1 stycznia każdego roku zaczynał się program, 3 stycznia brakowało na niego środków. Taki był program PO. Ludzie ustawiali się w bankach, czekali w nocy. A 3 stycznia było ogłaszane, że 120 mln zł przeznaczone na ten cel się skończyło. My nie działamy w ten sposób, to była bardziej propaganda niż program
- powiedział minister rozwoju i technologii Waldemar Buda w Radiu ZET w środę 12 lipca.
Ocena programu Mieszkanie dla Młodych - bo o nim mowa - oczywiście może być różna, zresztą sam nie mam zamiaru umierać za tę koncepcję (z wielu powodów - choćby dlatego, że można było wydać te pieniądze na wsparcie mieszkalnictwa efektywniej). Niemniej jeśli już o MdM się dyskutuje, to warto trzymać się faktów.
Program Mieszkanie dla Młodych autorstwa PO obowiązywał w latach 2014-2018. W największym skrócie - polegał na jednorazowym dofinansowaniu części lub całości wkładu własnego do kredytu na zakup pierwszego mieszkania. W ramach tej - jak twierdzi minister Buda - "propagandy, a nie programu" wypłacono dopłaty (łącznie ponad 2,9 mld zł) do ponad 110 tys. kredytów.
Rzeczywiście, w programie obowiązywały pule środków na dany rok, które (po złagodzeniu warunków w 2015 r.) były niższe niż zainteresowanie nimi. Prawdą jest, że środków w latach 2016-2018 nie starczało na cały rok. Natomiast - z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę - nie było tak, że "1 stycznia każdego roku zaczynał się program, a 3 stycznia brakowało środków". Zwykle pula była możliwa do wykorzystania dłużej.
Ba, w 2014 r. z 600 mln zł zarezerwowanych na dopłaty, wypłacono zaledwie 207 mln. Innymi słowy - każdy kto się do programu łapał (inna sprawa, że warunki były wyśrubowane), ten dofinansowanie dostawał. Nie trzeba było stać w bankach w kolejkach po nocach.
Podobnie było w 2015 r., gdy z puli 715 mln zł wypłacono ok. 520,5 mln zł. W 2015 r. (jeszcze za "czasów PO") ideę MdM wywrócono do góry nogami - m.in. dopuszczono do programu osoby zaciągające kredyt na mieszkanie z rynku wtórnego czy zliberalizowano zasady doboru współkredytobiorców.
Od tamtego czasu zainteresowanie programem wystrzeliło i rzeczywiście pule środków na kolejne lata (730 mln zł, 746 mln zł i 762 mln zł kolejno na lata 2016, 2017 i 2018) rozchodziły się bardzo szybko. Tu jeszcze ważne uściślenie - połowę puli na dany rok można było sobie "zabukować" wcześniej, dlatego np. 2 stycznia 2018 r., gdy otwierany był nowy nabór wniosków, do dyspozycji było już tylko 381 mln zł (czyli połowa z 762 mln zł z łącznej puli dopłat na ten rok).
Faktycznie, od 2016 r. wnioskowanie o kredyt w programie MdM było szaleństwem, choć nie aż takim jak przedstawił to Buda. Dopłaty na cały 2016 r. skończyły się w połowie marca. 5 lipca 2016 r. zakończono także rezerwacje dostępnej wówczas połowy puli środków na 2017 r. Gdy 2 stycznia 2017 r. odblokowano drugą połowę puli na tenże rok, to skończyła się ona już 31 stycznia. 7 kwietnia 2017 r. Bank Gospodarstwa Krajowego wstrzymał z kolei przyjmowanie wniosków na dopłaty z dostępnej połowy puli na 2018 r. Połowa marca czy końcówka stycznia to jednak nie "3 stycznia" - a jak przekonywał Buda, każdego roku w okolicach tego dnia brakowało już środków. Co nie oznacza jednak oczywiście, że nie był to problem dla osób, dla których pieniędzy zabrakło.
W końcu przyszedł styczeń 2018 r., czyli ostatni moment na zaciągnięcie kredytu z dofinansowaniem z MdM. Potem program wygasał. Wtedy rzeczywiście oblężenie wnioskami było gigantyczne, a bankowcy pilnie czekali na północ, żeby ubiec z wysyłką wniosków konkurencję. Faktycznie, wtedy limit środków wyczerpał się już 3 stycznia. Inna sprawa, że wynosił on 381 mln zł, a nie 120 mln zł jak mówił minister Buda - nie wiem skąd wzięła mu się ta kwota, nie zgadza się z limitami (czyli połowami limitów) na żaden rok. W każdym razie rzeczywiście początek 2018 r. był w odniesieniu do tego programu absolutnie dziki i skończył się burzliwie.
Aż tak obłędny pęd do MdM miał miejsce jednak tylko na początku 2018 r. i był związany przede wszystkim z tym, że Polacy wiedzieli, że kolejnej szansy na preferencyjny kredyt już nie będzie. Rząd PiS zdecydował - miał do tego pełne prawo - że MdM wygaśnie zgodnie z tym, co zaplanowano w ustawie pięć lat wcześniej. Innych programów wsparcia dla osób, które chcą zaciągnąć kredyt na zakup swojego pierwszego mieszkania w życiu, nie planował. Przestawiono wtedy wajchę na Mieszkanie Plus, czyli ideę wynajmu mieszkań (z opcją dojścia do własności) budowanych na gruntach należących m.in. do instytucji czy spółek państwowych, z myślą o najmniej zamożnych Polakach. Program zmyślny (uznany ekspert rynku mieszkaniowego Marcin Krasoń mówił niedawno w rozmowie z Gazeta.pl, że według niego "w swoich założeniach Mieszkanie Plus było najlepszym programem mieszkaniowym w historii Polski"), który jednak okazał się klapą. I nie jest to zdanie moje czy opozycji, ale samego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i premiera Mateusza Morawieckiego.
Gwoli ścisłości, był jeszcze jeden naprawdę szalony dzień w historii MdM - 8 sierpnia 2017 r. Wówczas uruchomiono dodatkową, niewielką pulę środków - 67 mln zł. Te środki też zostały rozdysponowane w zaledwie kilka godzin.
Dziś w Radiu ZET minister Buda mówi, że taki program jak Bezpieczny Kredyt 2 proc. (rządowy program dopłat do rat kredytów na pierwsze mieszkanie - ruszył na początku lipca br.) "powinien funkcjonować od zawsze i na zawsze", bo "kupno pierwszego mieszkania w każdym pokoleniu jest bardzo trudne". Ale jeśli uznajemy, że program wsparcia kredytobiorców jest potrzebny, to rząd PiS zafundował Polsce cztery lata bez jakiegokolwiek takiego (nawet złego) rozwiązania. Cztery, bo w 2022 r. ruszył program Mieszkanie Bez Wkładu Własnego (obecnie Rodzinny Kredyt Mieszkaniowy), choć nie cieszy się on dużym zainteresowaniem.
Na marginesie, gdy na początku 2018 r. kończył się program Mieszkanie dla Młodych, ówczesny rzecznik Ministerstwa Infrastruktury i Budownictwa Szymon Huptyś zauważał, że MdM został mocno skrytykowany przez Najwyższą Izbę Kontroli. W raporcie z sierpnia 2017 r. NIK wskazała m.in. że w programie nie zdecydowano się na wprowadzenie progów dochodowych, warunkujących otrzymanie dofinansowania. - W efekcie z dopłat, wbrew założeniom, korzystali także ci, których stać było na mieszkanie nawet bez pomocy państwa - mówił Huptyś. Po 5,5 roku historia zatoczyła koło - w Bezpiecznym Kredycie 2 proc. też nie ma żadnych progów dochodowych, a doradcy kredytowi znów informują, że preferencyjne kredyty będą dostawać także osoby, które stać byłoby na "standardowy" kredyt. Tym razem to jednak nie wada, a zaleta programu. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.