Podejście rządu do danych o epidemii to ponury żart. "Teorie spiskowe" nie biorą się znikąd [OPINIA]

Ministerstwo Zdrowia informuje, ile wykonano w ciągu doby testów, wiceminister infrastruktury sugeruje, że na te dane należy patrzeć przez palce, a szef resortu zdrowia mówi o teoriach spiskowych. Dane o epidemii w Polsce od dawna budziły emocje, ale w ostatnich tygodniach można mieć wrażenie, że poruszamy się w jakichś oparach absurdu.

"W ciągu ostatniej doby wykonano ponad 35,1 tys. testów na koronawirusa" - informuje Ministerstwo Zdrowia na Twitterze. Takie komunikaty pojawiają się na profilu resortu codziennie. Treść komunikatu nie pozostawia raczej wątpliwości, że chodzi o wszystkie testy. 

Jednak spadające liczby wykonywanych badań próbek w ostatnim tygodniu zastanawiają część obserwatorów. Tym bardziej że spadki zbiegają się w czasie ze zmianą rozporządzenia rządowego, którego treść obowiązująca od 5 listopada może sugerować, że laboratoria nie muszą już raportować wykonanych testów komercyjnych (czyli - niefinansowanych ze środków publicznych), jeśli dały wynik negatywny. W znacznie szerszym użyciu od kilku czy kilkunastu dni są także szybkie testy antygenowe, zaś diagności laboratoryjni alarmują (9 listopada, być może od tego czasu sytuacja się zmieniła), że nie mają instrukcji, jak je raportować. 

Może więc w rzeczywistości testów w kierunku zakażenia koronawirusem wykonujemy w Polsce zdecydowanie więcej? No ale na logikę - wtedy Ministerstwo Zdrowia podawałoby wyższe liczby albo chociaż zaznaczało, że nie dysponuje pełnymi danymi i np. te poniedziałkowe "ponad 35,1 tys. testów" to tylko testy genowe albo wyłącznie testy finansowane ze środków publicznych itd. Wystarczy jedno zdanie wyjaśnienia. Ale jak wół stoi tylko "wykonano ponad 35,1 tys. testów na koronawirusa".

Mobilny punkt pobierania testów na koronawirusaKoronawirus. Wykonano 35,1 tys. testów, z czego pozytywnych jest 59,3 proc.

Horała rzuca nowe światło

To wszystko zastanawia, ale żadna z tych teorii nie zostaje oficjalnie potwierdzona. Zarówno minister zdrowia Adam Niedzielski, jak i prof. Andrzej Horban, krajowy konsultant w dziedzinie chorób zakaźnych, w ostatnich dniach jako przyczynę spadku liczby wykonywanych testów wymieniają wyłącznie mniej osób wykazujących objawy zakażenia, a co za tym idzie - mniej zleceń z POZ. A że nasza taktyka walki z koronawirusem jest taka, że testujemy wyłącznie osoby objawowe, to liczba testów spada. Proste.

Liczba badań w naszym systemie jest świadectwem aktywnych przypadków. Skoro do lekarzy idzie mniej osób z objawami, to robi się mniej testów. Tu nie ma odgórnego ustawiania fluktuacji. To absurdalny zarzut, który wynika z nieznajomości systemu

- mówi w poniedziałkowej rozmowie z "Dziennik Gazetą Prawną" Niedzielski.

Tyle że w tym momencie "cały na biało" wchodzi... Marcin Horała - wiceminister infrastruktury i pełnomocnik rządu ds. Centralnego Portu Komunikacyjnego. "Wszystkich testów wykonanych w 24h w Polsce jest więcej - testy zamówione prywatnie dające wynik negatywny są często nieraportowane" - pisze na Twitterze w poniedziałek Horała.

To coś nowego. Pierwszy raz jakiś członek rządu potwierdza podejrzenia dziennikarzy, obserwatorów czy analityków. Chyba że to jednak nieprawda? A jeśli prawda - dlaczego dowiadujemy się tego od wiceministra infrastruktury, a nie przedstawiciela resortu zdrowia?

Niedzielski: To wynika z nieznajomości systemu

O to, jakie testy są ujmowane w codziennej statystyce podawanej przez Ministerstwo Zdrowia w mediach społecznościowych, pytam mailowo biuro prasowe resortu w poniedziałek 9 listopada. Do momentu publikacji tego artykułu odpowiedzi nie otrzymuję - poza tym, że resort nad nią pracuje.

Żeby nie było wątpliwości - jestem przekonany, że biuro prasowe Ministerstwa Zdrowia pracuje na najwyższych obrotach i otrzymam wyczerpującą odpowiedź najszybciej, jak to możliwe. Ale czuję się źle z tym, że minister zdrowia mówi o "absurdalnych zarzutach, który wynikają z nieznajomości systemu". Panie ministrze! Dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy Polaków bardzo chciałoby poznać ten system, naprawdę! 

W tym samym wywiadzie dla "DGP" czytamy, że "każde słowo trzeba na wszystkie sposoby wyjaśniać, żeby nie pozostawić miejsca do tworzenia teorii spiskowych". Tak, właśnie o to chodzi! Może to dużo, ale tak - nie tylko naukowcy czy dziennikarze, ale i po prostu "zwykli" obywatele chcieliby po prostu zrozumieć dane podawane przez Ministerstwo Zdrowia o rozwoju epidemii w Polsce. 

Czy "liczba wykonanych testów" to liczba WSZYSTKICH wykonanych testów, czy tylko niektórych? Jak wygląda procedura raportowania liczby i wyników testów? Dlaczego w niektórych województwach liczba wykonanych testów w danym tygodniu jest czasem nawet wyższa niż liczba stwierdzonych zakażeń? Skąd biorą się dane Ministerstwa Zdrowia o zakażeniach, skoro (o czym niżej) nie zgadzają się z tym, co podają Powiatowe Stacje Sanitarno-Epidemiologiczne? I tak dalej i tak dalej. 

"Teorie spiskowe" nie biorą się znikąd

Teorie spiskowe, o których mówi minister Niedzielski, nie biorą się znikąd. Powstają, bo mamy fatalne problemy z danymi o epidemii. 

Pierwszy jest taki, że wciąż nie doczekaliśmy się publicznej, rządowej bazy danych o pandemii. Są dane w wielu różnych źródłach - w raportach Ministerstwa Zdrowia, stacjach sanitarno-epidemiologicznych czy Urzędach Wojewódzkich. Zwykle bez szeregu czasowego, co oznacza, że gdyby ktoś chciał np. dowiedzieć się, ile codziennie od początku pandemii mieliśmy potwierdzonych zakażeń koronawirusem albo śmierci osób z COVID-19, musiałby prześledzić ponad 200 codziennych wpisów Ministerstwa Zdrowia na jego profilach w mediach społecznościowych. 

Na szczęście liczby z poszczególnych dni i miejsc zbiera w całość grupa pasjonatów-wolontariuszy na czele z nastolatkiem Michałem Rogalskim. W wielu innych krajach Europy taka ogólnodostępna rządowa baza funkcjonuje od miesięcy, u nas minister zdrowia mówi w wywiadzie dla "DGP", że "to, że pan Rogalski nie ma problemu z dostępem do danych z poziomu powiatowych stacji sanepidu, pokazuje, że system jest transparentny". 

Z bazy Rogalskiego korzystają naukowcy, na których prognozy powołuje się potem premier Mateusz Morawiecki. Tak to w poważnym kraju nie powinno działać.

.Morawiecki naciągnął prognozy naukowców UW pod swoją tezę. 'To nieuprawnione'

Na plus należy jednak uczciwie zaliczyć Niedzielskiemu to, że zapowiedział, że powstanie "otwarty portal z danymi, by każdy mógł sam analizować dane dotyczące zakażeń". Szkoda, że dopiero po ośmiu miesiącach epidemii w Polsce, ale lepiej późno niż wcale.

Szacunku do raportowanych przez resort zdrowia danych o epidemii z pewnością nie zwiększają także poważne wpadki. Choćby ta z ostatnich dni, gdy z danych z Powiatowych Stacji Sanitarno-Epidemiologicznych wynikało, że w dwóch województwach wykryto łącznie kilkanaście tysięcy więcej zakażeń, niż zaraportowało Ministerstwo Zdrowia (na podstawie informacji z Wojewódzkich SSE). Zaalarmował o tym... Rogalski. Dopiero wówczas minister zdrowia zwrócił uwagę na błędy i polecił wyjaśnić sytuację.

Z kolei w sierpniu - czyli dopiero po pięciu miesiącach epidemii w Polsce - zauważono, że coś nie gra w danych o liczbie wykonanych testów w województwie świętokrzyskim. Okazało się, że liczba przeprowadzonych badań próbek została zawyżona o 230 tys.

W codziennym raporcie podawano sumę wszystkich wykonanych badań, a nie tylko te, które zostały przeprowadzone danego dnia. Załóżmy, że do danego dnia było wykonanych 1700 testów, a w kolejnym zrobiono 40, sumowano je i raportowano 1740 jednego dnia

- wyjaśniał wicemarszałek województwa świętokrzyskiego Marek Bogusławski.

Co mogłoby pomóc?

Na niestworzone historie np. o statystach w szpitalach niewiele można już chyba zaradzić. Ale jednak na część z tych - jak mówi minister Niedzielski -  "teorii spiskowych" recepta wydaje się dość prosta.

To przejrzyste i kompleksowe dane o epidemii, przy których czuć, że ktoś ma nad nimi kontrolę. To klarowna instrukcja, jak należy liczby czytać, analizować, co się pod nimi de facto kryje. To porządny i szybki przekaz z rządu, jak pewne wątpliwości czy pytania wyjaśniać. To jasna i precyzyjna informacja, gdy jakieś zmiany prawne czy organizacyjne mogą mieć wpływ na raportowane liczby (wskutek takich zmian porównywanie danych z różnych okresów może nie być wszak miarodajne).

Jestem przekonany, że opisane problemy i niewiadome nie wynikają ze złej woli przedstawicieli rządu, resortu zdrowia czy przedstawicieli władz i instytucji lokalnych. Myślę (mam nadzieję), że to m.in. efekt natłoku innych obowiązków po stronie czy to Ministerstwa Zdrowia, czy sanepidów albo laboratoriów. 

Uważam jednak, że sytuacja, w której dane o epidemii w Polsce byłyby starannie tłumaczone i zniknęłyby wokół nich (coraz częstsze) wątpliwości, wyszłaby na dobre każdemu. Nie tylko Ministerstwu Zdrowia czy naukowcom, analitykom i dziennikarzom, ale przede wszystkim obywatelom. Ci z pewnością doceniliby transparentność rządu w tym zakresie. I - wierzę w to mocno - lepiej rozumiejąc epidemię oraz związane z nią konkretne działania rządu, mieliby do nich większe zaufanie.

Zobacz wideo Czy Polacy wystarczająco przestrzegają obostrzeń?
Więcej o: