobę rynku pracy - polaryzację. Powstają znakomite dobrze płatne etaty dla naukowców, badaczy oraz speców od marketingu, potem długo, długo nic, i na dole śmieciowe miejsca pracy dla telemarketerów i sprzedawców po 7,5 dolca za godzinę. Słabnie cała środkowa część rynku pracy, czyli stabilne i nieźle płatne miejsca pracy przy produkcji, które stworzyły na Zachodzie klasę średnią. W USA nastąpiła erozja stabilnych miejsc pracy z ubezpieczeniami społecznymi, z przewidywalną ścieżką kariery. I to jest ważny mechanizm osłabiania Zachodu przez Chiny, punktowe uderzenie we wrażliwe podbrzusze, bo Zachód swój spokój polityczny oraz trwałe instytucje demokratyczne opierał dotąd na kontrakcie społecznym z klasą średnią. Ten kontrakt w skrócie brzmiał tak: liberalna demokracja to system, który wam i waszym dzieciom gwarantuje dobre, dostatnie życie. Jak ludzie przestają wierzyć, że taka umowa obowiązuje, to mamy kłopot z legitymizacją całego systemu.
Chiny rozegrały tę partię bardzo sprytnie. Jakie firmy w Dolinie Krzemowej są potężne? Te, które dają markę i trzaskają potężną kasę na swoich patentach. Ale sam iPhone powstaje w Chinach. Czy na takim sposobie uprawiania biznesu da się utrzymać szeroką klasę średnią na Zachodzie?
Nie bądźmy naiwni. Jeżeli pan mi zadaje to pytanie dziś, to znaczy, że oni pomyśleli o tym 20 lat temu. I tak jest prawie ze wszystkim, bo w Pekinie obowiązuje myślenie długoterminowe. Zdestabilizowali Zachód politycznie, bo uderzyli w poziom życia klasy średniej, a jednocześnie zachodnie elity multiplikowały zarobki w Londynie i San Francisco. Wszystko jest dobrze, więc o co chodzi? Wskaźniki rosną, czym się martwić? Steve Bannon często opowiada straszne głupoty, ale ma sporo racji, gdy mówi: „Elity? A kto pływa na Morzu Południowochińskim na naszych krążownikach i niszczycielach pilnując globalizacji? Synowie i córki przegranych z Pasa Rdzy. I mają dość utrzymywania systemu, w którym nie mogą spłacić kredytu, założyć rodziny, bo jest atrofia klasy średniej”. Trump próbuje coś z tym zrobić.
Czytaj więcej: Chiny straszą? PKB rośnie najwolniej od 27 lat. Donald Trump nie jest tu bez winy
Zgoda. Ma dyskusyjny styl. Ale zapewniam pana, że gdyby zwyciężyła Hillary Clinton, to też by weszła w spór z Chinami. Wbrew temu, co do nas dociera - a są to głównie rozmaite odpryski wojny amerykańsko-amerykańskiej wokół tej prezydentury - to w USA panuje duża zgoda w patrzeniu na Chiny. Coraz większa część amerykańskich elit i establishmentu podziela pogląd, że dalsze utrzymywanie wolności strategicznych przepływów doprowadzi do tego, że Ameryka straci pozycję lidera światowego.
Amerykanie, żeby zatrzymać Chiny, muszą złamać liberalny porządek świata, który sami zbudowali. Wchodzimy w epokę wojujących ze sobą królestw. Będą rozdzielać wspólnotę Zachodu: „Jesteś z nami, czy z Chinami?”. I każdy musi na to pytanie odpowiedzieć. Niemcy chcą, żeby było po staremu. Francja tak samo. „Dlaczego mamy ponosić koszty amerykańskiej wojny z Chinami?” - pytają.
Trump łamie ład globalny od stycznia 2018 roku. Przez rok myślał, że USA są nadal tak potężne, że wystarczy tupnąć nogą i Chiny ustąpią. Nic z tego. Żeby naciskać na Chiny mocniej i mocniej, Ameryka musi złamać utrwalone modele funkcjonowania, czyli spowodować, żeby sojusznicy byli z Amerykanami na dobre i złe. A nie tylko na pół gwizdka. Co nie jest łatwe, bo sojusznicy w regionie są uzależnieni gospodarczo od Chin: Korea Południowa, Tajwan. Oni właściwie gospodarczo bardziej zależą od Chin, niż od Stanów. Australia żyje z Chin. Niemcy - tak samo. Wzrost gospodarczy zawdzięczają w dużej mierze współpracy z Chinami. I dlatego tak mocny jest opór w Unii przeciwko działaniom amerykańskiej administracji. Wracamy do starej polityki, która jest znana od początku ludzkości.
Polityki siły. Kończy się jednobiegunowy ład świata z niekwestionowanym hegemonem - Ameryką. To był zresztą układ wyjątkowy w dziejach, jedno mocarstwo tak potężne, że nikt nie budował koalicji balansującej do forsowania innych rozwiązań. Niemcy, Japonia, wszyscy się pogodzili z władzą Ameryki nad światem. Bo uznali, że mogą realizować swoje interesy w ramach jednobiegunowego układu. W dodatku wszyscy chcieli się do tego układu dołączyć.
Amerykanie muszą teraz coś zaproponować swoim sojusznikom w Eurazji. Nie mogą im tylko powiedzieć: zakazujemy wam iść z Chinami. Polsce - owszem, mogą. Ale Niemcom? Francji czy Australii? Jeśli Niemcom niczego nie zaproponują za zerwanie współpracy z Chinami, to za naszą zachodnią granicą wybuchnie potężny kryzys, a niemiecki kontrakt społeczny między władzą, biznesem a społeczeństwem będzie nie do utrzymania. Zaraz potem Polska wpadnie w kryzys. Każde zakłócenie globalnych przepływów strategicznych będzie w naszym regionie katastrofą.
Jakby pan miał firmę - jakąkolwiek - to by pan wiedział, dlaczego. Proszę sobie wyobrazić, że od przyszłego miesiąca w pana produkcie nie może być ani jednej śrubki z Chin. Leży pan momentalnie.
No i zrobią to, jeśli będzie trzeba. Wojna handlowa USA-Chiny pokazuje, że wola polityczna jest zawsze silniejsza od sił rynku.
Zdecydowanie. Dla Google’a mogą dać zakaz handlu, dla Yahoo - też. Cała narracja, że globalne rynki w epoce globalizacji są tak silne, że nic ich nie okiełzna, to nieprawda. Zapomnieliśmy, jak wielką siłę ma polityka.
To skomplikowana sprawa. W tej chwili otwarcie nie możemy się ustawiać, bo wygląda na to, że dojdzie do rozwodu systemu łańcucha dostaw.
Jak mówiłem. Jeżeli mamy teraz sprzęgnięcie globalnej gospodarki z dwoma graczami, to nastąpi rozerwanie tego świata i powstaną kluby przyjaciół. Normy w różnych klubach będą inne, sieć komórkowa inna, systemy inżynierskie i techniczne, systemy komputerowe itp. Na miejscu przedsiębiorców już bym szukał nowych alternatywnych dostawców.
Źle. Nasz kraj leży w połowie drogi między Ameryką i Chinami - 200 km bliżej nam do Pekinu. I te trzy dekady turbo-globalizacji pod wodzą USA to był bardzo korzystny splot okoliczności dla krajów takiej wielkości jak Polska.
Pytanie, czy Ameryce uda się zerwać globalizację. Chiny to nie Związek Sowiecki. Chińczyk budzi się i marzy o pieniądzach, Sowieci byli odseparowani od światowej gospodarki, nie byli w nią wpięci jak Chiny. Ukarać chińską gospodarkę? Jak? Sowietów można było osłabić brakiem współzależności, ale Chiny są znacznie potężniejszym przeciwnikiem i po prostu nie wiem, co będzie. Łamanie ładu globalnego może mieć zupełnie nieoczekiwane konsekwencje i zwycięzca nie jest oczywisty.
Australijczycy się modlą, żeby obie strony się porozumiały. Japonia się modli, Tajwan się modli, Singapur, cała Azja…
Też powinna.
Rosja na razie będzie w obozie chińskim. Mają z Pekinem tymczasowo wspólny interes, żeby złamać potęgę USA w Eurazji, osłabić rolę dolara. Natomiast długoterminowego wspólnego interesu moim zdaniem nie mają. Rosja jest ośmiokrotnie słabsza gospodarczo, ma populację nieporównywalną z chińską i siły nie są równe. Jak jest partner silny i partner słaby, to nie ma cudów w świecie - Rosji grozi wasalizacja. Więc Rosjanie w przyszłości będą zabiegać o wielki deal z Europą i Stanami. I za jakiś czas to nastąpi.
Jeżeli Amerykanie dojdą do wniosku, że w walce z Chinami są na słabszych pozycjach, to będą potrzebowali Rosji. I mogą się z nią dogadać kosztem naszego regionu.
Tak. Ale ustawienie Rosji przeciw Chinom może się okazać ważniejsze.
Do Amerykanów wciąż jeszcze nie dotarło, że stoją na dość niepewnej pozycji w rozgrywce z Chinami. Od stu lat byli najpotężniejszą gospodarką świata i to im zaciemnia obraz. Boksował pan kiedyś? Albo wygrywał wszystko w jakiejś dziedzinie? Taki bokser mówi później: dawajcie następnego frajera, położę go bez rozgrzewki, bo zawsze mi wychodziło. I w końcu przegrywa. Bezpośrednie otoczenie Trumpa wręcz prze do konfrontacji - już! natychmiast! na całość! - a są w starciu z Chinami jak ten bokser, któremu zawsze wszystko wychodziło.
O przyszłej wojnie powstają teraz całe tomy naukowe. Na przykład Australijczycy zastanawiają się, jak przebudować siły zbrojne, żeby się obronić przed Chinami bez pomocy USA. Bo niektórzy – jak profesor Hugh White - uważają, że Amerykanie tak naprawdę na Pacyfiku już przegrali.
Jeśli USA nie utrzymają świata jednobiegunowego, a wielu badaczy twierdzi, że przespali moment, kiedy można było powstrzymać potęgę Chin, to będziemy mieli powrót koncertu mocarstw w Eurazji. Dla państw małych i średnich to prawdziwa tragedia, bo tylko te obronią własną niezależność, które będą w stanie uzbroić się w ostre zęby, by nie opłacało się ich zaczepiać. I dodatkowo będą musiały zapewnić sobie warunki uczestniczenia w grze światowej oraz dostęp do surowców i rynków.
Dla Rosji nie jesteśmy niepodległym państwem, ale „przestrzenią”. Tak samo było w ostatnim wieku przed rozbiorami. Teraz co prawda jako państwo nie jesteśmy trupem, ale Rosjanie i tak uważają, że nie jesteśmy podmiotowi. Nie traktują nas inaczej jak „przestrzeń przesyłów strategicznych”. Pytanie, jak traktują nas Niemcy.
Może tak być. Amerykanie - nawet jeśli jeszcze wierzą we własną siłę hegemona - wkrótce mogą boleśnie zderzyć się z rzeczywistością. I wtedy naprawdę będą potrzebowali w konfrontacji z Chinami absolutnie wszystkich możliwych sojuszników. Rosja może w naszym regionie Europy dostać wolną rękę choćby dlatego, że wojska USA będą zajęte rywalizacją z marynarką Chin na Zachodnim Pacyfiku.
No i co? W Donbasie była. Nie boję się, że Rosjanie celowo Polskę zaatakują, i że tylko na to czekają. Oni nas raczej traktują lekceważąco. Boję się natomiast sytuacji, że wobec konfrontacji USA z Chinami zobowiązania NATO-wskie nie będą się w odczuciu Moskwy liczyły z powodu zaangażowania wojsk USA w konflikt z Chinami. Amerykanie, żeby w razie czego pomóc państwom bałtyckim - Litwie, Łotwie, Estonii - muszą mieć możliwość tranzytu wojska przez Polskę. Bez Polski gwarancje USA dla Bałtów to iluzja. I mogę sobie wyobrazić, że jest rok 2027, Amerykanie mają problemy na zachodnim Pacyfiku, następuje starcie z marynarką Chin, a Rosjanie korzystają z okazji i wywołują wojnę hybrydową w Estonii. Weszli, nie weszli, nie wiadomo. No i zaczyna się eskalacja, Polska jako państwo NATO odpowiada, wysyła jeden batalion przez korytarz suwalski. I oni w odpowiedzi nam przesmyk suwalski zajmują, przecinając NATO-wską komunikację do atakowanych państw bałtyckich.
My często myślimy, że Rosja jest głównym problemem świata, a dla Anglosasów nie jest. Bywała ich sojusznikiem - w I i II wojnie światowej.
Raczej bez wojny, ale co z tego? To wersja z gigantycznym kryzysem gospodarczym Zachodu. Rosja będzie wtedy w chińskim systemie, Białoruś też. Czyli na Bugu będziemy mieli mur. I trzeba będzie pilnować, żeby nic nie przechodziło.
