Gastronomia pozostaje zamknięta już od niemal pół roku. W tym czasie restauracje co prawda mogą wydawać posiłki na wynos, ale jak wynika z raportu Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej, pozwala to uzyskać średnio tylko 5-10 proc. standardowego obrotu. Szacuje się, że 90 proc. rynku gastronomicznego straciło płynność finansową lub jest na jej granicy. Straty sięgają 30 mld zł, a przez pandemię może się zamknąć nawet 15 tys. lokali, co oznacza, że bez pracy zostanie 250 tys. osób.
Jednocześnie rząd nie przygotował rozwiązań skierowanych konkretnie do tego sektora. Gastronomia musiała dotąd obejść się zwolnieniami ze składek ZUS, postojowymi i bezzwrotnymi pożyczkami na 5 tys. zł. Niedługo jednak sytuacja może się zmienić.
Gościnią programu "Money. To się liczy" była w poniedziałek Olga Semeniuk, wiceministra rozwoju, pracy i technologii. Jak przyznała, rząd prowadzi rozmowy i wyliczenia w sprawie wprowadzenie bonu gastronomicznego.
Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii prowadzi wyliczenia dotyczące wprowadzenia bonu gastronomicznego. Liczymy i sprawdzamy, do jakich firm ten instrument mógłby dotrzeć
- powiedziała Olga Semeniuk. Decyzja w tej sprawie ma zostać podjęta w ciągu kilkunastu dni.
Semeniuk nie była w stanie podać więcej konkretów na temat projektu.
Najpewniej bon gastronomiczny będzie podobny do turystycznego. Będzie to kod do zrealizowania w różnych miejscach, ale możliwe, że jego dystrybucją zajmą się pracodawcy, a nie państwo.
Problemem jest także to, do jakich podmiotów ma trafić takie wsparcie. Semeniuk nie wyklucza, że będzie można go wydać, także w dużych sieciach fast food, ponieważ te dają zatrudnienie rzeszy ludzi. Wiceministra dodała jednak, że równowaga w otrzymywanym wsparciu między dużymi a mniejszymi podmiotami gastronomicznymi jest ważnym punktem rozmów nad bonem gastronomicznym.