Prof. Andrzej Elżanowski: Ogromną halę, a w niej wyskubane, z trudem ruszające się kurczaki. Mają boleśnie przeciążone stawy kolanowe i często również bolą je poduszki stóp. Niektóre już nie chodzą, inne nie mogą się nawet podnieść. Bierze je wtedy pracownik i rzuci na wózek z trupami. Gdy zamykam oczy, widzę obóz zagłady dla ptaków. Brojlery żyją tam sześć tygodni. W permanentnym zamęcie, stresie, stłoczeniu i bólu.
To właśnie żydowscy pisarze jako pierwsi użyli sformułowania "holocaust zwierząt", "wieczna Treblinka". Nic w tym zresztą dziwnego - obozy zagłady były wzorowane na masowym chowie zwierząt, który rozpoczął się w latach 30. XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Heinrich Himmler i Rudolf Heß byli dyplomowanymi rolnikami zootechnikami. Himmler kierował nawet fermą kurczaków. Etyka postępowania ze zwierzętami w masowym chowie jest w pełni porównywalna z traktowaniem niepożądanych ludzi. Nawet jeśli uznamy, że życie ludzkie jest najważniejsze, to stopień okrucieństwa, którego dopuszczamy się, hodując przemysłowo zwierzęta, jest zupełnie nieakceptowalny. To samo dotyczy obecnego zakresu i podejścia do inwazyjnych doświadczeń na zwierzętach – obecny stan jest nie do pogodzenia z żadnym świeckim nurtem etyki.
Przede wszystkim z obciążenia stawów kolanowych powodującego dyschondroplazję piszczelową, bo brojlery mają wielką nadwagę. Do tego mogą też powstawać bolesne wrzody na poduszkach stóp.
Ostatnimi kręgami piekła kurczaków są transport i ubój. O ile przy świniach czy krowach liczą się osobniki ("sztuki"), to umierających po drodze brojlerów nikt nie liczy. Wychwytywaniem ptaków zajmują się sezonowi pracownicy, zwykle ludzie bez skrupułów i do tego często nietrzeźwi. Chwytają kurczaki i wciskają do plastikowych szuflad. Potem kury jadą do ubojni. Na ogół to nieduże odległości.
Niekoniecznie, bo praktycznie nikt nie kontroluje takiego transportu. Do 50 km rolnik czy hodowca może organizować przewóz na własną rękę, a do 60 km przewoźników obowiązują tylko dwa ogólnikowe zapisy unijnego rozporządzenia, których nie ma komu egzekwować. Dopiero gdy kilometrów jest więcej, to trzeba mieć konkretne dokumenty do weryfikacji zgodności ze stanem faktycznym. Niezależnie od dystansu brojlery są wrzucane do pojemników jak popadnie. Niektóre nie przeżywają nawet krótkiego transportu.
Przestrzegania podstawowych przepisów obowiązujących nawet do 60 km powinny pilnować powiatowe inspektoraty weterynarii i Inspekcja Transportu Drogowego. Każdy ptak powinien być zdolny do transportu i mieć zapewnioną odpowiednią powierzchnię i wysokość pojemnika. Ale weterynarze w zagłębiach drobiarskich są na różne sposoby zależni o tego brudnego przemysłu, a Inspekcję Transportu Drogowego łatwo ominąć, ponieważ, kuriozalnie, działa tylko w godzinach pracy i tylko w dni robocze, i to zwykle w znanych punktach.
Ludzie wieszają je za nogi na hakach, a dokładnie to w metalowych kajdankach, ale patologicznie zniekształcone nogi niektórych brojlerów nie mieszczą się w nich, więc trzeba je upychać siłą. To boli. Maszyna pracuje, a ptaki, trzepiąc skrzydłami, jadą głową w dół w kierunku wodnej łaźni, w której rozpuszczona jest sól. Tam mają zostać ogłuszone przez prąd. Ale kilka procent odchyla głowy, więc na noże dociera z pełną świadomością. Zdarza się, że i w tym momencie brojler próbuje się wyswobodzić. Jeśli to mu się uda i ostrze nie obetnie głowy, ptak żywcem trafia do oparzalnika.
To wszystko jest potwornie niehumanitarne i stanowi hańbę naszej cywilizacji. Skoro - a na to wygląda - większość ludzi nie przestanie w najbliższej przyszłości zjadać miliardów kurczaków rocznie, to przynajmniej powinniśmy złagodzić ich cierpienie.
Na przykład w komorze gazowej z wykorzystaniem dwutlenku węgla.
Moim zdaniem tak. Ptaków nie trzeba wtedy wyciągać z pojemników, szarpać, podwieszać za nogi. Unikają związanego z tymi czynnościami dystresu. Cały kontener może trafić od razu do komory gazowej, w której brojlery tracą przytomność, a dopiero potem odcina się im głowy. Ale z tym z kolei problem mają muzułmanie, bo jeśli w trakcie gazowania ptak umrze, to dla nich nie jest to już ubój rytualny. Jeszcze bardziej fundamentalni są w tej kwestii Żydzi - dla nich zwierzę w trakcie uboju musi być przytomne.
Przesądy religijne i zacofanie światopoglądowe sprawiają, że potwornie cierpią miliardy zwierząt. Proszę mnie źle nie zrozumieć - w żadnym razie nie popieram ksenofobicznego stosunku do imigrantów, ludziom potrzebującym trzeba absolutnie pomagać, ale też można i trzeba wymagać od nich poszanowania standardów cywilizacyjnych i wrażliwości społeczeństwa pomagającego. Nie wolno cofać postępu moralnego i wyrządzać nieodwracalną, bo przedśmiertną, krzywdę tym najsłabszym. Niestety, niektóre mniejszości i inne grupy, jak np. myśliwi, nauczyły się nadużywać praw człowieka do uzasadniania znęcania się i prześladowania słabszych od siebie.
Głód, bo kilkanaście godzin przed trafieniem do ubojni przestaje się podawać jej karmę. Strach, bo wszystkie zwierzęta odbierają intencję rzeźnika. Brutalne traktowanie powoduje, że część ptaków ginie ze stresu. Jak już mówiłem, każdy brojler czuje też stały, narastający ból, bo z każdym dniem przybiera na wadze i obciąża nieprzystosowane do tego stawy i często chore stopy.
Na tyle, że potrafi wybrać sobie wodę, w której rozpuszczono środki przeciwbólowe. O ile ktoś je podaje.
Na pewno nie na fermie brojlerów. Być może czegoś warte jest i tak krótkie życie kur niosek w prawdziwym chowie wolnowybiegowym, z którego pochodzą jaja nr 1. Chociaż i tam nie ma pełnej harmonii i spokoju, jakie wiedzie stadko kilkunastu kur pod wodzą koguta. Szczęśliwe kury widać gdzieniegdzie w małych obejściach na wsi - niektóre z nich spełniają warunki chowu ekologicznego (jaja nr 0). Takie kury cały dzień eksplorują i żerują. Grzebią w poszukiwaniu pokarmu i gonią smaczne kąski, dzięki czemu działa ich układ nagrody, a dopamina płynie szerokim strumieniem.
Na sam koniec wszystkim, co się liczy, są doznania. Wobec podstawowych potrzeb i doznań jesteśmy wszyscy równi jak wobec śmierci.
Tak, wie i czuje zarazem – na poziomie świadomości fenomenalnej poznanie i doznanie są nierozłączne, zresztą tak jak u nas, kiedy rozpoznajemy zagrożenie i jednocześnie boimy się, a gdy nie możemy tego uniknąć, to cierpimy. Kury mogą cierpieć tak jak my na skutek nieustającego bólu, strachu, głodu i pragnienia, nawet jeżeli nie wiedzą, dlaczego się to dzieje. Tak jak większość zwierząt nie rozumieją przyczynowości, a tym bardziej działania maszyny, która zaraz je zabije. Kura nie rozumie, w jakim położeniu się znalazła, co może jej zaoszczędzić paniki, ale też nie może wiedzieć, że śmierć zakończy jej udrękę i nie ma opcji samobójstwa jak ludzie i być może inne podmioty osobowe, które są świadome swojego istnienia i sprawstwa, czyli mają samoświadomość refleksyjną.
Mam na myśli szympansy, słonie delfiny i krukowate, czyli zwierzęta o najwyżej rozwiniętej inteligencji społecznej.
W Polsce funkcjonuje już ok. 2 tys. wielkoprzemysłowych ferm kur Dane: Ministerstwo Rozwoju Rolnictwa i Rozwoju Wsi
Uważam, że nie. Niektóre ludy plemienne otaczały czcią zabijane zwierzęta, a inne kopały je z pogardą. Metody zabijania zwłaszcza przed wynalezieniem broni palnej nie tylko wykluczały empatię, ale wręcz wymagały okrucieństwa, tzw. odwróconej empatii, czyli czerpania przyjemności z cierpienia i śmierci ofiary. Przez wieki zabierano żywe krowy i świnie na pokład statków, żeby w odpowiednim momencie wykrawać z nich mięso.
Tym, co się zmieniło, jest skala. Dziś zabijamy bez opamiętania i rachuby, a nowym gigantycznym źródłem cierpienia są system i technologia produkcji wypracowana przez pokolenia bezdusznych zootechników.
Był taki krótki moment, pod koniec XIX i na początku XX wieku. W niektórych krajach europejskich panowało wówczas przeświadczenie, że świat zmienia się na lepsze, a my zyskujemy ogładę. Gdzieniegdzie dotyczyło to również uboju. Na przykład Niemczech i Wielkiej Brytanii zakładano zwierzętom maski ubojowe, aby ich nie straszyć. Potem przyszła dominacja amerykańskich wzorców produkcji zwierzęcej, uprzedmiotowienie zwierząt przez doktrynę behawioryzmu oraz wojny, które zbrutalizowały całą zachodnią cywilizację.
Niewątpliwe postawy. Myślę tu o pojawieniu się wegetarian i wegan, ale to wciąż w większości wybory wielkomiejskie. Zyskały również koty i psy jako zwierzęta towarzyszące - także głównie w większych miastach. Ale niekoniecznie przekłada się to na nasz stosunek do innych zwierząt, zwłaszcza gospodarskich.
Business as usual. Współczujemy zwierzętom z wybranych gatunków, podczas gdy pod naszymi nosami giną miliardy innych. Zwiększa się rozdźwięk między etyką a praktyką. Ciekaw jestem, do czego to doprowadzi.
Człowiek od zawsze dzieli innych na lepszych i gorszych. Nasza moralność wyewoluowała w grupach jako przystosowanie do integracji grupy wokół jej celów. A integracja grupy opiera się głównie na wymianie i egzekwowaniu wzajemności między jej członkami.
Fakt, że zaczynamy myśleć globalnie, jest nowością, zaistniałą dzięki internetowej globalizacji.
Natomiast grupizm jest zastaną cechą naszych zachowań oraz ocen moralnych. I teraz ten grupizm nieuchronnie przenosi się na zwierzęta. Niektóre wprawdzie zaczynają być akceptowane i traktowane jako członkowie rodziny, ale zwierzęta gospodarskie są dla większości społeczeństwa niewidzialne, a ci, którzy je hodują i widzą, nie mogą szanować życia, które ostatecznie sprzedają do rzeźni. Pozamykane w halach produkcyjnych, zwierzęta gospodarskie - zwłaszcza świnie - pozostają bezimienną masą. Taką dyskryminację między zwierzętami nazywam poszerzonym gatunkizmem.
Podam przykład: większość ludzi kompletnie nie przejmuje się, czym karmi swoje zwierzęta towarzyszące. Nawet jeśli sami jesteśmy wegetarianami czy weganami, to nasz kot czy pies i tak je mięso pochodzące z chowu przemysłowego, zwykle głównie z jego odpadów. Diabelskie koło, nieprawdaż? Karmimy naszych ukochanych podopiecznych zwierzętami o bardzo podobnej wrażliwości, bo między psem a świnią nie ma pod tym względem żadnej różnicy.
Naprawdę nie ma już żadnego problemu z karmieniem psów karmą bezmięsną, choć o tym na razie w Polsce niewiele się mówi. Psy w procesie udomowienia przystosowały się do lepszego niż u wilków trawienia węglowodanów. Niestety wielu specjalistów, którzy mogliby o tym edukować, siedzi w kieszeniach producentów mięsnych karm, i to całkiem legalnie, bo korzystają z grantów i różnych programów. Z kotami jest trudniej, bo są skrajnymi drapieżnikami (i obligatoryjnymi mięsożercami - przyp. red.).
Wychowywałem się w powiatowym miasteczku. Czułem głęboki, bolesny dysonans między traktowaniem ludzi, m.in. znajdowanych licznie w rynsztokach pijaków, a pogardą, z jaką ta społeczność - od pierwszego sekretarza PZPR po księdza proboszcza - odnosiła się do zwierząt. Wakacje spędzałem na wsi. Z zapałem pomagałem chłopom, pracowałem jak głupi, nawet przy młóceniu w stodole, sprawiało mi to przyjemność, byłem cenionym, darmowym wyrobnikiem. Scenki z tamtych wakacji pamiętam z całą ostrością, np. mistrzowskie rzucanie kamieniami w każdego zająca czy inne zwierzę, które zerwało się do ucieczki. Najwięcej złych wspomnień dotyczy poniewierania psami, które bywały uwięzione bez jedzenia, wody i jakiejkolwiek osłony na granicy pola i lasu. Miały tam odstraszać dziki.
Prześladuje mnie dotąd pewne wspomnienie.
Mam może dziewięć lat, na środku podwórka stoi buda, a do niej uwiązany jest na krótko młody pies, nigdy niespuszczany z łańcucha. Zauważam, że zjada kurę. Chłop tego nie widzi, bo na psa nigdy nie patrzy. Jestem podniecony, jak to dziecko, mówię mu, co się stało. Chłop odpina psa, ciągnie go za łańcuch na kupę gnoju i wali w głowę metalowym okuciem orczyka i na tym gnoju zostawia trupa. Minęło ponad pół wieku, a przy okazji sporu o "piątkę Kaczyńskiego" chłopi walczyli o te łańcuchy jak o niepodległość, Ardanowski bezczelnie i bezwstydnie wychwalał traktowanie zwierząt na wsi.
Wegetarianizm nie ma już dziś żadnego etycznego sensu. Przemysł mleczny jest ściśle powiązany z mięsnym, a krowy mleczne mają nawet gorzej niż te hodowane na mięso. Na sam koniec jedne i drugie kończą w ubojni, ale wcześniej te pierwsze są dużo ciężej eksploatowane. Niektóre krowy mleczne zapładnia się nasieniem byka mięsnego. Potem odbiera się cielaka do chowu na mięso. Z krowy natomiast wyciąga się 30-50 litrów mleka dziennie, doprowadzając ją do wycieńczenia i nierzadko choroby, która taką "wybrakowaną sztukę" kwalifikuje do rzeźni. Mleczarstwo i rzeźnictwo to obecnie jeden przemysł polegający na bezwzględnej eksploatacji turów, które ludzie udomowili i zdegradowali do statusu bydła.
Zdawałem sobie z tego sprawę już od dawna, ale kiedyś trudniej było znaleźć alternatywę dla porannego białego sera. Teraz półki uginają się od wegańskich smakołyków.
Andrzej Elżanowski - zoolog i bioetyk, profesor zwyczajny na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego. Autor ponad stu prac naukowych. Przez 16 lat pracował w USA i RFN, m.in. jako stypendysta Smithsonian Institution i US National Research Council. Przewodniczący Polskiego Towarzystwa Etycznego (od 2011). Od wielu lat działa na rzecz poprawy losu zwierząt. Wspiera autorytetem bieżące kampanie przeciwko brutalnej eksploatacji zwierząt. Od 1983 wegetarianin, od 2013 weganin.