W parlamencie trwa zażarta walka o finansowanie mediów publicznych. W ubiegłym tygodniu Senat - głosami opozycji - odrzucił nowelizację Ustawy o radiofonii i telewizji, która przyznaje niemal dwa miliardy zł rekompensaty dla TVP oraz Polskiego Radia.
To jednak jedynie doraźne działanie, bo przepisy wrócą do Sejmu, gdzie posłowie Zjednoczonej Prawicy nie będą mieć problemu z odrzuceniem stanowiska Senatu. Pieniądze, które zdaniem obozu rządzącego zostaną przeznaczone na "działania misyjne", a zdaniem polityków Koalicji Obywatelskiej na "propagandę w TVP", ostatecznie trafią więc w ręce prezesa Jacka Kurskiego.
Nie będzie to zresztą pierwsza "finansowa kroplówka" dla TVP. Rząd Zjednoczonej Prawicy już kilkakrotnie wspomógł media publiczne pieniędzmi z budżetu, które mają być rekompensatą z tytułu utraconych wpływów z abonamentu RTV. W latach 2017-2018 rekompensata dla TVP i Polskiego Radia wyniosła 980 mln złotych, a w 2019 roku już ponad 1,26 mld złotych.
W założeniu rekompensaty (jak również pożyczki ze Skarbu Państwa) dla TVP mają być tylko rozwiązaniem doraźnym, istniejącym do momentu wypracowania zupełnie nowego systemu finansowania mediów publicznych, który ma zastąpić abonament RTV. Sęk w tym, że PiS - podobnie jak wcześniej PO - od wielu lat nie potrafi takiego systemu wypracować.
Rekompensaty dla TVP i PR wyk. Marta Kondrusik
Z danych KRRiT wynika, że na 13,5 mln gospodarstw domowych w Polsce aż 96,4 proc. posiada odbiorniki telewizyjne, ale tylko 50,5 proc. (6,6 mln) je zarejestrowało. Spośród tej grupy 3,7 mln gospodarstw jest zwolnionych z abonamentu. Teoretycznie opłatę powinno więc uiszczać 3,1 mln gospodarstw, ale w praktyce robi to niecały milion, a dokładnie zaledwie 994 637 abonentów.
Powodów tak niskiej ściągalności abonamentu jest wiele. Jednym z nich jest fakt, że wciąż opiera się on na archaicznym systemie rejestracji odbiorników RTV. Drugi jest zdecydowanie bardziej prozaiczny - wielu Polaków nie chce płacić za coś, czego nie słucha i nie ogląda.
Abonament RTV to podatek na jedną ze służb, którą w założeniu powinny być media publiczne. To rozwiązanie miałoby sens, gdyby obywatele mieli przeświadczenie, że TVP działa w interesie Polaków, tak jak służba zdrowia, policja czy też inne służby. Takiego przeświadczenia jednak nie ma
- tłumaczy w rozmowie z Next.gazeta.pl dr Jacek Wasilewski, medioznawca oraz wykładowca na Wydziale Dziennikarstwa Informacji i Bibliologii Uniwersytetu Warszawskiego. Ekspert zauważa, że w przeszłości nie mieliśmy wzorca, który pokazałby korzyści płynące z istnienia publicznych mediów, a działalność TVP była często zaprzeczeniem służby wobec obywatela.
To błąd, ponieważ propaganda, która sączy się przez TVP może być zabójcza dla zaufania społecznego oraz miejsca, w którym powinna toczyć się debata całej wspólnoty
- dodaje Jacek Wasilewski.
Wpływy z abonamentu RTV wyk. Marta Kondrusik
O tym, że abonament RTV jest rozwiązaniem "przestarzałym", "oderwanym od rzeczywistości" i "niewydolnym" słyszymy już od dwóch dekad. Jak mantrę powtarzają to politycy z obydwu stron sceny politycznej. Sęk w tym, że zazwyczaj kończy się na mówieniu. A rozwiązań nie widać.
Prowadzi to do absurdalnej sytuacji. Z jednej strony Polacy słyszą z ust polityków, że abonament RTV "jest zły" i "wymaga likwidacji", a z drugiej są "ścigani" przez kontrolerów Poczty Polskiej, polujących na osoby, które przed laty "nieopatrznie" zarejestrowały swój odbiornik telewizyjny.
Pierwsze zapowiedzi likwidacji abonamentu RTV sięgają roku 2008. Ówczesny premier Donald Tusk w dość otwarty sposób powiedział, co sądzi na ten temat:
Abonament radiowo-telewizyjny jest archaicznym sposobem finansowania mediów publicznych, haraczem ściąganym z ludzi, dlatego rząd będzie zabiegał o poparcie prezydenta i opozycji dla jego zniesienia
- grzmiał Tusk na jednej z konferencji prasowych.
Słowa byłego premiera odbiły się w mediach bardzo głośnym echem. Tak głośnym, że nawet 10 lat później prezes KRRiT Witold Kołodziejski skarżył się na ponad 250 tys. listów z wnioskami o umorzenie zaległości abonamentowych, których autorzy cytowali słowa Tuska o "haraczu".
Uwierzyłam byłemu premierowi, przewodniczącemu tej bądź innej partii, że abonamentu nie będzie trzeba płacić, a teraz komornik puka do drzwi i zajmuje konta
- miała brzmieć treść jednego z takich listów, który opublikował dziennik "Super Express".
Choć koalicja PO-PSL miała dwie kadencje i "błogosławieństwo" Donald Tuska, aby abonament zlikwidować, to jednak tego nie zrobiła. Pod koniec drugiej kadencji tematem nieco bardziej zainteresował się ówczesny minister kultury Bogdan Zdrojewski.
Jesienią 2013 r. Zdrojewski zapowiedział zastąpienie abonamentu "opłatą audiowizualną" w wysokości ok.10-15 złotych miesięcznie, która miałaby być uiszczana wraz z rachunkiem za prąd. Stwierdził też, że obecny abonament jest "anachroniczny" oraz "uciążliwy".
Opłata audiowizualna nie będzie pobierana za odbiór programu telewizyjnego czy radiowego, ale za możliwość tego odbioru. Polskie państwo zagwarantuje każdemu obywatelowi określoną usługę, a to czy ktoś z tego skorzysta czy nie - zależy wyłącznie od niego.
- tłumaczył Zdrojewski w styczniu 2014 roku w rozmowie z Polską Agencją Prasową.
Ostatecznie skończyło się jedynie na projekcie. Jesienią 2014 roku Bogdan Zdrojewski trafił do europarlamentu. Później była kampania wyborcza do Sejmu, w czasie której PO niespecjalnie chciało wystawiać na sztandary pomysł nowego "podatku medialnego". Szanse na realizację projektu Zdrojewskiego upadły ostatecznie w 2015, gdy władza trafiła w ręce PiS.
Temat wrócił w 2016 roku, gdy grupa posłów Prawa i Sprawiedliwości złożyła w Sejmie projekt ustawy o składce audiowizualnej. Była to po części kopia pomysłu Zdrojewskiego. Przepisy zakładały likwidację abonamentu i zastąpienie go comiesięczną opłatą w wysokości 15 zł.
Podatek mieli uiszczać wszyscy (poza ustawowo zwolnionymi) - bez względu na to, czy posiadają telewizor, czy też nie. Ostatecznie, po pierwszym czytaniu, ustawa utknęła na dobre w "sejmowej zamrażarce", tak samo jak podobny projekt autorstwa posłów Polskiego Stronnictwa Ludowego.
To oczywiście nie koniec abonamentowej telenoweli. W styczniu 2017 roku minister kultury Piotr Gliński zapowiedział rozpoczęcie prac nad nową ustawą. Tym razem nie chodziło jednak o likwidację abonamentu RTV, ale o jego uszczelnienie.
Jesteśmy na końcowym etapie przygotowywania projektu, który wreszcie umożliwiłby sensowne, cywilizowane funkcjonowanie telewizji i radia oraz umożliwił ściąganie abonamentu
- poinformował Gliński podczas konferencji prasowej.
Bardzo szybko okazało się, ze owe uszczelnienie zakłada zmuszenie dostawców płatnej telewizji do udostępniania danych na temat swoich klientów. Rząd wyszedł z założenia, że skoro ktoś płaci za kablówkę, to ma telewizor, a co za tym idzie powinien płacić abonament.
Pomysł wywołał spore kontrowersje "Problem w tym, że przekazywanie danych naszych klientów Poczcie Polskiej i Telewizji Polskiej jest sprzeczne z konstytucją" - tłumaczył w rozmowie z Next.gazeta.pl Krzysztof Kacprowicz, prezes firmy Mediakom. Ostatecznie ten projekt również trafił do szuflady. Z informacji "Gazety Wyborczej" wynika, że PiS obawiał się utraty elektoratu.
W ostatnich latach deklaracje o likwidacji abonamentu słyszeliśmy jeszcze kilkakrotnie:
Praktycznie jest już zdecydowane, że od przyszłego roku abonament radiowo-telewizyjny będzie pokrywany z budżetu państwa
- mówił w kwietniu 2018 r. w rozmowie z "Wyborczą", Krzysztof Czabański poseł PiS i szef Rady Mediów Narodowych. Zapowiedział też model finansowania oparty na dotacjach z budżetu.
Z kolei przed wyborami parlamentarnymi w 2019 roku podobną deklarację złożył wiceminister kultury Paweł Lewandowski. "W razie wygranej PiS, media publiczne w kolejnej kadencji będą finansowane z budżetu państwa" - zapowiedział na XXIX Forum Ekonomicznym w Krynicy-Zdroju.
Wydaje mi się, że pomysł płacenia abonamentu jest już niemożliwy w tej chwili do utrzymania, w związku z powyższym w przyszłej kadencji Sejmu na pewno definitywnie rozwiążemy tę kwestię już systemowo w oparciu o finansowanie z budżetu państwa
- powiedział Lewandowski. Wiceminister kultury tej wypowiedzi najwyraźniej nie skonsultował z premierem Morawieckim, bo ten uciął spekulacje. "Dziś nie ma żadnych planów przebudowy abonamentu RTV" - zapewniał Morawiecki we wrześniu ubiegłego roku w rozmowie z Money.pl.
Dzień później wszelkie nadzieje na rychłą likwidację abonamentu RTV zgasił szef KRRiT Witold Kołodziejski. "Byłbym ostrożny w głoszeniu tezy, że rok 2019 jest ostatnim, gdzie obowiązywać będzie opłata za abonament radiowo-telewizyjny" - stwierdził w rozmowie z Radiem Kraków.
"Zapowiedzi i dobre chęci są, ale prawo wciąż obowiązuje" - dodał, a jego słowa są doskonałym podsumowaniem tego, co wokół likwidacji abonamentu działo się przez ostatnie kilkanaście lat.
Obecnie znajdujemy się więc w sytuacji, w której media publiczne już od kilku lat są dotowane z budżetu państwa (czyli z naszych pieniędzy), a niewydolny system abonamentu RTV jest wciąż utrzymywany przy życiu. Taki stan prawny wydaje się skrajnie niesprawiedliwy w stosunku do osób, które abonament opłacają, bo de facto dokładają się do mediów publicznych podwójnie.
Dlaczego, mimo deklaracji, pomysłów i wielu projektów ustaw, abonament RTV wciąż nie został zlikwidowany? Zdaniem Jacka Wasilewskiego, takie działanie jest zwyczajnie nieopłacalne politycznie z punktu widzenia rządzących.
"Likwidacja abonamentu powinna wiązać się ze zmianą sposobu zarządzania takimi spółkami, jak Telewizja Polska. Każda taka propozycja stwarza pewne ryzyko. Władzy bardziej opłaca się utrzymać stan upolitycznienia telewizji i zatrzymywać projekty zmian" - tłumaczy ekspert.
"Łatwiej jest po prostu dołożyć z budżetu 2 mld zł i nie ruszać abonamentu RTV" - podsumowuje.