Hospicja na krawędzi. "Tu pracują Anioły". Ale wkrótce mogą nie mieć za co. "Może trzeba będzie zamknąć"

- System zapomniał o organizacjach pożytku publicznego takich jak nasza - mówi w rozmowie z Gazeta.pl, Bogumiła Olech, prezeska stowarzyszenia Warszawskie Hospicjum Społeczne, które, jak wiele tego typu organizacji, zmaga się z problemami finansowymi. - Wszyscy jesteśmy chorzy na chorobę pieniądza - podsumowuje prezeska WHS.

Kryzys dotyka nie tylko przedsiębiorców, którzy coraz częściej decydują się na zamknięcie działalności. Przez rosnące koszty ogrzewania, energii elektrycznej, płac, w coraz gorszej sytuacji są organizacje, które niosą pomoc chorym u schyłku życia.

Rząd co prawda zapewnia, że wydatki na ochronę zdrowia rosną, jednak wiele organizacji musi funkcjonować według stawek ustalonych przed ośmioma laty. Albo boryka się z brakiem środków po wprowadzeniu Polskiego Ładu. 

Są apele. I niskie stawki

O problemach chorych, którzy często są skazani na długie miesiące walki z bólem, mało mówi się w mediach, a politycy ograniczają się w zasadzie do jałowych deklaracji. Tymczasem od miesięcy ludzie zaangażowani w pomoc osobom, które nie mają szans na wyjście z choroby, apelują o więcej pieniędzy w systemie.

- Sytuacja finansowa większości podmiotów udzielających świadczeń z zakresu opieki paliatywnej i hospicyjnej jest bardzo trudna. Środki finansowe przeznaczone przez budżet państwa na finansowanie świadczeń z zakresu opieki paliatywnej i hospicyjnej oparte są na wycenie przeprowadzonej przez AOTMiT (Agencję Oceny Technologii medycznych i Taryfikacji - PAP) w 2015 roku — mówiła w kwietniu prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Paliatywnej prof. Aleksandra Ciałkowska-Rysz. Jak zaznaczyła, w metodologii wyceny przyjęto wówczas koszty jednostkowe występujące w opiece paliatywnej w 2014 i 2015 roku.

"W tym miejscu pracują Anioły". Ale mogą nie mieć za co

W praktyce te liczby oznaczają wielkie ludzkie dramaty. Bogumiła Olech, prezeska stowarzyszenia Warszawskie Hospicjum Społeczne w rozmowie z Gazeta.pl, przyznaje, że sytuacja ośrodków tego typu jest bardzo zła. Jej placówka cieszy się dobrą opinią, a mimo to musi walczyć o przetrwanie. "W tym miejscu pracują Anioły" - czytam w pierwszej z opinii zamieszczonej w sieci. Anioły nie poradzą sobie jednak bez pieniędzy. A tych brakuje.

- To, co można, robimy wolontaryjnie, ale lekarze i pielęgniarki muszą otrzymywać wynagrodzenie, bo to ich zawód. Płacimy i tak znacznie mniej, połowę, a może jedną trzecią tego, co mogliby zarobić prywatnie. Niektórzy, jak wolontariusze, pracują bezpłatnie. Takich ludzi jest jednak coraz mniej

- stwierdza. Podkreśla, że hospicjum jest bezpłatne. - Nigdy nie pobieramy opłat od chorych. Oni też muszą z czegoś żyć. Dlatego stoimy wobec poważnego problemu finansowego. Wszystkim trzeba podwyższyć pensje, wszędzie jest tego typu problem. Nie mamy żadnych źródeł stałego dochodu. Nie mamy umowy z Funduszem Zdrowia, bo chcemy działać swobodnie, bez jego ograniczeń, np. opiekować się osobami nieubezpieczonymi, bez ograniczeń w ilości wizyt u chorych. Wobec tego żyjemy tylko z darowizn i z jednego procenta, przysługującego organizacjom pożytku publicznego (OPP) - wyjaśnia rozmówczyni Gazeta.pl. 

Zobacz wideo

Jak podkreśla Bogumiła Olech, wiele zmieniła reforma systemu podatkowego. - W tej chwili ten jeden procent - przekazywany co roku w ramach rozliczenia podatku PIT Warszawskiemu Hospicjum Społecznemu na cele statutowe - jest właściwie pod wielkim znakiem zapytania.

Rząd zwiększył kwotę wolną od podatku do 30 tys. zł, co oczywiście cieszy podatników, ale nam odbiera finansowanie, bo wielu z naszych darczyńców, którzy są ludźmi zarabiającymi niewiele, nie będzie miało czego nam przekazać. System zapomniał trochę o organizacjach pożytku publicznego, takich jak nasza. Nie ma nic w zamian

- mówi. Wyjaśnia też, że zmniejszenie wydatków jest trudne, bo one i tak są już ograniczone do minimum.

Są leki, jest wiedza. "Po jednej stronie jest chory, po drugiej musi być człowiek"

Jak mówi prezeska WHS, pracą w hospicjum domowym zajmuje się ponad 30 lat i dostrzega olbrzymią różnicę w leczeniu bólu i dostępności środków przeciwbólowych, która dzisiaj jest bez porównania większa. Większa jest także wiedza o medycynie paliatywnej, która nie odbiega poziomem od tej zachodniej.

- Ale muszą być ludzie i środki. Po jednej stronie jest chory, po drugiej stronie też musi być człowiek, który ma motywację do działania. W szpitalach często nie ma zrozumienia ani możliwości leczenia bólu. Pacjentom podaje się tylko środki dostępne, słabe, źle dobrane. Szpitale mają ograniczenia w stosowaniu niektórych środków, opiatów nie podaje się w nich w ogóle - wyjaśnia.

Jej zdaniem, leczenie bólu w Polsce nie obejmuje wszystkich potrzebujących. Hospicja stacjonarne i domowe przyjmują wyłącznie ludzi w terminalnej fazie choroby i to tylko z kilkoma określonymi rozpoznaniami, a są przecież ludzie cierpiący na choroby przewlekłe. Są przychodnie specjalistyczne, ale dostęp do nich jest nie mniej utrudniony, niż w ogóle do służby zdrowia.

"Wszyscy jesteśmy chorzy na chorobę pieniądza"

Zdaniem Bogumiły Olech problemem jest zmiana nastawienia. 

- Ze swojego parterowego poziomu mogę powiedzieć, że chyba zmienił się stosunek służby zdrowia do chorych. Są nieliczni lekarze, nieliczne pielęgniarki, którzy traktują swoją pracę jako powołanie. Wszyscy jesteśmy chorzy na chorobę pieniądza

- stwierdza ze smutkiem. 

- Mówi się, że w pokoleniu lat 90. nie ma już w ogóle osób, które planowałyby pracę w zawodach opiekuńczych. Pielęgniarek nie będzie nie dlatego, że zlikwidowano szkoły pielęgniarskie, tylko dlatego, że wśród młodzieży nie ma potrzeby odgrywania takiej roli, poczucia, że to jest zawód potrzebny - rozwija myśl Olech.

Finanse niezmienną bolączką systemu. Przepaść wciąż jest olbrzymia

Pomimo upływu lat, ochrona zdrowia wciąż jest w Polsce niedofinansowana. A zarobki są często niewspółmierne do wiedzy, doświadczenia i wkładu pracy. - Znam lekarkę, która wciąż lata do Anglii na dyżury nocne, pracuje dwie doby w Londynie i zarabia więcej, niż u nas na etacie. Dysproporcje finansowe są dramatyczne.

Bogumiła Olech przyznaje, że współczucie dla pacjenta wśród lekarzy jest nadal, ale też jest przekonana, że wielu chodzi głównie o pieniądze. - Troskę o prowadzenie pacjenta załatwia tylko lekarz z powołania, który ma ochotę i możliwość pochylić się nad tymi ludzkimi historiami dłużej, niż opiewa jego etat. Który interesuje się chorymi osobami głębiej. W Polsce jest smutna konieczność radzenia sobie samemu. Wizyta u lekarza za pół roku, a w międzyczasie każdy jakoś próbuje sobie pomóc, szuka innych metod, suplementów diety, środków alternatywnych. A choroba się rozwija. Czasami takie osoby trafiają potem do hospicjów.

Prezeska WHS przyznaje, że obawia się przyszłego roku.

- Mamy ogromne koszty, w tym administracyjne, które będą w przyszłym roku jeszcze wyższe. Obawiam się o naszą przyszłość. Nie chcę używać tego słowa, ale możliwe, że trzeba będzie to wszystko zamknąć

- podsumowuje.

Hospicjum to miejsce, w którym przebywa osoba terminalnej fazie choroby. Oferuje całodobową opiekę medyczną, a także pomoc psychologiczną i duchową. Często hospicja są prowadzone przez organizacje non-profit. Pomocą zajmują się też oddziały paliatywne. To najczęściej wydzielona część szpitala, która zajmuje się leczeniem pacjentów w terminalnej fazie choroby.

Więcej o: