Coraz więcej doniesień mówi o tym, że przedsiębiorcy nie chcą czekać na rządową pomoc. Zdesperowani restauratorzy, hotelarze, właściciele siłowni, coraz głośniej zapowiadają, że będą pracować pomimo restrykcji.
Ta postawa spotyka się ze sprzeciwem ze strony rządu. Jarosław Gowin, szef resortu rozwoju, oraz Paweł Borys, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju, który dystrybuuje subwencje wśród firm, mówią zgodnym głosem: dotacji dla firm łamiących przepisy nie będzie.
I chociaż Rzecznik Małych i Średnich firm w swoim komentarzu zauważa, że tego typu sugestie mogą być trudne do wprowadzenia w życie, przedsiębiorcy muszą brać pod uwagę odcięcie od tarczy finansowej.
Skala pomocy od państwa uzależniona jest od poziomu strat. Dla mikrofirm, które w okresie od kwietnia do grudnia 2020 odnotowały spadki przychodów na poziomie 30-60 proc. przewidziano subwencję w kwocie maksimum 324 tys. zł. Wypłaca się ją w przeliczeniu na pracownika - wynosi 18 tys. zł.
Czytaj też: Siłownie znów się otworzą, wiemy kiedy. Branża fitness też się buntuje
W przypadku głębszych strat wysokość dotacji w przeliczeniu na pracownika może zostać zwiększona do 36 tys. zł, ale maksymalny limit wsparcia się nie zmienia.
Środki przyznane w ramach subwencji są bezzwrotne pod warunkiem prowadzenia działalności i utrzymania poziomu zatrudnienia przez 12 miesięcy.
Większe firmy, zatrudniające do 249 pracowników, działające w 38 ściśle określonych branżach, pomoc mogą otrzymać, o ile ich straty wynoszą co najmniej 70 proc. Pod uwagę brany jest okres od 1 listopada 2020 do 30 kwietnia 2021. W tym wypadku kwota pomocy jest już znacznie większa - wynosi do 3,5 mln zł.