Niby można. Tak wyglądała Europa po II wojnie.
Tuż obok Rosji, pierwsi pod ręką! Taki układ zdestabilizuje całe nasze państwo, musimy mieć wtedy wielką armie lądową i w zasadzie ciągle siedzimy na wojennej minie. Owszem, będziemy w świecie wolnych ludzi, ale porównajmy sobie to z ostatnim błogostanem 30 lat!
Nie wyobrażam tego sobie. Chiny będą egzekwować swój system wartości, tak samo jak Amerykanie egzekwowali swój. Państwom, które teraz do siebie przyciągają, mówią, że nie obchodzi ich ideologia: „Rządźcie się, jak chcecie, nam chodzi tylko o gospodarkę”. Ale to tymczasowa strategia. W tym chińskim obozie będzie osobny przepływ informacji, osobny internet. Jeśli będziemy mieli chiński internet, no to przecież kontrolowany.
Obecnie trwa rozgrywka o sieć internetową 5G. Absolutnie kluczowa, bo co jakiś czas pojawia się przełom technologiczny, który tworzy nowe kierunki przepływów strategicznych i podążających za nim łańcuchów dostaw, zależności gospodarczych. Maszyna parowa, kolej żelazna, silnik spalinowy i teraz 5G. Jest to pierwszy wynalazek od 200 lat, w którym Chińczycy są bardziej zaawansowani niż Zachód.
Czytaj więcej: 5G w Polsce jednak na sprzęcie Huawei? Play rozpoczyna pierwsze testy w terenie
To nie jest tylko kolejna cyferka: 3G, 4G teraz 5G. To jest przełom. Często tak się dzieje, kiedy w jakiejś technologii zostaje przekroczona pewna bariera, że zmiana jest jak atomowy wybuch. Potencjał internetu 5G będzie umożliwiał powstanie całych nowych gałęzi przemysłu, lekarz w Kenii będzie mógł operować czyjeś serce tutaj w Polsce za stawki kenijskie. Samochód kierowany autonomicznie będzie mógł po Marszałkowskiej teoretycznie pruć 200 km/h i nie spowoduje wypadku, bo co do centymetra będzie miał wszystko wyliczone. Ale przede wszystkim maszyny w przemyśle będą się ze sobą komunikować, kiedy zamówić nową partię surowca i kiedy wymienić zepsuty element. W systemie dostaw połączonych to może oznaczać ogromny wzrost efektywności. To tak, jakby ktoś założył siedmiomilowe buty, a ktoś inny ich nie miał i próbowali się ścigać.
Na razie wygląda, że Chiny. Świat Zachodu w technologii 5G jest z tyłu. Amerykanie ogłaszając sankcję na Huawei próbują na chwile wstrzymać Chińczyków, żeby zyskać trochę czasu i nadrobić dystans. A Europejczycy kręcą raczej na to nosem, bo niemieckie fabryki potrzebują sieci 5G jak najszybciej, jeśli nie chcą przegrać rywalizacji. A Chiny są skłonne Europie dać swoją technologię 5G. Role się więc odwróciły.
Światowa? Chyba nie. Raczej wydarzyć się coś może na Morzu Południowochińskim. I Amerykanie mogą przegrać jak w Pearl Harbor. Potem wyślą okręty jeszcze raz… I wtedy ze świata jednobiegunowego wylądujemy w samym środku nowego świata. Geopolityka w takim momencie jest bardzo niedobra dla państw małych i średnich, takich jak Polska. Bo wtedy więksi między sobą decydują o ich losie.
Pierwszy prezes CPK Baranów Jacek Bartosiak podczas XXVII forum Ekonomicznego. Krynica Zdrój, 5 września 2017 Fot. Marek Podmokły / Agencja Wyborcza.pl
***Dr Jacek Bartosiak jest autorem książek „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”, „Rzeczpospolita między lądem a morzem. O wojnie i pokoju” oraz „Przeszłość jest prologiem”. Właściciel firmy Strategy & Future, dyrektor Programu Gier Wojennych i Symulacji Fundacji Pułaskiego, Senior Fellow w The Potomac Foundation w Waszyngtonie, współpracownik Nowej Konfederacji oraz New Generation Warfare Centre w Waszyngtonie. W latach 2018-19 był prezesem Centralnego Portu Komunikacyjnego Sp. z o.o. Z wykształcenia prawnik po UW, adwokat i partner zarządzający w kancelarii adwokackiej zajmującej się obsługą biznesu.