O zawaleniu się lodowca szelfowego Conger dowiedzieliśmy się kilka dni po tym, jak Antarktyda doświadczyła bardzo wysokich, jak na obecną porę roku, temperatur. Rekord to mało powiedziane, bo chodziło o odchylenie od normy - wieloletniej średniej - o nawet 40 stopni Celsjusza. Pisaliśmy o tym w poniższym tekście:
Tak naprawdę lodowiec odłamał się tuż przed szczytowym momentem "gorąca", na progu fali antarktycznych upałów, w okolicach 15 marca. Dowody w postaci zdjęć satelitarnych pokazali m.in. naukowcy z NASA i amerykański ośrodek analityczny US Ice Center (dostarcza informacji o śniegu i lodzie, został utworzony przez marynarkę wojenną Stanów Zjednoczonych, Narodową Agencję Oceanów i Atmosfery - NOAA oraz amerykańską straż przybrzeżną).
Co widać na tych zdjęciach? Lodowiec szelfowy, rozpadający się na mniejsze fragmenty. Lodowce szelfowe to masy lodu przyczepione do lądu, ale unoszące się już na wodzie. Działają jak korki, zatykając drogi potencjalnego spływania do morza lodowców lądowych i chroniąc je przed cieplejszą wodą. Kiedy lodowy szelf się odłamuje, ta ochrona przestaje działać. Znajdujące się za Congerem lodowce na szczęście nie są duże. Zresztą, sam Conger, choć jego rozmiary - do niedawna 1200 kilometrów kwadratowych powierzchni - mogą robić wrażenie, w skali możliwości antarktycznych także nie jest (nie był) gigantem. Ale to nie ilość utraconego lodu jest w tym przypadku istotna. Chodzi o lokalizację.
Mówimy bowiem o wschodniej Antarktydzie, która w dobie globalnego ocieplenia przez naukowców postrzegana jest jako relatywnie stabilna. O ile na zachodzie wzrost temperatur i topnienie lodu widać wyraźnie, to na ogromnej, zmrożonej, wschodniej części kontynentu śniegu wciąż jeszcze przybywa. I na tym wschodzie lodu jest ponad pięć razy więcej niż na zachodzie. Gdyby stopniał w całości - choć warto pamiętać, że trwałoby to wiele tysięcy lat - poziom mórz na świecie podniósłby się o 50 metrów.
Lodowce szelfowe się cielą, czyli tracą swoje zewnętrzne fragmenty i jest to zupełnie normalne zjawisko. Jednak zupełny rozpad zaobserwowano po raz pierwszy w tej części Antarktydy. Naukowcy na razie nie są pewni, czy z tego zdarzenia można wyciągać wnioski dotyczące kondycji wschodu kontynentu i tego, jak wpływać będzie to na resztę świata. Z pewnością jest to okazja, by zwrócić większą uwagę na to, co się tam dzieje.
Jak podkreśla Helen Amanda Fricker z Scripps Polar Center na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego, wschodnia Antarktyda jako całość jest wciąż stabilna, ale jako że otaczają ją - i chronią część jej lodu - szelfy lodowe, warto się im przyglądać.
- Zdarzenia cielenia się lodowców to część mechanizmów równowagi antarktycznej pokrywy lodowej, która musi zrzucać masę, zyskiwaną w czasie opadów śniegu. Ale ponieważ w tym czasie miało też miejsce zjawisko ekstremalnego ciepła, musimy oczywiście zbadać, czy istnieje między nimi związek - napisała Fricker.
- Szelfy lodowe tracą masę w ramach naturalnego zachowania, ale zapadnięcie się na dużą skalę jest bardzo niezwykłym wydarzeniem - powiedział, cytowany przez "The Guardian", prof. Andrew Mackintosh z australijskiego Monash University (omawiany szelf jest najbliższym Australii). Jego zdaniem, rozpad Congera mógł być spowodowany topnieniem na powierzchni lodu, co z kolei było efektem ostatnich ekstremalnie wysokich temperatur w tym regionie Antarktydy. By jednoznacznie powiązać te wydarzenia, potrzeba jednak więcej dowodów.
Szelf Conger zaczął topnieć już na progu tego tysiąclecia, ale dopiero w 2020 roku zjawisko to przyspieszyło. Tak wyglądały ostatnie cztery lata na zdjęciach z satelity Sentinel, które opublikował Peter Neff, glacjolog z Uniwersytetu Minnesoty w USA.
Jeśli wpływ na rozpad szelfu miała niedawna fala upałów, to była to raczej kropla przepełniająca kielich, a nie główny powód. Niemniej jest to znak tego, co może nas czekać w przyszłości, niekoniecznie bardzo odległej.
Dr Catherine Colello Walker z NASA powiedziała agencji Associated Press, że to, co właśnie zaobserwowano, może być efektem długotrwałego ocieplania się oceanu, który ogrzewał lód od spodu. - To jedno z najbardziej znaczących zdarzeń zapadnięcia się [szelfu - red.] na Antarktydzie od wczesnych lat 2000, kiedy rozpadł się szelf lodowy Larsen B - cytuje z kolei jej słowa "The Guardian". Wspomniany szelf zawalił się w 2002 roku. Lodowiec Larsena położony jest na zachodzie, przylega do Półwyspu Antarktycznego i od kilkudziesięciu lat kolejne jego części rozpadają się w rezultacie zmian klimatycznych.
- Wschodnia Antarktyda zaczyna się zmieniać. Zaczyna się utrata masy. Musimy wiedzieć, jak stabilne są poszczególne szelfy lodowe - mówi AP dr Fricker. Bo jeśli zniknie szelf lodowy, zacznie znikać chroniony przez niego lodowiec lądowy, a to już będzie mieć wpływ na podnoszenie się poziomu wody w oceanach.
***
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.