Teresa, w 1952 roku miała 10 lat: "Pamiętam, jak szłam do szkoły z wełnianym szalikiem ciasno owiniętym wokół ust i nosa; macaliśmy drogę wzdłuż żywopłotów, trzymając się za ręce, żeby się nie zgubić; pamiętam czarną sadzę na szaliku, kiedy zdjęłam go w szkole. Pamiętam chroniczne zapalenie oskrzeli, które zdawało się trwać całą zimę. Pan Thurston, nasz nauczyciel geografii, podczas zajęć na temat górnictwa zapewnił nas, że węgla w Wielkiej Brytanii wystarczy na 100 lat, kiedy zapytałam, co się stanie i jak ogrzejemy nasze domy, jeśli [węgiel] się skończy. Ten komentarz dał mi do myślenia i na całe życie zmienił mnie w ekolożkę".
To wspomnienia wielkiego smogu londyńskiego, opublikowane przez portal brytyjskiego dziennika "The Guardian" dekadę temu. Inna kobieta, Vicky, opisywała to zdarzenie tak: "Pamiętam smog z 1957 roku. Miałam 7 lat. Musieliśmy nosić nasze szkolne szaliki owinięte wokół twarzy, żeby go nie wdychać. Był żółtawy i brzydko pachniał. Pamiętam też późniejsze mgły, z lat 70., ale były bielsze. Pamiętam, jak jechałam i nie widziałam maski samochodu, nie mówiąc już o samochodzie z przodu."
5 grudnia 1952 roku wypadał w piątek. Rano w Londynie pojawiła się mgła - nic niezwykłego dla tego miasta, więc na początku nikogo specjalnie nie zaniepokoiła. W ciągu dnia nie była zresztą jeszcze nawet wyjątkowo gęsta, raczej sucha, jak dym. Jednak wieczorem zgęstniała. W sobotę rano była już tak gęsta, że ograniczyła widoczność do zaledwie kilku metrów, według doniesień z niektórych części miasta, przechodnie nie widzieli nawet własnych stóp. W niedzielę i poniedziałek sytuacja jeszcze się pogarszała. Z powodu słabej widoczności ograniczono wszelki transport publiczny poza metrem. Karetki nie były w stanie dojechać do chorych, niektórzy kierowcy porzucali swoje samochody na środku drogi. Zwiększyła się liczba hospitalizacji związanych ze schorzeniami górnych dróg oddechowych. Według doniesień, trująca mgła zadusiła bydło, przywiezione na wystawę Smithfield Show w jednej z londyńskich dzielnic. Około 160 krów wymagało pomocy weterynaryjnej z powodu ostrych objawów ze strony układu oddechowego, 12 z nich trzeba było w konsekwencji uśmiercić.
Zaczęli umierać też ludzie. Początkowo nie zdawano sobie sprawy ze skali zjawiska, ale kilka tygodni później pojawiły się pierwsze tragiczne szacunki. Tylko w tych pierwszych dniach, do 9 grudnia, śmierć w wyniku smogu poniosły cztery tysiące ludzi. W raportach znajdują się relacje lekarzy rodzinnych i koronerów, opisujących przypadki śmierci osób głównie z wcześniejszymi problemami oddechowymi - choć zdaniem medyków zgony te były niespodziewane i wystąpiły z powodu smogu. Ale umierali także ludzie, którzy wcześniej nie mieli żadnych dolegliwości zdrowotnych w tym zakresie. Fatalne dla zdrowia skutki trującej mgły rozciągnęły się w czasie, według późniejszych wyliczeń, łącznie ofiar zabójczej mgły mogło być nawet 12 tysięcy.
- To nie było coś zaskakującego, przypadek jeden na miliard. Nie przyczyniły się do tego zjawiska niespodziewane, niecodzienne dla Londynu. Miasto miało wszelkie predyspozycje do wystąpienia potężnego smogu: położone w miejscu, które sprzyjało powstawaniu mgieł, gęsto zaludnione, z domami opalanymi węglem niskiej jakości oraz lokalnym przemysłem - mówi Next.Gazeta.pl dr Michał Chiliński, fizyk atmosfery z Uniwersytetu Warszawskiego.
To, co wzmocniło to zjawisko, to nałożenie się kilku czynników w jednym czasie. Trzeba pamiętać, że w tamtym okresie, w latach 50. ubiegłego wieku, londyńczycy byli przyzwyczajeni do niskiej jakości powietrza, która co jakiś czas się pogarszała, może dlatego początkowo nieco to zbagatelizowano. Władze wprawdzie zareagowały, ostrzegając i odwołując wydarzenia na powietrzu, ale ludzie nadal chodzili do pracy, szkoły, na zakupy. Tym razem jednak zostali wystawieni na wyjątkowo długą ekspozycję na wyjątkowo wysoką koncentrację aerozoli w powietrzu. Stąd tak wiele zgonów
- wyjaśnia.
Mgła kojarzona była z Londynem od wieków. Tyle że od wieków nie była to wyłącznie mgła, a mieszanina pary wodnej i szkodliwych pyłów oraz gazów. Jak podaje encyklopedia "Britannica", taka brudna mgła była w mieście problemem nawet już w XIII wieku i wtedy już przyczyną było spalanie węgla. W XVII wieku pojawiła się pierwsza regulacja ograniczająca to spalanie. Sytuacja znacznie pogorszyła się pod koniec XVIII wieku, wraz z rozwojem rewolucji przemysłowej. Z jednej strony, mgły były charakterystyczne dla Londynu, ale pojawieniu się ich trującej wersji sprzyjało to, co wydobywało się z kominów fabryk i domów. Para wodna przyklejała się się w powietrzu do małych cząstek zanieczyszczeń i tak powstawała brudna zawiesina, często żółtawa, stąd nazywana "grochówką".
Ta śmierdząca i trująca mgła w XIX wieku stała się cechą Londynu znaną na całym świecie, rozpropagowaną w powieściach ówczesnych brytyjskich pisarzy. I już z tamtego okresu znane są przypadki szczególnie uciążliwego smogu. Brytyjskie Met Office (odpowiednik naszego IMGW) przywołuje opisy na przykład z grudnia 1873 roku, kiedy liczba zgonów w mieście miała wzrosnąć aż o 40 procent ponad normę.
Co dokładnie stało się w grudniu 1952 roku? Listopad i początek grudnia były w tamtym roku bardzo zimne, a niska temperatura oznaczała, że ludzie w większym zakresie ogrzewali się w domach, paląc w domowych paleniskach i kominkach, często węgiel niskiej jakości (podobnie jak tamtejsze elektrownie). Swoje robiły też fabryki, do tego doszedł smog komunikacyjny. Wyżowa pogoda, określana czasem jako antycyklon, spowodowała inwersję temperatury - była ona niższa tuż nad powierzchnią Ziemi. Zimne, nieruchome powietrze przytrzymało smog nisko nad miastem do 9 grudnia. W mgle znajdowała się sadza, ale także bardzo dużo dwutlenku siarki pochodzącego z zanieczyszczonego węgla i dwutlenku azotu. W wyniku reakcji chemicznych zachodzących między tymi substancjami, w kropelkach wody powstawał kwas siarkowy. Wdychany do płuc powodował ich uszkodzenie i niewydolność, niedotlenienie oraz poważne infekcje dróg oddechowych. Kiedy mgła odparowywała, stężenie kwasu wzrastało, przez co stawał się jeszcze bardziej szkodliwy.
To właśnie inwersja temperatury jest najważniejszym czynnikiem wystąpienia smogu, jeśli chodzi o lokalne warunki meteorologiczne - wyjaśnia dr Michał Chiliński. - W standardowej atmosferze temperatura jest wyższa przy ziemi, a niższa wyżej. Z fizycznego punktu widzenia to niestabilny układ, ponieważ cieplejsze powietrze jest mniej gęste, więc unosi się do góry. Inwersja temperatury to stan, gdy ten profil się odwraca: ciepłe powietrze znajduje się wyżej, na górze. Ponieważ zimne powietrze, gęste, nie ma tendencji do unoszenia się, jest to układ stabilny, nie ma tu mieszania się warstw. Zatem w takiej warstwie inwersyjnej wszystko, co emitujemy, zaczyna się gromadzić, rośnie koncentracja aerozoli - mówi naukowiec.
Smog nie jest zjawiskiem zastrzeżonym dla Wielkiej Brytanii, choć to ten wielki smog londyński znany jest najbardziej ze swoich tragicznych skutków. Także dlatego, że ten przypadek został mocno nagłośniony, to był moment rozwijania się na większą skalę mediów masowych, poza prasą także radia i telewizji. Zresztą, sam termin "smog" to brytyjski wynalazek, powstał z połączenia angielskich słów "smoke" (dym) i "fog" (mgła), a pierwszy raz użyto go najpewniej na początku XX wieku w tym kraju właśnie. Tyle że oczywiście nie jest ograniczony wyłącznie do Wielkiej Brytanii, choć w państwach świata zachodniego, w tym w Polsce, za jego powodowanie nie odpowiadają już fabryki.
- Jeśli chodzi o przemysł, to sytuacja obecnie jest zupełnie inna niż kilkadziesiąt lat temu. Instalacje przemysłowe zaopatrzone są w dobre filtry, same emisje objęte są szczegółowymi normami, raportowane i weryfikowane. Gorzej jest, jeśli chodzi o to, czym ludzie w Polsce palą w swoich domowych piecach. To proszenie się o kłopoty, szczególnie w mniejszych miastach, tam, gdzie jest większy odsetek domostw nie podłączonych do sieci centralnego ogrzewania, a jeszcze dodatkowo niekorzystnie położonych geograficznie, w dolinach, na obszarach słabo przewietrzanych. Do tego w miastach dokładają się jeszcze emisje z transportu. W takich miejscach, przy odpowiednich warunkach atmosferycznych, silny smog może tak jak w Londynie w 1952 roku utrzymywać się przez wiele dni i powodować poważne problemy zdrowotne, szczególnie u osób starszych, chorych i dzieci - mówi dr Chiliński.
Fizyk atmosfery podaje też przykład z własnych badań w okolicach Warszawy, pokazujący, jak w miejscach, w których wiele domów jednorodzinnych ogrzewanych jest węglem, pogoda może sprzyjać powstawaniu smogu:
Prowadziliśmy badania w Świdrze, dzielnicy Otwocka, w czasie występowania inwersji. Mieliśmy przypadki, gdy inwersja występowała do 40 metrów, i w tej warstwie, między poziomem ziemi a 40 metrami nad naszymi głowami, koncentracja pyłu zawieszonego PM10 była na poziomie 1000 mikrogramów na metr sześcienny. W tym samym czasie, na wysokości powyżej 40 metrów mieliśmy 2 mikrogramy na metr sześcienny. Czyli koncentracja przy ziemi była 500 razy wyższa niż na 40 metrach.
Ten dzisiejszy smog też zabija, choć powtórka dokładnie takiej sytuacji, jak w Wielkiej Brytanii z 1952 roku w Europie nie byłaby już możliwa. Niemniej w Polsce co roku z powodu smogu (chodzi przede wszystkim o poziom poziom pyłu PM 2,5) przedwcześnie umiera około 40-50 tysięcy osób. Według najnowszego (z listopada) raportu Europejskiej Agencji Środowiska, w 2020 roku z powodu oddychania powietrzem zanieczyszczonym drobnym pyłem w UE przedwcześnie zmarło 238 tysięcy osób, a wielu innych chorowało. Choć jakość powietrza na kontynencie się poprawiła, to wciąż 96 proc. ludności europejskich miast było narażonych na wdychanie pyłów zanieczyszczonych w koncentracji ponad poziom ustalony przez Światową Organizację Zdrowia jako w miarę bezpieczny.
W Wielkiej Brytanii traumatyczne doświadczenia z wielkim smogiem londyńskim doprowadziły do zmian w prawie. Uchwalono ustawy o czystym powietrzu (Clean Air Acts) w 1956 i 1968 roku. Poprawiły one wyraźnie sytuację, do tego doszedł rozwój technologii i innych sposobów miejskiego ogrzewania. Zmiany zaczęły się także w Polsce, jednak ich wdrażanie idzie bardzo powoli, a być może właśnie się cofa. Jaka będzie zima w Polsce w tym roku? Niestety, może być dużo, dużo gorzej.
Przez wiele lat różni decydenci, rządy, bagatelizują problemy, mimo, że naukowcy mówią o nich od lat czy nawet dekad. Zamiast wprowadzać sensowne polityki, wdrażać zmiany, działa się jakby miało nie być jutra, aż do momentu, gdy wydarzy się jakiś kataklizm i trzeba przeżyć terapię szokową. I my teraz obserwujemy taki przypadek. Przez lata nie dywersyfikowaliśmy źródeł energii i ciepła, a teraz mówi się ludziom, że jeśli nie chcą marznąć, mogą w piecach palić czymkolwiek. Może rzeczywiście nie będą marznąć, ale jest ryzyko, że będą częściej umierać z innych powodów - na niewydolność układu oddechowo-krążeniowego. Wiele zależy tutaj od pogody, temperatury, ale ten rok może być rokiem, w którym zanotujemy spadek jakości powietrza w porównaniu z poprzednimi latami. Już i tak otwieramy listy europejskich miast z najgorszym powietrzem, a w tym roku możemy jeszcze bardziej umocnić się na prowadzeniu
- mówi dr Michał Chiliński.