Restrykcje widmo. W Lubelskiem jak w narodowej kwarantannie. Pandemia rozlewa się po kraju [WYKRES DNIA]

Sytuacja epidemiczna pogarsza się z każdym dniem. Rząd wciąż nie zdecydował się na wprowadzenie restrykcji. Gdyby obowiązywały reguły sprzed roku, cały kraj byłby już czerwoną strefą. Samo województwo lubelskie "łapałoby się" już do kwarantanny narodowej.
Zobacz wideo Co z obowiązkowymi szczepieniami? Cholewińska-Szymańska: Nie ma teraz takiej woli politycznej

Czwarta fala koronawirusa rozlewa się po kraju. Siedmiodniowa średnia liczba nowych wykrywanych zakażeń to obecnie już ponad 11,6 tys. dziennie, pod koniec minionego tygodnia (czwartek, piątek, sobota) Ministerstwo Zdrowia informowało nawet o ok. 15-16 tys. nowych przypadkach.

Restrykcje? Rząd szuka "złotego środka"

Rząd rękami i nogami broni się przed wprowadzaniem restrykcji, ignorując nie tylko medialne wypowiedzi ekspertów, ale także rekomendacje "własnej" Rady Medycznej (o czym na Gazeta.pl pisał Łukasz Rogojsz). Widzi także, że dla choćby lokalnych restrykcji nie ma w społeczeństwie przygniatającego poparcia.

Najnowszy sondaż IBRiS dla "Rzeczpospolitej" wskazuje, że 43 proc. respondentów twierdzi, że w obliczu rosnącej liczby zakażeń (i chorych na COVID-19 w szpitalach) "nie trzeba robić nic, obecne ograniczenia są wystarczające, trzeba tylko przestrzegać zaleceń sanitarnych". Mniej więcej tyle samo osób (42,1 proc.) jest zdania, że "lockdowny powinny być wprowadzane regionalnie, w zależności od liczby osób zakażonych". Blisko jedna trzecia badanych uważa też, że powinny być wprowadzone limity osób w restauracjach czy placówkach kulturalnych (można było wybrać więcej niż jedną odpowiedź). Słowem - społeczeństwo jest mocno podzielone w sprawie jakichkolwiek obostrzeń. 

Obecnie najbardziej narażony na restrykcje byłby wschód kraju, gdzie PiS cieszy się najwyższym poparciem, i zdaniem części obserwatorów to też może mieć dla rządu znaczenie.

Widzimy jak mało skuteczne na zachodzie Europy są różne restrykcje. Widzimy gigantyczne demonstracje na Zachodzie, które są rozpędzane w bardzo brutalny sposób. Chcemy uniknąć tego, dlatego próbujemy znaleźć ten złoty środek w tych niezwykle skomplikowanych okolicznościach

- przekonywał w piątek premier Morawiecki.

  • Więcej o pandemii koronawirusa przeczytaj na Gazeta.pl.

Restrykcje widmo

Gdy w ubiegłoroczne wakacje rząd pierwszy raz tworzył podział kraju na strefy, żółtymi były powiaty z ponad 6 nowymi zakażeniami na 10 tys. mieszkańców w minionych 14 dniach, a czerwonymi - z ponad 12. Gdyby taki podział przyjąć dziś, niemal cały kraj byłby czerwony. 

W sierpniu czy wrześniu br., gdy czwarta fala w Polsce była dopiero w powijakach, minister zdrowia Adam Niedzielski zakładał, że w tym roku - z racji zaszczepienia ponad połowy populacji kraju - granice dla żółtych i czerwonych stref będą dwa razy wyższe (żółta od 12 zakażeń na 10 tys. mieszkańców w 14 dniach, czerwona od 24; dodatkowo powiaty wyszczepione lepiej od średniej krajowej miały być strefą o jedną niżej niż wynikałoby to z liczby zakażeń). Nie precyzował przy tym, jakie konkretnie obostrzenia miałyby być w nich wprowadzone.

Gdy z czasem kolejne powiaty zaczęły spełniać te reguły, resort zdrowia progi podkręcał, magicznie "malując" kolejne regiony z powrotem na zielono. Wraz z postępem epidemii te jednak i tak w końcu wracały do żółci i czerwieni (oczywiście tylko hipotetycznie, bo żadnych dodatkowych obostrzeń i tak nie ma).

W ostatnim czasie przekaz z Ministerstwa Zdrowia przypomina bardziej generator losowych liczb niż wytyczne. Czasem jest mowa o sumie zakażeń z 14 dni na 10 tys. mieszkańców, czasem o średniej z 7 dni na 100 tys. osób. Coraz trudniej połapać się w tym, którym konkretnie powiatom groziłyby restrykcje. Zresztą ma to coraz mniejsze znaczenie, bo ciężko zobaczyć w tym "złotym środku" premiera Morawieckiego na powstrzymanie pandemii wolę do wprowadzania jakichkolwiek dodatkowych obostrzeń.

W każdym razie, gdyby założyć, że dziś granicą dla żółtych i czerwonych stref byłoby kolejno 24 i 48 zakażeń na 10 tys. mieszkańców w minionych 14 dniach (z opisanym wyżej wyjątkiem dla ponadprzeciętnie wyszczepionych powiatów; liczby 24 i 48 minister Niedzielski wskazywał pod koniec października w rozmowie z PAP), to hipotetyczny podział na kraju wyglądałby tak, jak na mapie poniżej (źródło: Piotr Tarnowski na podstawie danych Ministerstwa Zdrowia).

embed

Można by też zastosować inne przeliczenia. 23 października 2020 r. rząd zrezygnował z dzielenia kraju na strefy i wprowadzał identyczne restrykcje w całym kraju. Działo się to przy średnio ok. 10 tys. zakażeniach dziennie, czyli mniej więcej tylu, co obecnie. Niedługo później zaproponował "progi etapów zasad bezpieczeństwa" (do których zresztą też się nie stosował). 

Gdyby tamte reguły przyłożyć na dzisiejszą sytuację epidemiczną w kraju, cała Polska byłaby czerwoną strefą. Średnia dzienna liczba zakażeń z ostatnich siedmiu dni to już ponad 11,6 tys. (dolną granicą dla czerwonej strefy było ok. 9,4 tys. przypadków), tj. ponad 30 na 100 tys. osób.

Zgodnie z ówczesnymi regułami, w takim wypadku m.in. obowiązywałyby godziny dla seniora, restauracje działałyby tylko na wynos, zamknięte byłby m.in. targi, hotele (z wyjątkiem np. wyjazdów służbowych), siłownie czy parki rozrywki, obowiązywałby zakaz imprez (limit spotkań do 5 osób), a nauka stacjonarna odbywałaby się tylko w klasach I-III

Tamte reguły miały charakter ogólnopolski. Gdyby jednak zastosować je do obecnej sytuacji w regionach, to - jak zauważa analityk Piotr Tarnowski - województwo lubelskie przekroczyłoby już ponad próg tzw. narodowej kwarantanny (powyżej 70 zakażeń na 100 tys. osób). Sporo powiatów z województwa lubelskiego, podlaskiego czy mazowieckiego notuje tyle zakażeń, ile rok temu "kwalifikowało" do tzw. bezpiecznika albo wręcz narodowej kwarantanny. 

embed

Zresztą na kolorach stref według tej metodologii dobrze widać, jak rozwija się czwarta fala koronawirusa w Polsce. Jak pokazujemy na poniższym gifie, jeszcze na początku października tylko nieliczne powiaty byłyby żółte. Większość kraju byłaby "biała" czy "szara", czyli nawet bezpieczniejsza niż "zielona". Po nieco ponad miesiącu na mapie jest naprawdę dużo czerwieni, fioletu albo czerni, zaś zieleni jak na lekarstwo.

embed

Co w szpitalach?

Przy ewentualnym wprowadzaniu restrykcji rząd miałby kierować się nie tylko liczbą zakażeń w danym regionie, ale też - a w zasadzie przede wszystkim - sytuacją w szpitalach. Zgodnie z piątkowymi słowami premiera Morawieckiego, rząd koncentruje się raczej na zwiększaniu bazy łóżek i tworzeniu szpitali tymczasowych, niż na wprowadzaniu restrykcji. Inna sprawa, że według części ekspertów być może np. na Lubelszczyźnie na obostrzenia może być już za późno.

Jak poinformowało w poniedziałek Ministerstwo Zdrowia, obecnie zajętych jest ponad 10,2 tys. łóżek covidowych oraz 872 respiratorów. Oznacza to, że tylko w ostatnim tygodniu w szpitalach przybyło ponad 3 tys. pacjentów z COVID-19, pod respiratorami jest zaś o 269 osób więcej. W przypadku obu liczb nastąpił wzrost o ponad 40 proc.

Więcej o: