Morawiecki zapowiada "mocny spadek inflacji". A dane na to: Poczekamy, zobaczymy

- Już od kwietnia zobaczymy mocny spadek inflacji - przekonywał w weekend premier Morawiecki. Wszystko wskazuje na to, że się nie mylił. Przynajmniej w kwestii spadku, bo czy będzie on "mocny" - to się okaże. A okaże się już w piątek 28 kwietnia, gdy GUS poda szybki szacunek inflacji za kwiecień. Szacunki ekonomistów oscylują wokół 15 proc. rok do roku (wobec 16,1 proc. w marcu).
Mam dobrą wiadomość. Za moment - myślę, że już od kwietnia - właśnie w tych dniach, w których teraz żyjemy, zobaczymy mocny spadek inflacji

- powiedział premier Mateusz Morawiecki w niedzielę w Gorzowie Wielkopolskim. Wskazywał, że "tak już będzie się działo - do wyborów i po wyborach" oraz dodawał, że głęboko wierzy, że bolączka inflacji przestanie dokuczać Polakom.

"Ten dzień", w którym zobaczymy spadek inflacji, to konkretnie piątek 28 kwietnia. Wówczas Główny Urząd Statystyczny poda szybki szacunek inflacji za kwiecień br. Rzeczywiście - według wszystkich znaków na niebie i ziemi (no dobrze, także według prognoz), odczyt będzie wyraźnie niższy niż za marzec (16,1 proc.). Mediana przewidywań ekonomistów (według Bloomberga) to wynik około 15 proc. Dokładnie taki wynik prognozuje Credit Agricole, o 14,7 proc. pisze Santander Bank, z kolei mBank obstawia "wartość w okolicy 15 proc. z ryzykiem w górę". W każdym razie - inflacja w kwietniu zapewne będzie najniższa od maja 2022 r.

"Dobrą wiadomością" w postaci spadku inflacji Morawiecki może się de facto cieszyć już od marca, bo wówczas rozpoczął się w Polsce proces dezinflacji. Dezinflacji, czyli spadku inflacji, a nie spadku cen. Ceny wciąż rosną i będą rosnąć - tyle że wolniej.

.. źródło: GUS

Zobacz wideo The best of, czyli Glapiński show

Morawiecki ma rację - inflacja spada i będzie spadać. Dlaczego?

Rzeczywiście - jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to ze spadkowym trendem inflacji powinniśmy mieć do czynienia także w kolejnych miesiącach. W tym względzie ekonomiści mówią w zasadzie jednym głosem. Różnice dotyczą tego, jak szybko dezinflacja będzie postępowała - kiedy spadnie poniżej 10 proc. (zapewne najwcześniej z końcem lata - początkiem jesieni), jaka będzie na koniec roku (7, 8, a może 10 proc.) oraz czy i w jakim tempie będzie opadała w kolejnych latach i kiedy osiągnie cel inflacyjny NBP 2,5 proc. (najoptymistyczniejsze prognozy mówią o 2025 r.). 

To, co widzimy tu i teraz, mimo wszystko, nie zawsze, trąci optymizmem. Inflacja na razie spada m.in. dzięki efektowi bazy. Chodzi o to, że pierwsze, szokowe wzrosty m.in. paliw czy energii po pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę, wydarzyły się już ponad rok temu, więc nie liczą się już do wskaźnika inflacji rocznej. A zatem ta spada. Problem tylko w tym, że impet wzrostu cen nadal jest duży - dość zauważyć, że tylko w pierwszych trzech miesiącach br. ceny urosły o 4,9 proc. Gdyby w takim tempie rosły przez cały rok, inflacja w skali roku przekroczyłaby 21 proc.!

Szczęśliwie - tak się ma nie zdarzyć. Ten impet wzrostu cen również powinien w Polsce hamować i inflację w dół powinny pchać już nie tylko czysto statystyczne zjawiska. Spadają ceny paliw i energii (na rynkach światowych). Z danych GUS wynika, że wyraźnie spada tzw. inflacja producencka (10,1 proc. w marcu, najmniej od sierpnia 2021 r.) i inflacja surowców rolnych (10,5 proc. w marcu, najmniej od dwóch lat). Co więcej, w obu tych kategoriach od dwóch-trzech miesięcy ceny spadają miesiąc do miesiąca! Z czasem powinno się to przełożyć na ceny dla konsumentów (a więc na tę "właściwą" inflację).

Dane o inflacji bazowej (w marcu nowy rekord - 12,3 proc.) wskazują, że inflacja w Polsce jest uporczywa, zakorzeniona, i jej całkowite wyplenienie nie będzie proste, ale przynajmniej ceny powinny rosnąć w coraz wolniejszym tempie. Bardzo słabe dane o sprzedaży detalicznej - sugerujące, że część Polaków mocno zaciska pasa - oznaczają, że polski konsument dochodzi już chyba do granicy wytrzymałości i dalsze podnoszenie cen przez przedsiębiorców nie jest i nie będzie już tak łatwo "łykane". 

Inflacja mogłaby spadać szybciej, ale rząd i NBP idą drogą środka

Na tym wszystkim Morawiecki - podobnie jak m.in. prezes NBP Adam Glapiński - opierają swój optymizm. Obaj przekonują, że inflację mogliby w Polsce obniżać szybciej (NBP - rękami Rady Polityki Pieniężnej - dalszymi podwyżkami stóp, a Morawiecki bardziej restrykcyjną polityką fiskalną), ale kosztem wzrostu wyraźnego bezrobocia, a do tego dopuścić nie chcą.

Z drugiej strony, na horyzoncie jest kilka wydarzeń, które tempo dezinflacji w Polsce mogą ograniczać. Po pierwsze, to zakaz importu żywności z Ukrainy i działania osłonowe dla polskich rolników (interwencyjny skup zboża). Rząd pomaga rolnikom czy sadownikom, ale z egoistycznego punktu widzenia polskiego konsumenta potencjalnie ogranicza możliwości spadku cen żywności. Po drugie, proinflacyjna, według ekonomistów mBanku, może być także rekordowa skala zwrotów podatków (ok. 20 mld zł). 

Powtórzmy jednak - obojętne jak bardzo premier Morawiecki będzie przekonywał o "mocnym spadku inflacji" albo prezes Glapiński o "inflacji lecącej na łeb na szyję", ceny jeszcze latami będą rosnąć szybciej, niż powinny. Cel inflacyjny NBP to niezmiennie 2,5 proc. (choć już przedział 1,5-3,5 proc. jest akceptowalny). Według marcowej projekcji NBP, w te tereny inflacja zawita dopiero w 2025 r. Glapiński przekonywał jednak na jednej z ostatnich konferencji, że już gdy inflacja spadnie w okolice 6 proc., to nie będzie dokuczliwa.

Z inflacją w Polsce jest trochę jak ze szklanką do połowy zapełnioną wodą. Optymiści (Morawiecki, Glapiński) będą przekonywać, że jest do połowy pełna - inflacja będzie spadać, będzie coraz mniej dojmująca. W końcu czymże jest 7 czy 10 proc. inflacji za kilka miesięcy, skoro prawie dochodziliśmy do 20 proc., a polska gospodarka mierzyła się z epokowymi wyzwaniami? Z kolei pesymiści/realiści będą równie trzeźwo zauważać, że szklanka jest do połowy pusta, bo nawet tych 7, 10 czy 15 proc. inflacji to nie jest normalna sytuacja i nie ma się z czego cieszyć.

Więcej o: