Brytyjczycy zagłosowali za wyjściem z Unii Europejskiej w referendum 23 czerwca 2016 roku - cztery i pół roku temu. Od tamtego czasu co jakiś czas przeżywamy "dzień świstaka", jak grany przez Billa Murray'a bohater znanego filmu z 1993 roku. Ciągle czekamy na jakieś brexitowe porozumienie, ustalane są ostateczne terminy, do porozumienia nie dochodzi i termin zostaje wydłużony. Oczywiście główną umowę w sprawie opuszczenia UE przez Wielką Brytanię w końcu udało się osiągnąć (nawet dwa razy, drugi raz po zmianie premiera), ale teraz mamy powtórkę emocji sprzed roku.
Negocjatorzy obu stron mieli dogadać się do ostatniej niedzieli. Taki termin ustalono, bo choć umowa handlowa powinna zostać zawarta do końca roku, to musi zostać jeszcze ona zatwierdzona przez parlamenty wszystkich państw, których to dotyczy - a na to potrzeba czasu.
Niedzielny termin upłynął, porozumienia nie ma, a szefowa Komisji Europejskiej i brytyjski premier po rozmowie telefonicznej przekazali, że mimo to negocjacje będą trwały - choć nie wiadomo do kiedy, bo nowy deadline nie został określony.
Według Ursuli von der Leyen kontynuacja dyskusji to odpowiedzialna decyzja, "pomimo wyczerpania po prawie roku negocjacji i mimo ciągłego przekraczania terminów". Michel Barnier, główny negocjator ds. brexitu ze strony UE, w poniedziałek miał powiedzieć ambasadorom unijnych państw, że szanse na porozumienie z Wielką Brytanią są niewielkie - podaje brukselska korespondentka Polskiego Radia Beata Płomecka. - Póki życia, póty nadziei - tak z kolei skomentował sprawę Boris Johnson, dodając jednak, że najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest brak porozumienia. I co wtedy?
Gdy skończy się okres przejściowy, czyli od 1 stycznia 2021 roku, Wielka Brytania przestanie być uczestnikiem wspólnego rynku unijnego. Jeśli do tego czasu nie wejdzie w życie porozumienie w sprawie relacji handlowych z Unią, będą one odbywać się na zasadach Światowej Organizacji Handlu. A to oznacza powrót ceł, w przypadku niektórych towarów nawet na poziomie 40 proc.
To z kolei pociągnie za sobą wzrost cen importowanych produktów i towarów. Kilka dni temu ostrzegała przed tym Brytyjczyków sieć sklepów Tesco, a dokładnie przewodniczący rady nadzorczej firmy, John Allan. Wyższe ceny będą dotyczyć również produktów żywnościowych, a jedna trzecia żywności w Wielkiej Brytanii pochodzi z importu, w tym około 10 proc. dociera tam przez kanał La Manche. Żywność drożeć ma nie tylko z powodu ceł, ale również spodziewanego osłabienia funta i zakłóceń w łańcuchach dostaw. Ogółem ceny mogą wzrosnąć o około 3-5 proc. Brytyjskie Konsorcjum Handlu Detalicznego (British Retail Consortium) twierdzi, że 85 proc. żywności importowanej z UE mogłaby zostać obłożona cłami w wysokości ponad 5 proc.
John Allan przewiduje też przejściowe problemy z dostępnością niektórych świeżych produktów żywnościowych (Wielka Brytania importuje m.in. warzywa z Hiszpanii). Wąskim gardłem importu jest port w Dover, więc Tesco już teraz przekierowuje część zamówień do innych brytyjskich portów. Tiry ustawiają się w długich kolejkach już teraz, bo przedsiębiorcy gromadzą zapasy na wypadek braku umowy. "To jest katastrofalne" - mówił w Calais agencji Bloomberg Sebastien Rivera, szef francuskiej Narodowej Federacji Transportu Drogowego. Podkreśla, że nie w porządku jest, kiedy na trzy tygodnie przed kluczowym terminem nie wiadomo, jak będzie wyglądać sytuacja. Nie wiadomo, jaka dokumentacja będzie wymagana przy wjeździe do Wielkiej Brytanii, nikt nie jest w stanie niczego zagwarantować.
Branża transportowa będzie tą, w którą brexit bez umowy uderzy bardzo szybko. Brytyjski rząd szacował, że na przygranicznych drogach utknąć może nawet 7 tysięcy ciężarówek, a problemy mogą potrwać kilka miesięcy. Same cła to nie wszystko, importerzy i eksporterzy będą musieli wypełniać deklaracje, pozyskiwać licencje i certyfikaty dla niektórych produktów, a na granicy to wszystko trzeba będzie sprawdzać - to oznacza wydłużenie czasu transportu i być może, szczególnie na początku, zatkanie przejść oraz wielokilometrowe kolejki. Pojawią się też obowiązki dotyczące formalności podatkowych.
Oczywiście, działa to w obie strony, my zapewne zapłacimy więcej za towary importowane z Wielkiej Brytanii, bo trudno zakładać, że sprzedawcy nie przerzucą na klientów części ceł.
Twardy brexit to też inne zmiany w handlu międzynarodowym. Jako członek UE, Wielka Brytania była stroną wielu porozumień handlowych zawieranych przez Brukselę z państwami trzecimi - było ich ponad 70. Po opuszczeniu Wspólnoty, Londyn musiał zacząć negocjować dwustronne umowy, by zagwarantować brak zmiany warunków. Jak dotąd udało się to zrobić z około 50 państwami, na pozostałe zostało mniej niż trzy tygodnie.
Brexit bez umowy oznaczać będzie też pogłębienie recesji gospodarki i tak bardzo mocno uderzonej przez pandemię koronawirusa. Według ekonomistów brytyjskiego Biura ds. Odpowiedzialnego Budżetu, to 2 proc. wzrostu PKB mniej (oprócz spadku wywołanego koronakryzysem) z powodu strat, jakie dotknęłyby przemysł, usługi finansowe i rolnictwo. Cła bardzo mocno uderzyłyby na przykład w brytyjski przemysł motoryzacyjny. Rocznie do kraju importowanych jest ponad 1,5 mln samochodów, a te składane na miejscu wykorzystują także importowane części.
Szef Banku Anglii ostrzegał niedawno, że straty gospodarcze poniesione przez brexit bez umowy handlowej z UE w dłuższej perspektywie będą gorsze od strat spowodowanych przez pandemię koronawirusa.
Analitycy Goldman Sachs wyliczyli, że twardy brexit sprawi, że realny PKB Wielkiej Brytanii spadnie o łącznie 5,5 proc. Po drugiej stronie Kanału La Manche, w strefie euro, PKB skurczy się o około 0,4 proc., najbardziej we Francji i Niemczech. Brak porozumienia handlowego, a raczej pierwsza informacja o załamaniu negocjacji i ich porzuceniu, pociągnie za sobą zapewne gwałtowną przecenę brytyjskiej waluty. Jak bardzo funt straci, trudno prognozować, najbardziej pesymistyczne szacunki według "Financial Timesa" mówią o utracie jednej piątej wartości wobec dolara i euro.
Jeśli nie będzie porozumienia z UE, podróżujący samochodem będą potrzebować międzynarodowego prawa jazdy i potwierdzenia ubezpieczenia samochodu od ubezpieczyciela - tzw. zielonej karty pojazdu. Możliwe są problemy z połączeniami lotniczymi (choć UE ogłosiła, że podejmie odpowiednie kroki, by temu przeciwdziałać). Nie będzie działać karta EKUZ, więc podróżujący do UE Brytyjczycy (i obywatele UE do Wielkiej Brytanii) będą musieli wykupić dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne na czas wyjazdu. Wprawdzie Wielka Brytania miała negocjować system wzajemnego uznawania ubezpieczeń, ale nie wiadomo, jak ta sprawa się zakończy w przypadku twardego brexitu.
Poza tym taki scenariusz oznacza poważne utrudnienia we współpracy naukowej między unijnymi a brytyjskimi uniwersytetami (program Horizon), nie wiadomo też, co stanie się z programem wymiany studenckiej Erasmus. Problematyczna stanie się także między innymi kwestia wzajemnego uznawania certyfikatów farmaceutycznych leków.
Bez względu na to, jak będzie wyglądać brexit, pewne zmiany w przyszłym roku i tak nastąpią. W przypadku podróży będą dotyczyć m.in. kolejek do odprawy - Brytyjczycy staną w innej, "dłuższej", jako obywatele państwa trzeciego. Do tego dochodzi obowiązek posiadania paszportu. Do Londynu z dowodem osobistym będziemy mogli pojechać tylko do 1 października przyszłego roku. Później już wyłącznie z paszportem.
Pojawią się też zmiany dotyczące statusu obywateli innych krajów mieszkających na Wyspach lub chcących tam zamieszkać. Obywatele państw UE, którzy do końca tego roku osiedlą się w Wielkiej Brytanii, będą mogli tam pozostać na dotychczasowych zasadach. By to zrobić, muszą jednak złożyć wniosek o przyznanie statusu osoby osiedlonej - mają na to czas do końca czerwca przyszłego roku. Pod koniec listopada przedstawiciel brytyjskiego MSW szacował, że zrobiło to około trzy czwarte obywateli UE, którzy się do tego teoretycznie kwalifikują - to ponad 4 miliony osób, w tym około 800 tysięcy Polaków.
Ci unijni obywatele, którzy będą chcieli przyjechać na Wyspy później, by tam mieszkać, pracować lub studiować, będą potrzebować wizy (nie dotyczy to przyjazdów turystycznych na okres do pół roku). Wiza studencka będzie kosztować 348 funtów, wiza pracownicza od 610 do 1408 funtów - chyba że dane umiejętności pracownika znajdą się na liście "deficytowych" w Wielkiej Brytanii.
Starających się o wizę pracowniczą będzie obowiązywał system punktowy. By otrzymać wizę, trzeba będzie zebrać ich 70, przy czym na przykład gotowa, oficjalna oferta zatrudnienia od brytyjskiego pracodawcy daje ich 40, a umiejętność porozumiewania się w języku angielskim 10. Obywatele państw UE będą więc traktowani jak obywatele krajów trzecich (nie dotyczy to Irlandczyków).
Działać to też będzie w drugą stronę. Brytyjczycy, którzy teraz mieszkają w jakimś państwie unijnym, będą mogli w nim pozostać, ale muszą sprawdzić, czy nie będzie konieczne dopełnienie jakichś formalności czy spełnienie wymagań.
Mogą wzrosnąć ceny połączeń telefonicznych w ramach roamingu. Działający w Polsce operatorzy już publikują nowe cenniki.
Wspomniani wcześniej analitycy Goldman Sachs obstawiają, że do porozumienia dojdzie. Może się jednak zdarzyć, że stanie się to tak późno, że ratyfikacja nastąpi dopiero w przyszłym roku. A wtedy twardy brexit i tak nastąpi, choć tylko na chwilę.