Inflacja w Polsce nareszcie spadła. W listopadzie wyniosła 17,4 proc. rok do roku - podał w środę GUS. To co prawda jedynie tzw., szybki szacunek, ale i pierwszy spadek od lutego 2022 r. Powodów do otwierania szampana nie ma, bo wysokość wskaźnika wciąż jest dla portfeli Polaków druzgocząca, odczyt pozwala jednak mieć nadzieję na poprawę sytuacji.
Równie ważna, jak sam wskaźnik, jest prognoza dotycząca rozwoju sytuacji. Piotr Kuczyński, analityk finansowy Xelion w rozmowie z Gazeta.pl wskazał powody do optymizmu.
Firmy powoli opróżniają magazyny z materiałów do produkcji, które zakupiły drogo. A to powinno najpóźniej od kwietnia mocno obniżać inflację. Oczywiście nie mówimy tu o obniżce cen, ale o zahamowaniu ich wzrostu
- powiedział.
Wyjaśnił też przyczyny możliwego spadku. Główny powód to znacznie taniejąca ropa:
Na początku 2023 wzrost VAT na paliwa może zrobić trochę zamieszania, ale baryłka ropy w złotych staniała od października o ponad 25, a od czerwca o ponad 40 proc. Jest dużo zapasu, w którym swobodnie zmieści się podwyżka VAT z 8 na 23 proc.
Piotr Kuczyński przypomniał też, że optymistyczne sygnały napływają z innych rynków. - Inflacja zeszła z wyżyn nie tylko w Polsce, ale i w Niemczech, Hiszpanii i tak dalej - stwierdził.
Przestrzegł też przed popadaniem w zbytni optymizm. Inflacja wciąż jest bowiem na groźnym poziomie. - Cieszy to, że jest niższa od oczekiwań, ale jeszcze daleko do odtrąbienia sukcesu w walce z drożyzną - skomentował.
Czy listopadowe dane są już sygnałem dla RPP, by zacząć cykl obniżania stóp procentowych? Na tego typu analizy jeszcze za wcześnie. Inflacja wciąż może bowiem spadać, ale impulsem wzrostowym mogą być rosnące ceny energii elektrycznej i gazu. Te nastąpią po nowym roku i wtedy okaże się, czy obniżka cen ropy to dostateczny argument, by wzrost cen wreszcie zaczął wyraźniej hamować.
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl