Kwestia ozusowania umów cywilnoprawnych, zwanych popularnie śmieciówkami, wraca jak bumerang. Wiele wskazuje jednak na to, że pierwotny plan rządu, który zakładał pobieranie składek od wszystkich tego typu umów już z początkiem 2021 r., może się nie udać.
- W tej chwili, jeśli nie nastąpi jakieś nadzwyczajne przyspieszenie, to nie uda się wprowadzić tego rozwiązania do początku roku - przyznaje w rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" członek rządu.
Raf, na które natrafił ustawodawca, jest jednak więcej. Po pierwsze pracodawcy domagają się dłuższego vacatio legis i chcą gwarancji zwiększenia kosztów przychodu. Po drugie tak poważny projekt musi być skonsultowany z Radą Dialogu Społecznego, co wymaga czasu.
Czytaj też: "Rząd ma problem, bo kończy się kasa". Teraz padło na składki ZUS, są kolejni kandydaci
Po trzecie zaś plany reformy umów cywilnoprawnych zbiegły się z rekonstrukcją rządu. Ma ona nastąpić w najbliższą środę, ale tym razem zmiany w gabinecie Mateusza Morawieckiego nie będą kosmetyczne. Liczba ministerstw ulegnie znacznej zmianie, zapowiada się też sporo przesunięć kompetencyjnych. To utrudnia szybkie przyjmowanie przepisów. Według nieoficjalnym informacji kompetencje w tym zakresie ma przejąć Jarosław Gowin.
Nie oznacza to jednak, że rząd nie znalazł sposobu, by do kieszeni Polaków sięgnąć. Może o tym świadczyć nowa procedura, która od stycznia ma obowiązywać firmy. Będą one musiały zgłosić do ZUS wszystkie zawierane z pracownikami umowy o dzieło - informuje "Gazeta Wyborcza".
"Zakład z napływających danych stworzy specjalny rejestr umów o dzieło. I na każde żądanie będzie dane z niego udostępniać członkom rządu" - wyjaśnia dziennik. Stworzenie rejestru może być więc sposobem na oszacowanie, jak wiele osób i firm nowe obciążenie dotknie i pierwszym krokiem, by sięgnąć do kieszeni Polaków pracujących na śmieciówkach.
Liczba pracujących na umowach cywilnoprawnych jest duża - wynosi 1,3 mln. To ok. 13 proc. z 16,4 mln pracujących. Umowy zlecenia są częściowo oskładkowane, umowy o dzieło w ogóle. Z drugiego typu umów często korzystają jednak artyści, pisarze, dziennikarze i inni twórcy.
Rząd tłumaczy konieczność oskładkowania umów cywilnoprawnych na dwa sposoby. Po pierwsze twierdzi, że będzie to oznaczać "równe szanse" na rynku pracy. Po drugie zaś za odprowadzoną składkę rząd odwdzięczy się w przyszłości odpowiednim świadczeniem - czy to emerytalnym, czy zdrowotnym.
- Oskładkowanie umów zleceń to jest jeden z projektów, który ma być wdrożony w życie. Dzisiaj mamy te umowy oskładkowane do minimalnego wynagrodzenia. Chcemy, żeby wszyscy w tym zakresie płacili składki, czyli wyrównania wszystkich szans - wyjaśniał jeszcze w 2019 roku wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Stanisław Szwed.
Pełne oskładkowanie umów zleceń sprawiłoby, że pracownicy zarabialiby mniej netto, a pracodawcy odprowadzaliby za nich wyższe składki. Przykładowo, nieoskładkowane 3000 zł na umowie zlecenie oznacza dla pracownika 2530 zł na rękę, a oskładkowane o ok. 300 zł mniej. Z kolei dla pracodawcy oskładkowana umowa zlecenie na 3000 zł to ponad 500 zł składek na ubezpieczenie społeczne dla danego pracownika. To dałoby z kolei miliardowe wpływy do budżetu, który w przyszłym roku ma być mocno pokiereszowany deficytem wynoszącym 82 mld zł.