Polski "nie stać na średnie ambicje" w transformacji. Brak czystej energii to miliardowe koszty

Patryk Strzałkowski
Jeśli Polska ma być bardziej suwerenna energetycznie, musi mocniej stawiać na odnawialne źródła energii - wynika z nowego raportu Fundacji Instrat. Stworzony przez ekspertów model systemu energetycznego pokazuje, że mniej energii odnawialnej naraża nasz na koszty, a także uzależnia od innych: przez import gazu czy prądu.
Zobacz wideo Nowe przepisy o jednorazówkach. „Znikną plastikowe talerzyki i sztućce"

Unia Europejska - w tym Polska - ma za cel szybkie odchodzenie od paliw kopalnych. Ale jak szybko możemy to robić, by było to opłacalne? Okazuje się, że - choć transformacja ma swoje koszty - to szybsze tempo rozwoju energii z wiatru i słońca w najbliższych latach przyniesie oszczędności w porównaniu do mniejszych ambicji. Pokazuje to nowa analiza Fundacji Instrat, która zajmuje się m.in zieloną transformacją.

Eksperci przy pomocy specjalnego modelu sprawdzili, jaki scenariusz transformacji polskiej energetyki jest najlepszy - z punktu widzenia i ograniczania emisji, i kosztów. Bierze pod uwagę warunki pogodowe zarówno w Polsce, jak i u naszych sąsiadów - którym możemy sprzedawać nadmiar energii lub kupować, kiedy jej brakuje. 

Porównali dwa scenariusze - średnich i wysokich ambicji w kwestii rozbudowy odnawialnych źródeł energii do 2030 roku. "Niskich" ambicji nie założono, bo zdaniem ekspertów taki scenariusz już został wyprzedzony przez rzeczywistość m.in. przez boom na fotowoltaikę. Założony rok 2030 jest kluczowy z kilku powodów. Po pierwsze, według ustaleń nauki, do tego momentu powinniśmy obniżyć nasze emisje CO2 o połowę, żeby móc zatrzymać globalne ocieplenie na w miarę bezpiecznym poziomie. Po drugie - co ma związek z ustaleniami naukowców - Unia Europejska wyznaczyła sobie na ten rok cel obniżenia emisji o 55 proc. 

Ile węgla, ile wiatru, ile słońca?

Co Polska planuje robić według oficjalnych dokumentów rządu? W raporcie odnoszono się do (jeszcze) obowiązującej Polityki Energetycznej Rządu, która była nieaktualna właściwie już w momencie publikacji kilka lat temu. Teraz rząd pracuje nad przyjęciem nowej wersji. To już się opóźnia, ale główne założenia znamy z przecieków, o których pisała "Rzeczpospolita" i "Dziennik Gazeta Prawna". Zakłada on 46 proc. produkcji prądu ze źródeł odnawialnych w 2030 roku, 20 proc. węgla kamiennego i po 15 proc. z węgla brunatnego i gazu. Moc zainstalowana w fotowoltaice miałaby sięgnąć 27 gigawatów (obecnie to 12,5 GW), a w wiatrakach na lądzie - 14 GW (obecnie to ponad 8 GW).

Jak ma się to do wyników analizy ekspertów? Ich scenariusz średnich ambicji ma podobne do rządowych założenia dot. energii słonecznej (ponad 29 GW) i bardziej pesymistyczne, jeśli chodzi o wiatraki na lądzie (11,6 GW). Ale już ścieżka szybkiego rozwoju OZE różni się diametralnie od planów rządu. Zakłada, że do 2030 roku mielibyśmy 37 GW mocy w elektrowniach słonecznych i 21 GW wiatraków na lądzie. Obie ścieżki zakładają także 6 GW wiatraków na Bałtyku. 

W ambitnym scenariuszu Instratu produkcja prądu z odnawialnych źródeł energii sięgnęłaby aż 68 proc. w 2030 roku. To niemal spełnia ambitny cel Unii Europejskiej (choć np. Niemcy planują mieć aż 80 proc. elektryczności z OZE do 2030 roku). "Średni" poziom transformacji dałby 53 proc. prąd z OZE u progu nowej dekady. Widać więc, że rządowe plany są nawet poniżej tych średnich ambicji. To może mieć swoje negatywne konsekwencje nie tylko dla klimatu.

embed

Rząd często zwraca uwagę na koszty transformacji. Jednak także utrzymywanie stanu obecnego ma swoje koszty - i to, jak wylicza Instrat, większe niż zielona transformacja. Szybsze odchodzenie od węgla na rzecz czystej energii nie tylko przyczynia się do zatrzymania zmiany klimatu, ale daje konkretne oszczędności. Podążanie bardziej ambitnym scenariuszem oznaczałoby oszczędność (w latach 2026-2030) aż 31 miliardów złotych na uprawnieniach do emisji CO2 i imporcie gazu. Rządowy scenariusz to jeszcze większe dodatkowe koszty.

Do tego dochodzi kwestia bezpieczeństwa czy suwerenności energetycznej. Gaz w ogromnej większości kupujemy z zagranicy. Nawet embargo na paliwo z Rosji oznacza to, że jesteśmy uzależnieni od innych krajów i łańcuchów dostaw. Zbyt mało czystej energii uzależni nas także od importu. Model Instratu pokazuje, że przy ambitnym scenariuszu import i ekspert energii jest na podobnym poziomie. A zbyt mały czystej energii sprawi, że będziemy więcej importować od sąsiadów (by zmniejszyć ceny i emisyjność). 

Czego potrzebują wysokie ambicje?

Eksperci przyznają, że osiągnięcie poziomu odnawialnych źródeł energii będzie wymagało działań, których model nie uwzględnia. To między innymi przebudowa sieci energetycznych i inne zmiany dot. zarządzania całym systemem. Inaczej działa on, gdy prąd produkuje mała liczba wielkich elektrowni - jak obecnie - a inaczej, gdy mamy setki farm wiatrowych i słonecznych, a do tego miliony małych instalacji (jak fotowoltaika na dachach). 

Skala wyzwania - co przyznają autorzy analizy - jest ogromna. Żeby system energetyczny mógł przyjąć tyle nowych, zmiennych źródeł energii, konieczne są "epokowe" inwestycje w sieci elektroenergetyczne i rewolucyjne wręcz zmiany w systemie. Jednak są one niezbędne. Zielona transformacja to w końcu nie tylko energetyka - prąd w coraz większym stopniu będzie zasilać ogrzewanie (pompy ciepła) czy transport (samochody, autobusy elektryczne, kolej). 

Niezbędne będzie ułatwienie inwestycji w odnawialne źródła energii, np. przez prostsze procedury otrzymywania decyzji i pozwoleń, czy tworzenie specjalnych stref pod np. fermy fotowoltaiczne. Żeby w pełni sięgnąć po moce z wiatru, konieczne jest też zmniejszenie minimalnej odległości wiatraków od domów z przyjętych przez Sejm 700 metrów do 500 metrów, co było kompromisem w rządowej ustawie. 

Zgodnie z ustawą PiS z 2016 roku wiatraki mogą powstawać w odległości 10H (10x wysokość wiatraka) od budynków. Rząd zaproponował zmianę tego na 500 m pod pewnymi warunkami, a w czasie prac w sejmowej komisji 500 m zamieniono na 700 500 czy 700 metrów? Gdzie będą mogły powstać wiatraki? [MAPY]

Elektrownie węglowe potrzebne, ale coraz mniej

Model Instratu nie zakłada wyłączenia wszystkich czy nawet większości elektrowni węglowych do 2030 roku. Jednak oszczędności - węgla, pieniędzy, emisji gazów cieplarnianych - przyjdą z tego, że będą używane coraz mniej. Wciąż będą zapewniać pewną podstawę produkcji elektryczności, jednak coraz częściej duża część, a nawet większość będzie pochodzić z wiatru i słońca. A w okresy, kiedy wiatru czy słońca zabraknie - nadrabiać będziemy paliwami kopalnymi. 

Moce zainstalowane w elektrowniach węglowych są w obu scenariuszach podobne (małe ambicje OZE oznaczają więcej elektrowni na gaz). Jednak dzięki temu, że o wiele więcej prądu będzie z wiatru i słońca, to będą pracować z mniejszą mocą, zużywać mniej paliwa, kosztować mniej uprawnień do emisji.

Taka sytuacja rodzi też pewne problemy. Po pierwsze - koszty po stronie elektrowni konwencjonalnych. Częścią kosztu prąd z węgla czy gazu jest samo paliwo oraz uprawnienia do emisji, ale są też koszty stałe. Nawet jeśli dana elektrownia będzie działać - powiedzmy - 20 proc. roku, to przez 365 dni musi być utrzymywana w gotowości. Konieczny będzie jakiś mechanizm, który to finansuje. Po drugie, może dojść do sytuacji, że prądu będzie za dużo. Elektrowni na węgiel nie można tak łatwo wygasić w krótkim czasie, więc kiedy wiatr mocno zawieje, a do tego zużycie będzie niskie - możemy mieć za dużo prądu. W takim wypadku konieczne może być przymusowe wyłączenie np. niektórych wiatraków, co także oznacza koszty. Jednak te - według wyliczeń ekspertów - nie będą na tyle duże, by zagrozić opłacalności szybkiego rozwoju OZE. 

Polska stanie też przed pytaniem, które paliwo, w jakim stopniu ma być uzupełnieniem systemu - węgiel czy gaz? Oba mają wady i zalety. Elektrownie węglowe już mamy, mamy też węgiel. Co prawda jego zasoby spadają i stają się coraz mniej opłacalne, ale jeśli elektrownie będą potrzebować go mniej, to wykonalne może być zaspokojenie potrzeby krajowym surowcem. To daje większą niezależność. Z drugiej strony stare bloki węglowe będą wymagać remontów i nie są bardzo elastyczne, więc trudniej im się dostosować do zmiennej energii z OZE. Węgiel to też więcej emisji CO2 i opłat za nie. Gaz jest mniej emisyjny, więc ten koszt będzie niższy. Ale musimy go importować, a do tego budować nowe elektrownie, bo obecnie tych na gaz wiele nie mamy. Byłyby one bardziej elastyczne i nowoczesne od węglowych, ale budowa ich to kolejny koszt. Do tego gaz to wciąż paliw kopalnie, przyczyniające się do zmiany klimatu. Odpowiedź na pytanie "węgiel czy gaz" nie jest łatwa. Ale im szybciej będziemy mieli konkretne plany, tym łatwiej będzie się wziąć za ich realizację.

Więcej o: