W dobie kryzysu związanego z rozprzestrzenianiem się po świecie koronawirusa w Wuhan najmocniej cierpi branża turystyczna i lotnicza. Wiele lotów musiało zostać odwołanych, w przypadku innych zredukowano jedynie liczbę połączeń w tygodniu. Te, które latają są niemal puste, bo z powodu obaw przez chińskim wirusem, podróżni rezygnują z biletów.
Jak informowaliśmy w ostatnich dniach wielu przewoźników lotniczych masowo odwoływało zaplanowane operacje do krajów takich, jak m.in. Włochy, Niemcy, Francja czy Izrael. Swoje połączenia do dziesiątek (głównie włoskich) miast zawiesiły m.in. linie Ryanair, Wizzair, LOT, British Airways czy Lufthansa.
Dla przykładu, ostatni z przewoźników zrezygnował w marcu z ponad 7 tys. lotów (50 proc. wszystkich) i uziemił aż 150 samolotów (20 proc. floty). Firma planuje posadzić m.in. wszystkie posiadane Airbusy A380 (14 egzemplarzy), których potencjału nie ma szans wykorzystać (to największe samoloty pasażerskie świata), a na których operowanie sporo kosztuje.
Okazuje się jednak, że całkowita rezygnacja z wybranych połączeń nie wchodzi w grę. Jak donosi branżowy portal Fly4Free, niektórzy przewoźnicy zaczęli w ostatnim czasie wozić powietrze, ale i tak nie decydują się na odwołanie rejsów.
Wszystko przez zasady rozdzielania tzw. slotów, czyli konkretnych godzin startów i lądowań na danym lotnisku. Nieco upraszczając, to właśnie dzięki udostępnianiu slotów porty są w stanie rozłożyć ruch na cały dzień, a każdy operator może zaplanować konkretną godzinę startu z ogromnym wyprzedzeniem.
O ile przydzielanie slotów na mało popularnych lotniskach nie jest żadnym problemem, o tyle na najbardziej zatłoczonych (np. Londyn Heathrow, Amsterdam-Schiphol czy Paris-Charles de Gaulle) brakuje wolnych miejsc pod operacje. Aby móc otworzyć połączenie, linie lotnicze muszą odkupować od siebie sloty, a ceny tych najlepszych (np. o najbardziej dogodnych porach) mogą sięgać nawet kilkunastu milionów dolarów.
Jest jednak jedno obostrzenie, które spędza obecnie sen z powiek przewoźnikom. Jeśli dana linia lotnicza ze swojego slotu nie korzysta, może go stracić na rzecz innego przewoźnika, który zdecyduje się go używać. Ewentualna utrata takiego slotu wiązałaby się trwałą rezygnacją ze startów i lądowań o danych godzinach.
Właśnie dlatego przewoźnikom posiadającym najbardziej atrakcyjne sloty opłaca się utrzymywanie tymczasowo nierentownych połączeń. Serwis Fly4Free wymienia tu przykład linii Biritish Airways, która w minionym tygodniu wykonała dwa loty bez pasażerów z lotniska London Heathrow na London Gatwick. Mimo że odległość dzieląca oba porty to zaledwie 40 km. Podobnych lotów, służących ratowaniu slotów, może być jednak znacznie więcej.
Z bezsensownych lotów linie teoretycznie mogłyby zrezygnować (oszczędzając i klimat i pieniądze), ale wymagałoby to zawieszenia dotychczasowych zasad. Takie kroki zostały podjęte np. 17 lat temu podczas epidemii SARS, ale na razie nie wiadomo czy powtórzą się również w przypadku problemów spowodowanych atakiem koronawirusa SARS-CoV-2 z Wuhan.