Józef Wiśniewski, założyciel, właściciel i prezes Wipaszu: Zdecyduje konsument. Żeby podjąć decyzję, będzie potrzebował odpowiedzi na kilka pytań: czy produkcja tego mięsa nie ma negatywnego wpływu na środowisko; czy zwierzęta są dobrze traktowane i żyją w dobrych warunkach; jaki wpływ to mięso będzie miało na jego zdrowie.
W zasadzie wiem to od zawsze. A twierdzę tak na podstawie naszych doświadczeń z konsumentami. Opowiadałem już o tym hodowcom w 2011 r., gdy jeszcze nie mieliśmy ferm.
Panowie są młodzi, ale ja pamiętam kartki, za które kupowało się w PRL-u produkty. Jedzenia zawsze było wtedy mało. W ogóle jako ludzkość przez wieki patrzyliśmy na pokarm wyłącznie przez pryzmat ilości - potrzebowaliśmy pożywienia, żeby się najeść. Dziś na pierwszym miejscu stawiamy jakość. Wiemy, że się najemy, więc ważne staje się, jak to zrobimy.
Zauważamy, że duże zwierzęta idą w odstawkę.
Z powodu zdrowia, bo to czerwone mięso, ale też przez rosnącą empatię konsumentów. Kiedy je się krowę, działa wyobraźnia. A świnie to niektórzy już nawet traktują jak zwierzę domowe. Ale kurczak z nami zostanie. Jego białko jest kompletne i nie wymaga uzupełnienia.
Wymaga uzupełnień*, a na warzywa trzeba uważać. Tak samo istotna jest ich jakość jak w przypadku mięsa.
Ja kupuję warzywa tylko w sklepach ze zdrową żywnością. Nie dlatego, że mnie stać, po prostu uważam, że żywienie to bardzo delikatna sprawa, a do warzyw z dużych sklepów nie mam zaufania, często źle się po nich czuję, pomidorów i sałaty w zimie w ogóle nie jem, bo wiem, jak są uprawiane.
Proszę pomyśleć logicznie. Coraz więcej ludzi spożywa białko roślinne, musimy więc uprawiać coraz więcej roślin, a do tego używa się nawozów sztucznych. Chemii, pestycydów. Białko jest zdrowe, jeśli powstaje na nawozie naturalnym. Czyli zwierzęcym. Skąd go wziąć bez hodowli zwierząt? Natomiast zwierzę jest filtrem dla człowieka, bo ma wątrobę.
To prawda, takiego nawozu nie można używać, ale wszystko zależy, jak się hoduje. W niektórych kurnikach w Polsce stosowanie antybiotyków jest konieczne, bo infrastruktura pochodzi z lat 80. Z powodu panujących tam warunków kury chorują i nie przeżyłyby bez antybiotyków. Te kurniki powinny zostać zburzone albo zmodernizowane. To konieczność.
Żeby stawiać nowe, które przystają do naszych czasów i potrzeb. Odejście od antybiotyków w hodowli jest konieczne dla zdrowia człowieka. Jeśli to się nie zmieni i dalej będziemy je spożywać razem z mięsem, to w przyszłości zaczniemy umierać od drzazgi w palcu. My to rozumiemy i nie stosujemy antybiotyków. Z naszego kurczaka można ugotować taki rosół, jak kiedyś.
Nie ma powrotu to tego, co było. Nie ma już tamtych gospodyń, a kurczaki z gospodarstw nie zaspokoją naszego zapotrzebowania na białko zwierzęce. Dlatego staramy się stworzyć coś lepszego. Można porównać to do noclegu. Kiedyś istniały kwatery, ale było ich za mało, więc powstały hotele. A potem hotele luksusowe. Tak samo jest z kurczakiem. Chcemy zachować jego behawior, ale z drugiej strony stworzyć mu lepsze warunki, niż miał w naturze.
Chcemy, żeby kurczak czuł się idealnie.
Proszę wyjrzeć za okno: dzisiaj pada deszcz, jest zimno, czy ten kurczak u gospodyni na podwórku na pewno ma tam tak fajnie? Jeszcze jak stadko jest małe, to jakoś to będzie, ale przy większej liczbie zaczynają się problemy. Przyleci wrona, załatwi się, przyniesie chorobę. Kurom trzeba będzie podać antybiotyk. Pojawi się ptasia grypa, trzeba będzie je zutylizować. U nas kurczaki są bezpieczne, staramy się o to w konkretny sposób.
