"Wybuchy w Kijowie" - przeczytaliśmy krótką wiadomość. Usłyszeliśmy parsknięcie i pobiegliśmy na prawą burtę. W kierunku łódki płynęły dwa humbaki. Zanurzyły się, mignęły błękitem, na moment zbliżając płetwy do powierzchni wody. Pierwsze spotkanie z wielorybami wprawiło serce w szybsze bicie. Trwało trzy minuty. Potem machnęły na pożegnanie ogonami i zanurkowały. Wróciliśmy do naszych obaw.
Czytaliśmy dalej: poszli szeroko, chcą zająć całą Ukrainę, błyskawicznie. Dwa, trzy razy dziennie dostawaliśmy wiadomości w pigułce, analizowaliśmy każde słowo, próbując przewidzieć przyszłość.
Na Selmie, stalowym jachcie od kilkunastu lat zabierających ludzi na Antarktydę, wśród różnych zasad, dzięki którym w trudnych warunkach żyje się łatwiej, dwie są szczególnie istotne: nie rozmawia się o polityce i religii. - To tematy zabronione, bo potrafią dzielić ludzi. Wzięliśmy tę zasadę od brytyjskiej i chilijskiej marynarki wojennej. Może warto byłoby ją wprowadzić w miejscach pracy? Oddzieliłaby intymne i prywatne poglądy i pomogła skupić się na wspólnym celu. Gdy ktoś na Selmie złamie tę regułę, wrzuca do specjalnej skarbonki 20 euro. Uzbierane pieniądze są wydawane później na wspólną kolację - opowiadał kiedyś współwłaściciel Selmy, Krzysztof Jasica.
Ale jak tu nie rozmawiać o polityce i zamiast tego oglądać lodowce, rozmyślać, że topnieją szybciej niż kiedyś, że podniosą do końca wieku poziom mórz o metr, a miliony ludzi, dziesiątki milionów, może setki będą musiały ruszyć w wędrówkę w głąb lądu i też zostaną uchodźcami, tyle że klimatycznymi. Jak pisać o rabunkowej gospodarce państw poławiających ryby i nienazwane jeszcze gatunki kalmarów czy krylu, żyjątku o wyglądzie krewetki, od którego zależy cały tutejszy ekosystem? O tym, że kończy się pewna epoka.
Nawet te góry lodowe. Jedna przypominała fortecę, a obok niej stał lodowy pomnik. Trudno było uwierzyć, jednak przybliżone zdjęcie nie kłamało. Kobiety w wiankach na głowach.
- Ukrainka strąciła drona słoikiem z kiszonymi pomidorami! - krzyknął ktoś, odczytując SMS-a, który właśnie przyszedł na telefon satelitarny.
Jedna z gór lodowych fot. Krzysztof Jasica/Selma Expeditions
Na Wiernadskim, ukraińskiej stacji badawczej, było ich 12. Zabraliśmy jednego. Był naukowcem, ale miał też stopień wojskowy, więc wracał do domu. Większość czasu milczał. Czasem to milczenie odczuwaliśmy wyraźniej, gdy przeczytał coś strasznego. Milczeliśmy więc z nim, spuszczając wzrok na talerz i mocniej zaciskając dłonie na łyżkach.
Po obiedzie próbował sterować, musiał się czymś zająć, każdy z nas wariował po swojemu, więc co dopiero on.
- Czy jesteś gotowy na wojnę? - zapytał któregoś wieczora Nielsa, francuskiego naukowca, który wsiadł razem z nim na Wiernadskim. Próbował mu wytłumaczyć, co to znaczy graniczyć z Rosją. Przepowiadał, co czeka Zachód, jeśli teraz Ukraina przegra. - Lepiej, żebyś był gotowy, rozumiesz? - powtarzał.
Nam też tłumaczył, chociaż mniej dosadnie. Wierzył, że rozumiemy.
Czasami się wydawało, że opowiada coś śmiesznego, bo zaczynał mówić z lekkim uśmiechem.
- Był taki chłopak u nas w jednostce, młody, ojciec pił, a on potrzebował czegoś w zamian. Kogoś. Więc lgnął do nas. Robił tatuaże, pół jednostki wytatuował, przyjeżdżał do Odessy, spał u nas, bo niedaleko znalazł sobie dziewczynę. I on teraz nie żyje - powiedział i zszedł pod pokład.
Wypiliśmy za tego chłopaka kielicha, kiedy po pięciu dniach przepłynęliśmy Cieśninę Drake’a i wylądowaliśmy w Ushuaia. Zeszło na literaturę. - "Powrót z gwiazd" to najlepsze, co Lem napisał. Zupełnie niesamowita książka, o chłopaku, który wraca do domu z kosmosu, ale świat poszedł naprzód i ten chłopak ma problem, żeby rozpoznać stare czasy, odnaleźć się, przede wszystkim w wartościach - uciekł wzrokiem, łyknął wina.
Potem mówił o młodości, początku lat 90. - Robiliśmy, co chcieliśmy, był akurat schyłek systemu - zaczął kolejną historię. Nikt ich nie ścigał z pałami, kwitła dzika muzyka.
Żyli.
Nosił długie włosy. Dziś są krótkie, nos lekko spłaszczony, zobaczyłbyś i powiedział, że to żołnierz, a nie planktonolog po uszy zakochany w książkach.
- Pogadamy? Jutro wyjeżdzasz - zagadałem przed kolacją.
Cały dzień go nie było. Poszedł robić test PCR, przemaszerował 12 km, odsyłali go z miejsca na miejsce, śmiał się, że jak u Kafki, potem spędził chwilę na wzgórzach nad miastem. Kupił sobie coś do picia, położył na skraju lasu, cieszył się słońcem.
- Przemyślałem i nie chcę - odparł zakłopotany. - Bo co tu pisać, co opowiadać? Że wracam z Antarktydy na wojnę? Już tak napisali na jednym z odeskich portali - polarnik jedzie się bić. Wiem, że Ukraina potrzebuje takich historii, ale ja jestem skromnym człowiekiem, zrozum, przepraszam, nie mam siły. Nie wiem, jak to się skończy, ale jeśli dobrze, to pokażę wam Odessę.
Wstał przed nami, podał omlety z pomidorami i serem, wyściskaliśmy się i pojechał. Spóźnił się na taksówkę, ale jakoś zdążył. Żona i córka są bezpieczne w Polsce, on jedzie w drugą stronę.
Robić swoje
- Pojechałam na Wiernadskiego zobaczyć, jak wygląda praca naukowców w trudnych warunkach - powiedziała Margot, francuska socjolożka, którą również zabraliśmy ze stacji. - Gdy wybuchła wojna, naukowcy byli zdruzgotani, siedzieli przed telewizorem, w komórkach, chłonęli to całe zło. Ale potem wstawali i robili swoje. Bez tego wszystko byłoby bez sensu, ich praca polega na ciągłości, jeśli ją przerwą, weźmie w łeb. Więc wstawali - tłumaczyła.
Próbowałem przypomnieć sobie, o czym dokładnie jest "Powrót gwiazd", trafiłem na stronę z cytatami, znalazłem taki: "Mnie na niczym nie zależy, wiesz. Na niczym. Oprócz ciebie. Muszę cię widzieć. Muszę patrzeć na ciebie. Muszę słyszeć twój głos. Muszę i nic mnie więcej nie obchodzi. Nigdzie. Jeszcze nie wiem, co będzie z nami. Przypuszczam, że to się źle skończy. Ale mi wszystko jedno. Bo już jest warto. Dlatego, że ja mówię, a ty słyszysz. Rozumiesz?"