Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego: Prognozowaliśmy 6,5 proc., ale te zaskoczenia są regularne od jakiegoś czasu. Może dlatego, że według nas już około 70 proc. cen w koszyku inflacyjnym rośnie.
To jest szeroka inflacja. To nie są tylko szoki podażowe, to inflacja rozlewająca się po gospodarce. To oznacza, że ona będzie trwała i zapanowanie nad nią zajmie parę lat. Wymaga dalszych, sporych podwyżek stóp.
Moim zdaniem tak może się dziać w niektórych sektorach.
Pierwszym kandydatem może być np. gastronomia czy inne sektory, w których marże są niskie i bardzo szybko wyższe płace zaczną się przekładać na ceny. To może być też zintensyfikowane przez odbicie po pandemicznym załamaniu.
Słyszymy też od pośredników rynku pracy, że w niektórych branżach, gdzie są największe problemy z pozyskaniem pracowników, pracownicy zaczynają wpisywać do warunków płacowych w umowach powiązanie z inflacją. To bardzo niepokoi.
Moim zdaniem efekty drugiej rundy już występują. Ankiety NBP mówią już, że 71 procent firm planuje podwyżki płac. Z kolei ze strony firm i własnych kontaktów biznesowych obserwujemy fale podwyżek cen wyprzedzających, antycypujących dalszy wzrost kosztów. To oznacza, że spirala płacowo-cenowa niestety się zamknęła. Wydarzyło się to szybciej, niż można się było spodziewać.
To pokazuje brak wiary w przejściowość inflacji. Bank centralny przespał moment do działania wyprzedzającego. Obawiam się, że będzie musiał gonić inflację większymi podwyżkami stóp niż nam się dzisiaj wydaje.
W zasadzie od październikowej decyzji mówiliśmy już, że podwyżka w listopadzie będzie miała miejsce. Podwyżka o 40 punktów bazowych w październiku to za mało w porównaniu do perspektyw inflacji i tego, co robią sąsiedzi, a także zważywszy na wzrost oczekiwań inflacyjnych.
Aby zapobiec efektom drugiej rundy i dalszemu wzrostowi oczekiwań inflacyjnych, podwyżki stóp powinny być duże i skumulowane na początku. Powinny pokazać gospodarce i rodzinom, że bank centralny nie dopuści do dużego wzrostu inflacji.
Podwyżka o 40 pb. była przebudzeniem. Kolejna powinna nastąpić w listopadzie. W grudniu pewnie ciężej będzie podnosić stopy, bo efekt komunikacyjny jest mniejszy. W styczniu i w lutym zmienia się ponad połowa składu RPP. Zatem kolejna okazja do podwyżek będzie dopiero w marcu. Zważywszy na to, uważam, że RPP nie powinna czekać, skoro następna okazja będzie za pół roku.
Uważam, że wzrosły szanse, że stopy pójdą w górę w listopadzie o 0,50 pp., a nie tylko o 0,25 pp.
2 procent plus. Patrzymy, jak bardzo wzrosły oczekiwania inflacyjne oraz co robią sąsiednie banki centralne. Uważamy, że te 2 proc. to poziom, które z jednej strony wyśle sygnał do gospodarki, że bank centralny próbuje zapanować nad inflacją, a z drugiej strony może spełniać cel Rady, tj. utrzymywać słaby kurs złotego.
Te 2 procent to i tak będzie niżej niż docelowa stopa w regionie. A z drugiej strony ograniczeniem dla wyższych podwyżek jest to, co robi Europejski Bank Centralny. On podniesie stopy dopiero być może w 2023 r. Patrząc więc na funkcję reakcji RPP, zakładamy, że ten docelowy poziom stóp to dwa procent lub trochę więcej.
Ryzyka inflacyjne się zacieśniają. Poza Polską widać dalsze natężenie zakłóceń w łańcuchach dostaw. Widać zaskoczenia inflacyjne w krajach rozwiniętych. Będziemy więc importować inflację. Poza tym, jak mówiłem, nasza krajowa inflacja rozlewa się po całej gospodarce i rosną oczekiwania inflacyjne.
Dodatkowo, w 2022 r. będziemy mieli impuls fiskalny. Działania muszą być więc zdecydowane, żeby inflacja się nie rozpędziła i nie pozostała z nami na podwyższonym poziomie przez dłuższy czas. Wtedy wymagałoby jeszcze większych kroków w przyszłości. To byłoby niekorzystne dla wzrostu gospodarczego oraz dla konkurencyjności.
W naszej prognozie na listopad mamy inflację 7,2 proc., w grudniu 7,4 proc., w pierwszym kwartale 2022 r. 7 proc. Potem będzie ona mocno spadać, nawet w okolice 3 proc., ale nie powinno być to powodem do uspokojenia. To będzie bowiem wynikało z efektów statystycznych - wypadną m.in. obecne wzrosty cen paliw czy żywności.
W tym samym czasie jednak inflacja bazowa - czyli oczyszczona z najbardziej zmiennych cen - będzie się utrzymywała na poziomie ponad 4 proc. To jest bardzo ważne! O ile w tym roku dużo było szoków zewnętrznych czy wpływu cen regulowanych, to w 2022 r. duży wpływ na inflację będzie miała presja popytowa i płacowa. A to już o wiele poważniejsze. To też argument za tym, aby bank centralny działał. Wysoka inflacja może napędzić efekt płacowy i spowodował, że docelowe ruchy będą musiały być jeszcze większe.
Co również bardzo ważne, płace będą rosły w 2022 r. szybciej niż produktywność. Tego nie było w polskiej gospodarce od dawna. To jest bardzo inflacjogenne.
Naszym zdaniem, z założeń budżetowych wynika, że prawdopodobnie rząd zastosuje trik polegający na finansowaniu wydatków bez zwiększania deficytu. Obawiamy się, że niektórzy beneficjenci dostaną obligacje, które sobie następnie sprzedadzą i będą mieć pieniądze na wydatki.
Te pieniądze mogą dostać np. instytucje publiczne, może np. NFZ albo któreś z ministerstw albo funduszy centralnych. Dostaną te obligacje, sprzedadzą na rynku i będą mieli środki do wydania. Tego nie widać w planach deficytu na przyszły rok, ale w długu, który rośnie szybciej niż deficyt, na to wskazuje.
Szacujemy, że impuls fiskalny w 2022 r. wyniesie łącznie 5 proc. PKB i będzie wyższy niż w 2021 r. W to wliczamy planowany deficyt całego sektora finansów publicznych i trik związany z przekazywaniem obligacji pod wydatki.
Przypominam, że działamy w warunkach, w których inflacja jest najwyższa od 20 lat i trzeba raczej trochę przystopować, działać w drugą stronę.
Tak, uważam, że to jest igranie z ogniem. Jesteśmy na takim etapie, że inflacja przyspiesza i jest ona spowodowana nie tylko przez dobrą koniunkturę, ale też strukturę PKB. Inne kraje powoli zaciskają pasa fiskalnie. USA, Wielka Brytania - oni ten impuls fiskalny dosyć szybko przykręcają. A mają niższą inflację niż Polska.
Za bardzo oba elementy policy mix [polityka fiskalna rządu i polityka pieniężna NBP - red.] troszczą się o wzrost gospodarczy, a za mało o inflację. To bardzo ważne - trzeba poświęcić trochę koniunktury dziś, żeby zapanować nad inflacją i mieć mocne wzrosty gospodarcze za parę lat. Ale politycy gospodarczy niestety nie podzielają takiego sposobu myślenia.