Zapewniamy im optymalne pożywienie i idealny mikroklimat: odpowiednią temperaturę, wilgotność, natężenie światła. Ściółka jest komfortowa, to chłonny pellet wyprodukowany ze słomy i siana lub torf, żeby to lepiej pachniało, bo zapach przekłada się potem na smak mięsa. Trzeba dbać o każdy szczegół. Trudno jest utrzymać czystość, gdy zamiast równej posadzki beton będzie chropowaty. Ściółka musi być sterylna, ściany gładkie, nie można oszczędzać na wentylacji, pasza musi być odpowiednia, kurczakom podajemy mieszanki ziołowe. Czasy walki o jak najtańszy produkt powoli się kończą.
Używamy najpierw niebieskiego światła, które działa na zwierzęta uspokajająco, a potem zmodyfikowanej atmosfery z podwyższonym poziomem CO2, który w naturalny sposób usypia ptaki. To najbardziej humanitarny dziś sposób. Zależy od niego jakość mięsa - kury nie mogą być zestresowane w kurniku, w transporcie i przy uboju. Stres wpływa na PH mięsa.
W większości miejsc stosuje się głuszenie elektryczne.
W tej 38 kilogramów, ale uważam, że za kilka lat normą będzie 30.
Ze względu na dobrostan ptaków. To bezdyskusyjne. Jeżeli chcemy mieć coraz lepszy produkt, to warunki bytowe muszą stale rosnąć.
To empatia człowieka do zwierzaka.
Trwa to kilka miesięcy. Instruktorzy przekazują, jak obserwować ptaki, a my potem monitorujemy, czy pracownicy to robią. Czy gdy przechodzą, są dla nich niezauważalni i ich nie stresują. W przyszłości chcemy, żeby kamery obserwowały przez cały chów oko i pióra każdego z ptaków. Najbardziej topowe rozwiązania na świecie stosujemy też w zakładzie drobiarskim. Kupiliśmy japońskie maszyny, które potrafią potraktować każde udko z osobna, oddzielić mięso od kości i zrobić to 15600 razy na godzinę.
Po spożyciu paszy, piciu wody, zachowaniu.
To patologie, których nie tolerujemy. Dobrostan ptaków przekłada się bezpośrednio na jakość, strukturę, twardość mięsa, a nawet na zapach, który rozchodzi się po kuchni w trakcie gotowania.
Nie tylko konsument oczekuje od nas innej produkcji niż kiedyś. Oczekują też tego banki. Wywierają presję, żeby poprawiać dobrostan zwierząt i badać mięso. Dlatego wybudowaliśmy Instytut Żywienia i Hodowli Polskiego Kurczaka. Chcemy przywrócić kurczakowi wartość, żeby było tak jak kiedyś: jesteś chory, zjedz rosołek, on postawi cię na nogi.
Organizacji jest wiele i ich zarzuty są różne. Podejrzewam, że jesteśmy jedyną firmą, która zaprosiła Otwarte Klatki do współpracy.
Otwarte Klatki często posługują się dokumentem o nazwie European Chicken Commitment. To lista wymogów dobrostanowych. Można w niej znaleźć zalecenia, które powinny zostać wprowadzone do 2026 r.: zmniejszenie obsady na fermach, stosowanie ras wolno- lub wolniejrosnących, brak antybiotyków, konkretne zalecenia dotyczące światła. My w zasadzie dziś moglibyśmy takiego kurczaka wyprodukować, dlatego zaprosiliśmy Otwarte Klatki do współpracy**.
Żeby podzielić się z nimi wiedzą. Jak dla mnie, to mogą nawet spać w kurnikach.
Nie, są pola do dyskusji. Dzięki zgromadzonej przez nas wiedzy jesteśmy w stanie obalić kilka mitów. Np. ten o rasie wolnorosnącej. Nie ma dowodów na to, że jest ona lepsza niż rasa szybkorosnąca.
Otwarte Klatki mówią, że kurczaki ras wolnorosnących czują się lepiej niż ras szybkorosnących. Nie ma na to dowodów. To, że kurczak żyje 56, a nie 38 dni, nie ma żadnego znaczenia dla jego samopoczucia. Znaczenie ma dobrostan i środowisko, w jakim żyje. Z naszych badań nie wynika, że kurczaki wolnorosnące poruszają się lepiej niż szybkorosnące***.
Nie do końca, jeśli zbadać jego samopoczucie w tym czasie. My chcemy, żeby kurczak jak najbardziej ekonomicznie zużył białko, którego mu dostarczamy, żeby się dobrze czuł, żeby nie miał biegunek, bo to go osłabia.
Jeśli nawet zdecydowalibyśmy się na 56 dni, to musielibyśmy wybudować dwa razy więcej ferm, żeby sprostać zapotrzebowaniu.
Na razie kilka.
Z ponad 200.
Robimy to każdorazowo, zanim je zakontraktujemy. Działamy w systemie tzw. integracji pionowej, co oznacza, że każdy kilogram mięsa, który wyjeżdża z naszych zakładów, jest weryfikowalny. Kontrolujemy proces od pola do stołu - sprawdzamy zboża, sami produkujemy paszę, mamy swój serwis weterynaryjny, który nadzoruje fermy kontraktowe. Każde mięso ma swój numer i gdyby coś było nie tak, to możemy sprawdzić skąd pochodzi i jaką paszą był karmiony.
Jeśli ktoś nie spełnia naszych standardów, to nie. Niestety zdarza się to często i między innymi przez takie sytuacje postanowiliśmy zacząć stawiać własne fermy.
Bo to dopiero początek, ale wiem, że od tego, czy nam się uda, zależy przyszłość firmy. Mam też poczucie, że robimy to dla dobra całej branży. Hodowcy muszą poczuć presję. Gdyby sami chcieliby budować fermy w podobnym standardzie, my byśmy sobie odpuścili. Wymaga to od nas olbrzymich kredytów.
Ponad cztery mln zł. A budynków na jednej działce jest kilkanaście.
A nas stać? Bierzemy kredyty. To dla nas ryzyko, ale inaczej nie przekonamy nikogo do zmiany myślenia. Musicie wiedzieć, że hodowca w Polsce to nie jest pan Zenek, który sam dokarmia kurki. To są biznesmeni. Powtarzam więc kolegom z branży: idźcie naszą drogą albo niedługo wszystkich nas nie będzie.
Kiedy otworzył się dla nas unijny rynek, Polacy zaczęli stawiać fermy. Na Zachodzie ich nie było, zaleźliśmy swoją niszę, wypełniliśmy lukę. Ale teraz nadchodzi rewolucja. Mam na myśli Ukrainę. Było dla mnie jasne, że prędzej czy później dołączy do Unii. Teraz proces przyspieszy.
Potencjał Ukrainy w naszej branży jest niewyobrażalny. My jesteśmy mrówką, Ukraina - słoniem. Obstawiam, że gdy skończy się wojna, produkty z Ukrainy będą na stałe trafiały do nas bez cła. Polskie rolnictwo musi się jakoś do tego odnieść. Musimy się zmienić, a niestety większość ferm tego nie zrobi, bo brakuje odpowiedniej infrastruktury. Liczę więc, że im więcej ferm wybudujemy, tym damy mocniejszy przykład: hodowcy, zmieńcie się, bo nie wytrzymacie konkurencji ze Wschodu.
Pytanie powinno być inne: ile ferm powinno się zamknąć lub zmodernizować.
Szacuję, że połowę. Jeżeli nasza branża się nie uwiarygodni, to coraz więcej ludzi nie będzie jeść mięsa.
Nie podejmuję się odpowiedzi na to pytanie, bo brakuje mi danych. Zauważę tylko jedną rzecz - dobrostan to np. dostęp do okien. Nie da się ich zamontować w starych kurnikach. Nie sposób sprawić, żeby było w nich sucho. One są zużyte, a następców nie widać. W Polsce pokutuje jednak myślenie, że będą eksploatowane, dopóki się to opłaca.
Uważam, że jesteśmy na szczycie produkcji. W kraju działa kilka nowoczesnych ubojni, ale brakuje dobrego surowca. Sztuką więc będzie utrzymanie produkcji na dzisiejszym poziomie. Ukraina wymusi na nas zwrócenie się w kierunku jakości, bo jeśli chodzi o ilość, to oni będą w stanie produkować więcej i taniej. Kto myśli tak, jak my, i postawi na naszą filozofię, to zostanie. Ktoś, kto nie myśli, to przegra jakościowo i cenowo.
To się okaże, bo proces jest długi. Budowa trwa osiem miesięcy, uzyskanie pozwoleń - przynajmniej trzy lata. To droga przez mękę. Przeszkadzają nam politycy - od tych lokalnych do posłów, zwłaszcza ostatnio, bo przyspiesza kampania wyborcza. Konkurencja sypie nam piasek w tryby. Jest jeszcze opór społeczny.
Rozumiem.
Nie, bo jeśli proponuję lepszą przyszłość, to trudno się z tym nie zgodzić. Gdybym natomiast proponował utrzymanie status quo, to powiedziałbym, że protestujący mają rację.
Ale obawy rozumiem. Rzeczą ludzką jest się bać, tym bardziej jeśli ktoś ten lęk podkręca, wyolbrzymia. Tylko że ja wiem, że mam rację. Proponuję coś, co jest przyszłością, wyróżnikiem Polski.
Hodowlę neutralną środowiskowo. Chcę wnieść w tę żywność wartość dodatkową. Ma być prozdrowotna. Mamy na to określony czas. Wcześniej próbowaliśmy to zrobić inaczej, w porozumieniu z hodowcami, ale to nie zdało egzaminu.
Na wsi nie ma już potencjału twórczego. Zapewnialiśmy pełną pomoc, hodowca musiał tylko założyć spółkę i włożyć w nią swoją ziemię. Ludziom zabrakło odwagi.
Jecie mięso?
Wynika to określonych powodów. Jesteście młodzi, a młodzi szukają wiedzy. Czytacie o antybiotykach, o złym traktowaniu zwierząt, o niszczeniu środowiska, o smrodzie i na podstawie tych internetowych informacji budujecie swoje wyobrażenie o hodowli. Tylko że ja proponuję zupełnie coś nowego.
Kiedyś to była prawda. Przejeżdżało się obok fermy i rzeczywiście śmierdziało, więc jeśli ktoś będzie budował fermę, to naturalne, że pomyślicie, że będzie śmierdzieć. Tyle że nasze zielone fermy nie śmierdzą, montujemy na nich czujniki jakości powietrza, mierzymy różne parametry, zamontujemy je również w pobliskich wsiach i miejscowościach, żeby mieszkańcy mieli pewność, że nie kłamiemy. Naszych przeciwników zapraszamy do odwiedzenia naszych ferm. Bez tego to walka z wiatrakami, ludzie się zaparli, że nam nie uwierzą i często jesteśmy bezsilni w takiej niemerytorycznej dyskusji.
Wystarczy zajrzeć do historii. Hodowcy nie przewidzieli, że trzeba uwzględnić sąsiedztwo. Obornik leżał przed gospodarstwem, w kurnikach nie było wentylacji, ptaki żyły w zaduchu, pomiot nie był suchy, robił się z tego gnój. Niestety nasze środowisko w pełni zasłużyło sobie na złą opinię.
Gdy kilkanaście lat temu zrozumiałem, jak działają hodowle kurczaków, zorganizowałem spotkanie z hodowcami. Powiedziałem tak: "jeżeli wy nie będziecie chować kurczaka, którego potem sami chętnie zjecie, dacie go waszym dzieciom i wnukom, tylko będziecie patrzeć przez pryzmat złotówki, to przegramy". Przypominają mi to często: "panie Wiśniewski, pan to mówił, no i co? Jeszcze jesteśmy". Ale moim zdaniem ich czas się już skończył. Obecnie sieci handlowe mają bardzo rygorystyczne normy i prowadzą bardzo szczegółowe audyty na fermach.
Pewne procesy zachodzą wolno. Zobaczą panowie, że na koniec to ja będę miał rację. Świat przyspiesza. 13 lat temu nikt nie mówił o środowisku ani o dobrostanie, a teraz siedzimy sobie tutaj i o tym rozmawiamy. Nie zgadzam się natomiast, żeby Wipasz był oceniany przez pryzmat innych ferm, bo to jest krzywdzące. Uważam, że nawet stwierdzenie "ferma wielkoprzemysłowa" jest źle nacechowane.
Cukierki też produkuje się w fabrykach i nikt nie mówi, że to cukierki wielkoprzemysłowe. Poza tym nie ma odwrotu od tego, w którym kierunku rozwija się świat. Klient chce zapłacić za kurczaka uczciwą cenę. Jeśli produkowalibyśmy w małej skali, cena musiałaby być inna. Nie da się już odtworzyć modelu małych gospodarstw. Proszę odpowiedzieć sobie na pytanie, co by było, gdyby nagle zniknęły fabryki butów i każdy musiał chodzić do szewców. Skąd wziąć tylu szewców, kiedy ich wyszkolić i ile kosztowałyby buty? Tak samo jest z kurczakami. Co z logistyką? Kto dowoziłby po parę worków paszy każdej gospodyni? Jaki ślad węglowy za tym idzie?
Tak było kiedyś, ale nic nie wskazuje, że do tego wrócimy. Świat produkuje coraz więcej kurczaka. Kurczak będzie podstawowym mięsem.
Oczywiście widzę, że młodzi odchodzą od mięsa. I musimy ich jakość przekonać, żeby zostali przy mięsie. Chcemy to zrobić jakością.
80 proc. W ten sposób wysyłamy też za granicę polskie zboże, bo nasze kurczaki karmimy polską paszą.
Nie chcielibyśmy, żeby był droższy więcej niż o 20 proc. od standardowej ceny. Cel jest taki, żeby każdy mógł sobie pozwolić na zdrowe jedzenie.
W razie epidemii hodowca dostaje od państwa odszkodowania. A gdzie się pojawia taka epidemia? Dotyka ptaków, które nie są zamknięte na fermach, tylko takich, które chodzą na zewnątrz. Robimy, co możemy, żeby zabezpieczyć nasze stada. Nie budujemy obok siebie 50 kurników, chociaż moglibyśmy. Staramy się zachować odległość między fermami, żeby minimalizować ryzyko. Na fermie wymagamy bioasekuracji. Przebieramy ubrania, pierzemy, czyścimy buty, dajemy pracownikom premię za czystość. Nie wnoszą też swojego jedzenia. Przygotowujemy je dla nich. Jedzą, ile chcą.
* Od redakcji: Z punktu widzenia diety, jedną z głównych zalet mięsa jest zawartość tzw. kompletnego białka, które jest potrzebne do prawidłowego funkcjonowania. To przewaga nad roślinami - ale nie wszystkimi. Bo rzeczywiście nie w każdej roślinie znajdziemy kompletne białka, jednak są takie, które jak najbardziej mogą ich dostarczać, np. soja czy komosa ryżowa (quinoa)
** Komentarz Otwartych Klatek: Wipasz wystosował zaproszenie w stronę Otwartych Klatek do współpracy przy projekcie, jednak po dogłębnej analizie nie zdecydowaliśmy się na uczestnictwo w proponowanej inicjatywie. Podczas udzielania wywiadu prezes Wipaszu nie był jeszcze o tym poinformowany.
*** Komentarz Otwartych Klatek: Na to, że rezygnacja z ras szybko rosnących na rzecz ras wolniej rosnących wiąże się jednoznacznie z poprawą dobrostanu kurcząt, wskazują liczne źródła naukowe, m.in. opinia naukowa Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności Unii Europejskiej (EFSA) "Welfare of broilers on farm", opublikowana w lutym 2023, zawierająca kompleksową analizę badań z ostatniej dekady (publikowanych na łamach czasopism naukowych takich jak Poultry Science) i rekomendowane na ich podstawie pilne rozwiązania.
Przede wszystkim, znaczenie ma tutaj nie długość życia, a dzienny wskaźnik wzrostu i proporcjonalność budowy ciała. Rasy szybko rosnące (przyrost masy nawet 100 g/dzień) cierpią z powodu licznych chorób i deformacji, za których przyczynę uznaje się szybki i nieproporcjonalny przyrost masy mięśnia piersiowego w stosunku do tempa rozwoju kości i organów wewnętrznych. Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności we wspomnianej opinii rekomenduje obniżenie dziennego przyrostu do max. 50 g/dzień, co oznacza przejście na rasy wolniej rosnące. Zaznacza również, że wpływ genetyki na poruszanie się kurcząt jest niekwestionowany. Praktyka dowodzi, że hodowla ras wolniej rosnących oznacza zdrowsze ptaki – pokazują to zmiany na rynku holenderskim, gdzie znaczna część spadku zużycia antybiotyków na fermach brojlerów wynika z rosnącego udziału w hodowli ras wolniej rosnących.
Nauka potwierdza, że należy kategorycznie zaprzestać stosowania ras szybko rosnących, ponieważ ich uwarunkowania genetyczne są przyczyną cierpienia zwierząt. Jednocześnie warto zaznaczyć, że parametry środowiskowe (m.in. suchość ściółki czy obniżone zagęszczenie) również mają duże znaczenie dla dobrostanu.