Na początek przypomnijmy wyjaśnienie dotyczące samych danych. To, w jakim stanie jest gospodarka, można mierzyć za pomocą różnych wskaźników. Mamy twarde, oficjalne dane, podsumowujące jakiś okres - na przykład dynamikę PKB, cen czy produkcji przemysłowej lub bezrobocie. Są też badania, które odzwierciedlają bardziej nastroje uczestników tej gospodarki. Takim wskaźnikiem jest na przykład PMI, przygotowywany przez firmę IHS Markit. Podczas jego tworzenia przedstawiciele firm odpowiadają na pytania, które składają się na obraz ich odbioru sytuacji - wiadomo, czego firmy się boją lub na co liczą, co im ułatwia, a co utrudnia prowadzenie biznesu. Można wyciągać wnioski dotyczące ich zachowań, tego, czy będą inwestować lub czy przygotowują się do trudniejszego dla swojej działalności czasu. PMI jest tak zwanym wskaźnikiem wyprzedzającym koniunktury.
Jeśli odczyt PMI znajduje się powyżej poziomu 50 pkt, oznacza to rozwój sektora (w tym przypadku przemysłowego), jeśli poniżej - jego recesję. PMI dla polskiego przemysłu we wrześniu jest wprawdzie ponad tą kluczową granicą, ale zaliczył właśnie trzeci spadek z rzędu - do 53,4 z 56,0 pkt, mocniej, niż oczekiwano (średnia rynkowych prognoz wyniosła 54,8 pkt), jest też najniżej od lutego.
Autorzy badania zwracają uwagę na trzy główne wnioski. Po pierwsze, zarówno produkcja, jak i nowe zamówienia rosną zaledwie minimalnie. Po drugie, firmy mają problemy związane z dużymi opóźnieniami w dostawach i z niedoborem surowców. I wreszcie po trzecie: rosną koszty. Raport o PMI pokazuje, że polski przemysł wcale nie odstaje od tego spoza granic i ma teraz dokładnie takie problemy, jak wszyscy na świecie. Oczywiście nasilenie różnych kłopotów i ich wpływu na biznesy jest uzależnione od dodatkowych, lokalnych czynników, takich jak charakter gospodarki.
Jednym z największych problemów firm w wielu miejscach świata jest teraz podaż, czyli dostępność surowców i półproduktów. Najlepiej wiedzą o tym firmy motoryzacyjne, pozbawione półprzewodników, które decydują się nawet na wstrzymanie produkcji. Niedawno zrobił to na przykład Opel.
Do tego dochodzą niegasnące zakłócenia w globalnym handlu. Do zakładów produkcyjnych zamówione materiały nie docierają na czas. Zdarza się, że krócej trwa przepłynięcie całego oceanu wielkim statkiem (a to wciąż wiele dni) niż potem oczekiwanie w kolejce na rozładunek w porcie docelowym. Jeśli jakiś surowiec da się kupić, a potem przetransportować, to i tak jest on zwykle wyraźnie droższy. Firmy przerzucają wyższe koszty na odbiorców, choć zakres podwyżek jest nieco wolniejszy niż parę miesięcy temu (rekord zanotowano w czerwcu). A, gdy rosną ceny, spada popyt, czyli zainteresowanie ze strony klientów. Jak podaje IHS Markit, niektórzy odczuwają problemy nie tylko w zakresie dostępności surowców, ale również pracowników.
Na pocieszenie można dodać, że polskie firmy z sektora wytwórczego spodziewają się, że jeśli problemy z dostawami zostaną rozwiązane, zwiększy się popyt na ich produkty i sytuacja w przemyśle się poprawi. A to zależy nie tylko od opanowania pandemii. Coraz częściej można usłyszeć lub przeczytać o obawach, że silne odbicie gospodarcze się skończy, być może szybciej niż wcześniej oczekiwano - już pojawiają się pierwsze cięcia prognoz PKB na przykład Chin, drugiej największej gospodarki i "fabryki" świata.
Jeśli do tego dojdzie przedłużający się okres podwyższonej inflacji (a ceny rosną teraz na całym świecie), to będziemy mieć do czynienia ze stagflacją, która jest zjawiskiem bardzo niepożądanym w gospodarce. Wspomina o niej także ekonomista IHS Markit. "Niewykluczone, że ze względu na w większości nieuniknione, utrzymujące się w ostatnich miesiącach wzrosty cen, polscy producenci zaraportowali słabszy wzrost popytu ze strony klientów, sugerując, że sektor może zmierzać ku stagflacji" - mówi, cytowany w komunikacie, Paul Smith.
Nieco bardziej wprost zaznaczają to w komentarzach do PMI polscy ekonomiści. "Wyraźne spowolnienie produkcji w połączeniu z silnym wzrostem cen oznacza, że mamy obecnie do czynienia ze stagflacją w polskim przetwórstwie. Uważamy jednak, że jest to zjawisko przejściowe" - pisze Credit Agricole.
Na pocieszenie można dopisać, że polskie firmy z sektora wytwórczego spodziewają się, że jeśli problemy z dostawami zostaną rozwiązane, popyt na ich produkty się zwiększy i sytuacja w przemyśle się poprawi. Jednak to może zależeć nie tylko od opanowania pandemii.