Zanim globalni przywódcy będą mogli spotkać się w świetle jupiterów, prowadzić dyskusje i stawać przed aparatami i kamerami mediów z całego świata, potrzeba przygotować grunt pod - nierzadko trudne (szczególnie w tym roku) - rozmowy. Przed szczytem G20 ten grunt przygotowują tak zwani szerpowie. Tak jak szerpowie w Himalajach, przewodnicy niosący bagaże i pomagający wspinaczom zdobywać szczyty (oraz sławę), szerpowie G20 biorą na siebie trud dźwigania największych ciężarów negocjacji. To wysłannicy liderów państw G20, często wysocy rangą urzędnicy rządowi. Ostatecznym celem szerpów jest pomóc w dotarciu do ostatecznego celu, jakim się przyjęcie tekstu wspólnej deklaracji po szczycie.
Jak donosiła w piątek Agencja Reutera, negocjatorzy ci poczynili postępy "w większości kwestii". Jak na razie jednak nierozwiązana pozostaje przede wszystkim ta dotycząca najbardziej kluczowego problemu - chodzi o język deklaracji przy zagadnieniu dotyczącym wojny (problematyczna ma być też kwestia zakresu zobowiązań w walce z kryzysem klimatycznym). To sprawia, że szczyt G20 w Nowym Delhi, odbywający się w ten weekend (9-10 września) może okazać się wyjątkowy - i nie będzie to okazja do dumy dla organizatora, czyli Indii.
Myślę, że to będzie szczyt podziałów. Jest duże prawdopodobieństwo, że przejdzie do historii jako porażka, bo nie uda się wypracować wspólnej deklaracji - co by się zdarzyło po raz pierwszy
- uważa Patryk Kugiel, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). Jak podkreśla, na rozmowach przede wszystkim kłaść się będzie cień wojny w Ukrainie - i to na tym tle stworzyły się podziały. Zresztą, widać to już teraz. - Jak dotąd odbyło się 19 spotkań ministerialnych podczas indyjskiej prezydencji w G20 i żadne nie zakończyło się wspólnym dokumentem, bo Chiny i Rosja nie godziły się na jakiekolwiek wzmiankowanie o wojnie w Ukrainie. Ta sama sytuacja może się wydarzyć w Delhi, a jest to tym bardziej prawdopodobne, że i prezydent Władimir Putin, i prezydent Xi Jinping się tam nie pojawią. Ja to odczytuję jako utwardzenie ich stanowiska. Z drugiej strony, Zachód też jest nieustępliwy i Ukrainy nie odpuści - zauważa ekspert.
To właśnie nieobecność chińskiego prezydenta przede wszystkim zwracała uwagę świata przed szczytem. Pierwsze, jeszcze nieoficjalne doniesienia na ten temat, pojawiły się półtora tygodnia temu. O "prawdopodobnej" wtedy jeszcze nieobecności Xi donosił wtedy Reuters. Kilka dni później Chiny ogłosiły oficjalnie, że do Nowego Delhi pojedzie premier Li Qiang i to on będzie przewodniczyć chińskiej delegacji. Swoje rozczarowanie planowaną nieobecnością prezydenta Chin wyraził Joe Biden. "Jestem rozczarowany, ale zamierzam się z nim spotkać" - powiedział prezydent Stanów Zjednoczonych w miniony weekend. Nie dodał, gdzie i kiedy spotkanie to miałoby się odbyć, ale w teorii mogłoby się to stać w listopadzie, na spotkaniu państw APEC (Asia Pacific Economic Cooperation - Wspólnota Gospodarcza Azji i Pacyfiku) w USA. Biden i Xi ostatni raz spotkali się rok temu - na szczycie G20 właśnie, który odbywał się wtedy (w listopadzie) na indonezyjskiej wyspie Bali.
Patryk Kugiel nazywa decyzję chińskiego przywódcy o nieuczestniczeniu w szczycie "niezrozumiałą". - Oddaje w ten sposób przestrzeń premierowi Modiemu, który będzie prezentował się jako lider całego Globalnego Południa i mediator między Północą a Południem, Zachodem a Wschodem. Po drugie, w kontekście wojny w Ukrainie, rezygnując z udziału w G20 razem z rosyjskim prezydentem, pogłębia postrzeganie Chin jako sojusznika Rosji w tym konflikcie. Jest to moim zdaniem chiński samobój - mówi.
Jeśli chodzi o przyczyny tej nieobecności, to oficjalnie Pekin nie mówi o nich nic, ale w komentarzach ekspertów i obserwatorów pojawiają się dwa wątki. Jednym z nich są napięte relacje z Indiami, które w ostatnich tygodniach tylko się pogorszyły. Tym najnowszym elementem konfliktowym są kwestie terytorialne. Chiny pod koniec sierpnia opublikowały mapę, którą kilka państw odebrało jako swego rodzaju prowokacje. Jako chińskie zaznaczono na niej między innymi części terytoriów uważanych za własne przez Malezję, Rosję i Indie. W ostatnim przypadku chodzi o region Arunachal Pradesh i obszar Aksai Chin na Wyżynie Tybetańskiej.
- Być może Xi Jinping myślał, że jego nieobecność obniży rangę G20 i w związku z tym uderzy w ambicje Indii. Przypomnijmy, że prezydent Chin w Indiach nie był od trzech lat, od kiedy relacje między tymi krajami się pogorszyły. To byłaby pierwsza okazja do złagodzenia sporów, a widać, że obie strony nie są chyba na to jeszcze gotowe - mówi Patryk Kugiel. - Wydaje mi się jednak, że ważniejsze są trudne relacje Chin ze Stanami Zjednoczonymi, a na ich przedłużeniu także z Europą. Na spotkanie Xi z Bidenem na marginesie szczytu Chińczycy nie są jeszcze chyba gotowi. Chcą za to wywierać presję na Amerykanów, żeby postulaty Pekinu zostały zrealizowane - podkreśla ekspert.
No i teraz, o co idzie stawka? Przypomnijmy najpierw, czym jest G20. To grupa państw uznawanych za najważniejsze dla światowej gospodarki, a czasem także "najpotężniejsze" czy "najbogatsze". Co do zasady kryterium jest tam wielkość gospodarki (nominalnego PKB), ale nie wszystkie kraje z grupy w takiej ścisłej czołówce się znajdują. Do G20 należy 19 państw (Arabia Saudyjska, Argentyna, Australia, Brazylia, Chiny, Francja, Indie, Indonezja, Japonia, Kanada, Korea Południowa, Meksyk, Niemcy, Południowa Afryka, Rosja, Stany Zjednoczone, Turcja, Wielka Brytania, Włochy) i Unia Europejska jako całość. Grupa działa jak forum dyskusyjne, spotykające się na najwyższym szczeblu raz w roku, na którym uciera się konsensus w różnych sprawach dotyczących finansów międzynarodowych, handlu itp.
- To, na czym zależy Indiom przewodniczącym obecnie G20 i wielu członkom tej grupy, to na przykład finansowanie walki ze zmianami klimatycznymi. Czyli zwiększenie presji na państwa najbogatsze, czyli G7, żeby wspierały państwa rozwijające się - finansowo i przekazując im technologie. Kolejną kwestią jest presja na zmianę sposobu finansowania realizacji celów zrównoważonego rozwoju. Chodzi tutaj o reformę międzynarodowych instytucji finansowych, czyli banków rozwojowych. Jest to przyczynek de facto do reformy globalnego zarządzania, tak, żeby państwa rozwijające się miały więcej do powiedzenia w instytucjach międzynarodowych. W tym kontekście G20 zapewne przyjmie nowego członka - Unię Afrykańską - i to zapewne będzie najważniejszy twardy rezultat tego szczytu - tak o agendzie na obecny szczyt mówi analityk PISM.
O ostatnim z wymienionych tu wątków mówi się już od paru miesięcy (już pod koniec zeszłego roku swoje poparcie dla tej inicjatywy wyraził Joe Biden), ale dopiero w czwartek pojawiły się doniesienia (znów ze strony Agencji Reutera), że Unia Afrykańska miałaby zostać przyjęta do G20 w ten weekend. Zrzeszenie 55 afrykańskich państw miałoby otrzymać podobny status jak Unia Europejska. To też będzie ukłon w kierunku Globalnego Południa, które coraz mocniej rozgrywa karty w światowej polityce (a Indie tutaj chcą wychodzić na pozycję lidera - więcej o tym w podlinkowanym poniżej tekście).
- Trzecim ważnym tematem jest ogłoszenie inicjatywy w celu oddłużenia państw najsłabiej rozwiniętych, obecnie mamy około 50 takich państw w głębokim kryzysie, którym grozi bankructwo. No i jeszcze jedna kwestia, zupełnie nowa i ważna przede wszystkim dla Indii, to publiczna infrastruktura cyfrowa - państwa rozwijające się chcą wsparcia w przechodzeniu na gospodarkę i administrację cyfrową. Do tego dochodzą często poruszane ostatnich miesiącach w przestrzeni międzynarodowej tematy cen surowców mineralnych czy bezpieczeństwa żywnościowego - kontynuuje Patryk Kugiel.
Pozostaje jeszcze jedno pytanie - co czeka samo G20 (czy też G21)? Czy domniemywany przez niektórych powód nieobecności na szczycie Xi Jinpinga, czyli chęć zmniejszenia rangi grupy, może okazać się czynnikiem podsycającym trwalszą zmianę? Jak dotąd Xi nie przegapił żadnego szczytu G20, od kiedy przejął przewodnictwo Chinom w 2012 roku. Ta decyzja może być powodowana chęcią przebudowy globalnego przywództwa na taką, w której Stany Zjednoczone nie mają już takiego znaczenia - pisze CNN w komentarzowym artykule, dodając, że prezydent Xi może chcieć zastąpić G20 innymi forami, jak BRICS.
- Ogółem linie podziałów w G20 przebiegają między Globalnym Południem a Globalną Północą, w uproszczeniu między G7 a BRICS - podkreśla Patryk Kugiel. A pytany o przyszłość G20 stwierdza:
Myślę, że zmierzamy w kierunku paraliżu i kryzysu G20, o kompromis graczy jest coraz trudniej. Jednocześnie nie ma dla tej grupy alternatywy, innej platformy, na której spotykają się państwa rozwijające się i państwa rozwinięte. Żaden z tych bloków nie może rozwiązywać współczesnych problemów samodzielnie. G20 jest potrzebna bardziej niż kiedykolwiek, a jednocześnie jest mniej zdolna do efektywnego działania. To pokazuje kryzys multilateralizmu i zarządzania światem.