W ostatnim trzydziestoleciu na Antarktydzie doszło do dwóch szczególnie imponujących przypadków topnienia. To szelfy lodowe Larsen A i Larsen B, które rozpadły się odpowiednio w 1995 i 2002 roku. Te wielkie masy lodu były "przyczepione" do Półwyspu Antarktycznego, na zachodzie kontynentu, w jego najbardziej na północ wysuniętej części. Na tym lodowatym ramieniu Antarktydy, wyciągającym się w kierunku Ameryki Południowej, znajduje się - jeszcze - szelf lodowy Larsen C. Bardzo uważnie obserwowany przez naukowców, którzy sprawdzają, czy i on się zbyt mocno nie topi.
Grupa takich badaczy opublikowała właśnie artykuł w prestiżowym czasopiśmie "Nature" na temat przyczyn tego topnienia sprzed lat. Naukowcy dowodzą w nim, że najpotężniejsze rzeki atmosferyczne zwiększają ekstrema temperaturowe, topnienie powierzchniowe lodu, rozpad lodu morskiego oraz zjawiska destabilizujące szelfy lodowe i to one odpowiadały za rozpad Larsena A i B.
Po 2002 roku nie zanotowano już rozpadu tak dużych szelfów, ale działanie rzek atmosferycznych i tak było widać - twierdzą naukowcy. "Ogólnie rzecz biorąc, 60 procent przypadków wycielania (odłamywania dużych fragmentów lodu przybrzeżnego) w latach 2000–2020 zostało wywołanych przez rzeki atmosferyczne. Utrata efektu podparcia tych szelfów lodowych prowadzi do dalszej utraty lodu kontynentalnego i późniejszego wzrostu poziomu morza. Zgodnie z prognozami ocieplenia w przyszłości, lodowiec szelfowy Larsen C będzie zagrożony tymi samymi procesami" - czytamy we wstępie do opracowania.
Półwysep Antarktyczny, jedno z najszybciej ocieplających się miejsc na Ziemi. Zdjęcie satelitarne ze stycznia 2016 r. NASA
Więcej wiadomości na temat środowiska i klimatu na stronie głównej Gazeta.pl>>>
Lodowce szelfowe to masy lodu przyczepione do lądu, ale unoszące się już na wodzie. Działają jak korki, zatykając drogi potencjalnego spływania do morza lodowców lądowych i chroniąc je przed cieplejszą wodą morską. Kiedy lodowy szelf się odłamuje, ta ochrona przestaje działać. I właśnie to jest poważniejszą konsekwencją rozpadu szelfu. Topnienie ich samych nie ma większego wpływu na poziom wody w oceanach, bo i tak już się w niej unoszą. Ale zniknięcie tej blokady odsłania lodowcom lądowym drogę do spływania do morza. A ten topiący się lód na podnoszenie powierzchni oceanów już wpływa.
"Podgryzanie" lodu od dołu przez morze, pozbawione stopionego lodu morskiego, to kolejna z przyczyn topnienia lodu szelfowego. Naukowcy ustalili, że wszystkie te czynniki, bardzo różne wydawałoby się w objawach, powodowane są przez jedno zjawisko - rzeki atmosferyczne. To wąskie pasy skoncentrowanej wilgoci w atmosferze, które przemieszczają się z cieplejszych regionów świata.
"Odkryliśmy, że prawie wszystkie incydenty naprawdę ekstremalnych temperatur, które występują na Półwyspie Antarktycznym, mają miejsce w rzekach atmosferycznych" - powiedział CNN jeden z głównych autorów omawianego artykułu, Jonathan Wille z Uniwersytetu Grenoble Alpes we Francji.
Wspomniane badania dotyczyły zachodniej części Antarktydy, której lód postrzegany jest jako mniej stabilny i bardziej podatny na pojawiające się częściej wraz ze zmianami klimatu ekstremalne zjawiska pogodowe. Wschodnia część kontynentu uważana była dotąd za stabilną. Pojawia się jednak coraz więcej sygnałów, że ten wschód może być niekoniecznie tak nietykalny, jak się wydawało.
W marcu w stacji badawczej Concordia na Płaskowyżu Polarnym zanotowano temperaturę aż o 38 stopni Celsjusza wyższą niż występująca zwykle o tej porze roku. Wciąż wyraźnie poniżej zera (-12 stopni) - jednak mówimy o miejscu nazywanym najzimniejszym na Ziemi, gdzie zimą temperatura może spaść do -80 stopni Celsjusza, a w lecie nie przekracza -25 stopni. Rekordową różnicę zanotowano na progu antarktycznej jesieni. Tak wyglądały te przedziwne "upały" - poniższa mapa pokazuje anomalie temperaturowe - im cieplejszy i ciemniejszy kolor, tym większa różnica na plus w porównaniu z okresem referencyjnym (średnią dla tych dni marca z lat 1981-2010).
Marcowe antarktyczne "gorąco" spowodowane było według ekspertów właśnie przez atmosferyczną rzekę. Za wcześnie jeszcze, by określić, czy w związku ze zmianami klimatu takie zjawiska będą się powtarzać. To ostatnie było na tyle ekstremalne i wyjątkowe, że na razie traktowane jest jako incydent. Kluczowa jest teraz odpowiedź na pytanie, czy globalne ocieplenie sprawi, że rzeki atmosferyczne będą pojawiać się częściej.
O tym, co dzieje się na Antarktydzie i jak wygląda prowadzenie tam prac naukowych, bardzo ciekawie opowiadał nam niedawno prof. Sylwester Tułaczyk, glacjolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz: