Migracja do Polski to oczywiście przede wszystkim Ukraińcy. Kto potem? To może zaskakiwać [WYKRES DNIA]

Od wielu lat niekwestionowanym liderem, jeśli chodzi o skalę migracji zarobkowej do Polski, są Ukraińcy. To wiadomo. Za ich plecami obecnie są Bialorusini, choć nie zawsze było to regułą. A z jakich kierunków do pracy w Polsce napływają cudzoziemcy? W czołówce są m.in. Gruzini, Hindusi, Mołdawianie, Filipińczycy, Uzbecy czy Nepalczycy. Choć od razu należy zaznaczyć, że skala ich migracji zarobkowej nad Wisłę jest raczej znikoma.
Zobacz wideo Grochowski: Mamy gotowe mieszkania i pracę dla migrantów

Migranci zarobkowi w Polsce. Ukraina i Białoruś, a co dalej?

W pierwszym półroczu 2021 r. w Polsce wydano ponad 232,5 tys. pozwoleń na pracę - wynika z danych Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej. Nie będzie dla nikogo raczej niespodzianką, że większość z nich - ok. 159 tys., niemal 70 proc. - powędrowała do Ukraińców. 

Co z pozostałymi ok. 73 tys. pozwoleń na pracę? Więcej niż co piąte z nich - ok. 16,5 tys. - otrzymali Białorusini. To również nie jest niespodzianka. 

"Brakujące" ok. 56 tys. pozwoleń na pracę to skala przyjazdów do Polski z pozostałych kierunków. Jakich? No właśnie. Gdyby ktoś zapytał "przeciętnego Kowalskiego" o wymienienie kilku krajów, których obywatelom Polska wydaje najwięcej pozwoleń, Ukraina zapewne byłaby oczywistą odpowiedzią, Białoruś na pewno też częstą. Ale co dalej?

W pierwszym półroczu br. blisko  5,7 tys. pozwoleń na pracę dostali obywatele Indii. Na kolejnych miejscach z ok. 4,1-4,6 tys. pozwoleń są Nepalczycy, Uzbecy, Filipińczycy, Gruzini i Mołdawianie. 

embed

W dużej mierze wspomniane narodowości są w czołówce zestawienia co roku w ostatnich latach, choć mieszają się na swoich pozycjach. Przykładowo, w 2019 r. za Ukraińcami i Białorusinami byli Nepalczycy, a rok później Gruzini. Ba, w 2018 r. Nepalczycy nawet - o kilkaset pozwoleń - przeskoczyli Białorusinów. Mimo pewnych zmian w czołówce, cały czas mówimy zwykle w kontekście tych kolejnych miejsc po Ukrainie (i od niedawna Białorusi) o skali tysięcy, a nie dziesiątek czy setek tysięcy pozwoleń w skali roku. Osoby spoza Ukrainy wciąż stanowią bardzo niewielki ułamek siły roboczej (i ogólnie mieszkańców) Polski.

Można też w danych z ostatnich lat dopatrzyć się pewnych trendów. Po pierwsze, to oczywiście dynamiczny wzrost liczby pozwoleń dla Ukraińców, ale także Białorusinów - z niespełna 5 tys. w 2016 r. do blisko 30 tys. w 2020 r. i być może ponad 30 tys. w całym 2021 r.

Choć wciąż Nepal jest w czołówce krajów, których obywatelom wydajemy najwięcej pozwoleń na pracę, to pracowników z tamtego kierunku jest już znacznie mniej niż np. w 2018 r. (blisko 20 tys. wobec 5,7 tys. w 2020 r. i ok. 4,6 tys. w pierwszym półroczu br. Podobnie jest w przypadku Banglijczyków. Od kilku lat wyraźnie rośnie za to popularność pracy w Polsce m.in. wśród obywateli Indii, Filipin czy Indonezji. 

Sytuacja na granicy z Białorusią Gdzie są migranci? "Zostali uwięzieni. Białoruś nie pozwoli na powrót"

Do Polski przede wszystkim do pracy

No dobrze, ale ktoś może powiedzieć, że pozwolenia dla osób przyjeżdżających do pracy to tylko wycinek szerszego obrazu migracji. To prawda, ale akurat w przypadku Polski to bardzo duży wycinek. Wskazuje na to choćby statystyka tzw. pierwszych pozwoleń na pobyt dla osób spoza UE.

Jak opisywaliśmy kilka tygodni temu, według zestawienia Eurostatu, Polska w 2020 r. po raz kolejny była niekwestionowanym europejskim liderem w tym zakresie. Oczywiście pozycję tę zawdzięczamy przede wszystkim masowym przyjazdom nad Wisłę Ukraińców - według danych Eurostatu spośród wszystkich ok. 598 tys. wydanych pozwoleń, do Ukraińców trafiło ponad cztery piąte (ok. 488 tys.).

. Migranci w Polsce. Wydajemy najwięcej pozwoleń ze wszystkich krajów UE [WYKRES DNIA]

W 2020 r., spośród 598 tys. wydanych pierwszych pozwoleń na pobyt w Polsce, ponad 500 tys. (a więc ok. 84 proc. wszystkich) było związanych z pracą. Pozostałych niespełna 100 tys. pozwoleń dotyczyło przyczyn rodzinnych (ok. 12 tys.), celów edukacyjnych (ok. 27 tys.) oraz innych (ok. 56 tys.). We wszystkich tych kategoriach zdecydowaną większość także stanowili Ukraińcy i Białorusini.

Co więcej, warto zwrócić uwagę, że łącznie w 2020 r. w całej UE wydano ok. 900 tys. pozwoleń na pobyt w celach zarobkowych. Polska "zagospodarowała" więc ponad połowę wszystkich migrantów przybywających do UE za pracą. Nie ma w tym nic dziwnego gdy zauważymy, że w celach zarobkowych do Unii Europejskiej migruje aż 86 proc. Ukraińców i 60 proc. Białorusinów - a to na obywatelach z tych krajów bazuje nasza imigracja. Dane wskazują, że Polska jest krajem "pierwszego wyboru" zarówno dla Ukraińców, jak i Białorusinów.

Jeśli chodzi o inne nacje, to w statystykach pierwszych pozwoleń na pobyt są one rzecz jasna bardzo podobne, choć nie identyczne, jak w przypadku pozwoleń na pracę. Daleko za Ukraińcami i Białorusinami mamy m.in. Rosjan, Gruzinów, Turków, Hindusów, Mołdawian, Kazachów, Wietnamczyków, Indonezyjczyków czy Chińczyków. Acz jest to niewielka skala kilku tysięcy pozwoleń rocznie. 

Co ciekawe, gdyby spojrzeć na statystyki Eurostatu z drugiej strony - tj. jakie kraje UE najczęściej wystawiają pierwsze pozwolenia na pobyt obywatelom danych państw poza wspólnoty - to Polska w 2020 r. była najpopularniejszym kierunkiem nie tylko dla Ukraińców i Białorusinów, ale także Rosjan i Gruzinów, Mołdawian, Kazachów i Indonezyjczyków.

Polska zdana na imigrację

Już dziś polski rynek pracy w niektórych branżach wręcz "ratują" migranci, głównie z Ukrainy. Jak mówił niedawno w rozmowie z Gazeta.pl Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, Polska ma już cechę charakterystyczną dla kraju imigranckiego, tj. coraz większą pulę profesji, w których Polacy nie chcą podejmować pracy.

To nie tylko zawody najgorzej płatne, ale także po prostu bardzo ciężkie - nawet, jeśli zarobki w nich mogą być przyzwoite - i takie, do których Polacy niechętnie się kształcą. Wśród sektorów, w których luki w dużym stopniu wypełniają cudzoziemcy, są m.in. przemysł rolno-spożywczy (np. zbieranie plonów, praca w ubojniach czy przetwórniach itd.), przemysł magazynowy (w tym np. operatorzy wózków widłowych) czy budownictwo (np. operatorzy maszyn, pracownicy wykończeniowi). 

Oczywiście jednak nie można szufladkować pracowników z zagranicy jedynie jako tych, którzy wykonują ciężkie czy "niewdzięczne" prace. Ze wschodu Europy przyjeżdżają do nas choćby programiści czy medycy, imigracja do Polski ma też coraz częściej charakter pobytu stałego, a nie tylko czasowego. 

. 'Epokowa przemiana' w Polsce. Stajemy się krajem imigranckim

Imigracja jest ważna dla Polski nie tylko ze względu na rynek pracy, ale i demografię (choć de facto oba te elementy ze sobą korespondują). W opublikowanym w czerwcu rządowym projekcie Strategii Demograficznej nie uwzględniono w ogóle migracji (co jest według demografów tylko jednym z wielu braków tego dokumentu), ale być może dlatego brzmi on tak przerażająco. Dobitnie pokazuje, że samymi Polakami (nawet gdyby magicznie Polki zaczęły nagle rodzić znacznie więcej dzieci, na co się nie zanosi) bardzo ciężko będzie rozwijać kraj za kilkadziesiąt lat.

Jak pisaliśmy w czerwcu, z rządowego dokumentu wynika, że w efekcie zmian demograficznych w kolejnych latach drastycznie zmieniłaby się struktura ludności Polski. O ile w 2019 r. mieliśmy w Polsce ok. 21,4 proc. osób w wieku poprodukcyjnym (60 lat dla kobiet, 65 lat dla mężczyzn), o tyle w 2060 r. - i to w tym bardziej optymistycznym, "średnim" wariancie - byłoby to ok. 37,5 proc. To oznaczałoby, że o ile dziś na jedną osobę w wieku poprodukcyjnym przypadają 2,7 osoby w wieku produkcyjnym, to w roku 2060 byłyby to 1,2 osoby.

Będzie to miało istotne konsekwencje m.in. dla zdolności systemu emerytalnego do zapewnienia adekwatnych świadczeń emerytom i zdolności państwa i samorządów do świadczenia usług publicznych o adekwatnej jakości, zwłaszcza na terenach o znacznym odsetku osób starszych i dużej emigracji

- ostrzega rząd. Dodaje, że "ciągły spadek liczby ludności w wieku produkcyjnym [dziś to niespełna 23 mln osób, w 2060 r. może to być już poniżej 15 mln, a w 2100 r. tylko nieco ponad 10 mln - red.] będzie czynnikiem sprzyjającym sekularnej stagnacji lub nawet recesji gospodarczej". Stagnacja sekularna, najogólniej rzecz biorąc, oznaczałaby trwałe zahamowanie wzrostu gospodarczego.

Więcej o: