Ceny paliw na stacjach poszły tak mocno do góry, że wiele osób już musiało zrezygnować z urlopów, na które planowali pojechać prywatnymi samochodami. Z podobnym problemem zmagają się miłośnicy wycieczek zorganizowanych. Już teraz ceny w biurach podróży skoczyły do niespotykanych dawno poziomów.
Dobrą alternatywą stał się tym samym zakup biletów lotniczych. O ile tylko dobrze poszukamy, jesteśmy w stanie znaleźć loty w przyzwoitych cenach. Ogólny poziom cen jest jednak zdecydowanie wyższy od tego, do czego przyzwyczaiły nas ostatnie lata.
Taki stan rzeczy wynika nie tylko z drożejących - również dla branży lotniczej - paliw. To oczywiście jedna z przyczyn, jednak jest ich więcej. Wzrost cen paliwa nałożył się w czasie z problemami, z którymi zmagają się od kilku tygodni przewoźnicy. Zdjęcie obostrzeń covidowych najwyraźniej mocno ich zaskoczyło.
Wieszczony i odwoływany przez dwa długie lata koniec pandemii koronawirusa sprawił, że linie lotnicze działały w "pandemicznym trybie" lub - kolokwialnie mówiąc - na pół gwizdka. Oznaczało to m.in. okrojenie liczby połączeń, zwolnienie lub zawieszanie członków załogi pokładowej, rezygnację z planowanego leasingowania nowych maszyn, czy nawet odstawienie do hangarów egzemplarzy już posiadanych. Popyt na latanie samolotem w 2020 czy jeszcze w 2021 roku był na tyle mały, że przewoźnikom zwyczajnie opłacało się mocno okroić swoją działalność, by ograniczyć koszty. Brak popytu zabił podaż.
Teraz gdy w większej części świata wszelkie obostrzenia wjazdowe zostały niespodziewanie zniesione, a zagrożenie pandemiczne ot tak odwołano, ludzie ruszyli do komputerów i od kilku tygodni okupują systemy rezerwacyjne głównych przewoźników. Ci najwyraźniej sami zaskoczeni są takim zainteresowaniem konsumentów.
Zresztą podobnie, jak porty lotnicze. Świetnie widać to na przykładzie ostatnich dni i wydarzeń z Wielkiej Brytanii. W Londynie wiele samolotów odleciało bez pasażerów (którzy z powodu kolejek nie zdołali dotrzeć do bramki), a inne były odwoływane lub przekładane. Stołeczne lotniska na Wyspach najwyraźniej również nie obudziły się jeszcze z pandemicznego letargu i nie przygotowały personelu i infrastruktury na tłumy podróżnych.
Wracając jednak do popytu, teraz - gdy jest spory - algorytmy systemów rezerwacyjnych linii lotniczych automatycznie podbijają ceny na popularnych połączeniach, z czego linie lotnicze mogą się jedynie cieszyć. Gdy popyt zaczyna jednak wyprzedzać podaż, biletów na popularny trasach albo zaczyna brakować, albo są ekstremalnie drogie. A taka sytuacja już nie jest korzystna.
Przewoźnicy muszą więc otwierać kolejne i kolejne połączenia (lub zwiększać częstotliwość lotów), aby sprostać zainteresowaniu podróżnych. Często to te same kierunki, które wcześniej zamykali właśnie z powodu braku popytu (zduszonego obostrzeniami). Problem w tym, że potrzebują do tego dodatkowych samolotów i dodatkowych załóg, a odbudowanie floty wymaga czasu. To kwestia m.in. przeorganizowania siatki połączeń, ściągnięcia samolotów z odległych lotnisk i przygotowania ich do ponownego latania z turystami na pokładzie.
Jak przyznał Ed Bastian, szef Delta Air Lines (jednej z największych linii w USA) w rozmowie z Bloombergiem, popyt w tym roku "wyskoczył poza skalę". A to oznacza, że zdecydowanie rosną też ceny biletów lotniczych. Tego lata powinny być nawet o 30 proc. wyższe w porównaniu do stanu sprzed pandemii. I to niezależnie od tego, czy mówimy o lotach lokalnych, czy międzynarodowych i czy o trasach turystycznych, czy biznesowych.
Jak wynika z badania Mastercard Economics Institute, o którym wspomina Bloomberg, średni koszt dowolnego lotu z Singapuru jest o 27 proc. wyższy niż w 2019 roku, a wszystkie loty z Australii podrożały o ok. 20 proc. Minie więc trochę czasu, zanim, przewoźnicy odbudują floty, a ceny zaczną spadać. A bilety lotnicze zazwyczaj kupuje się z wyprzedzeniem.
Oczywiście nie jest tak, że z rynku zupełnie zniknęły tanie loty. Przewoźnicy typy low-cost wykorzystują taką sytuację, aby zaoferować tańsze alternatywy dla popularnych (czyli drogich) połączeń. W ten sposób mogą sprzedać bilety, na które nie rzucają się tłumy chętnych.
Warto więc szukać przede wszystkim kierunków mniej oczywistych. Chociażby niedocenianej przez Polaków (ale pięknej) Albanii, o której w Studiu Biznes wspominał w środę Paweł Kunz. Innymi ciekawymi propozycjami mogą być m.in. Czarnogóra czy Bośnia i Hercegowina.
Warto też porównywać ceny biletów u różnych przewoźników lub szukać lotów przesiadkowych (bywają tańsze). Zamiast lecieć bezpośrednio do Malagi, można spróbować dostać się taniej np. do Barcelony, a następnie za grosze kupić lot krajowy do Malagi. Często taniej będzie też np. zrezygnować z powrotu do Warszawy, a wylądować w Poznaniu i dojechać do stolicy pociągiem.
Więcej o lotnictwie znajdziesz na Gazeta.pl
Najważniejszy jest jednak termin. Najdroższe bilety to oczywiście te kupowane na ostatnią chwilę i na okres wakacyjny. Lipiec i sierpień to miesiące, gdy urlopowiczów jest najwięcej, dlatego i ceny są najwyższe. Tymczasem w wielu krajach (np. w Hiszpanii) ładna pogoda utrzymuje się znacznie dłużej i zamiast lecieć w sierpniu, można zdecydować się na znacznie tańsze loty pod koniec września czy nawet w październiku. Szukając takich połączeń teraz, możemy znaleźć je nawet w kilkukrotnie niższych cenach.