W tym tygodniu odbyły się 19. już międzyrządowe polsko-czeskie rozmowy na temat sporu o Turów. I po raz 19. zakończyły się bez podpisania porozumienia. Wprawdzie strona polska twierdzi, że końcowe warunki ugody zostały ustalone, ale Czesi zapowiadają, że musi je jeszcze zaakceptować ich koalicyjny (złożony z pięciu partii) rząd.
Rząd jest nowy, centroprawicowy, nowa jest też ministra środowiska, Anną Hubácková. Jej rozmowy z Anną Moskwą prowadzone we wtorek 18 stycznia w Warszawie były pierwszymi, od kiedy w Pradze zmieniła się władza. Polski rząd liczy na nowe otwarcie - z Czechami ponoć rozmawia się teraz inaczej, a szanse na porozumienie mają być większe, ale negocjacje są kontynuowane, nie zaczynają się od zera.
Więcej wiadomości z gospodarki na stronie głównej Gazeta.pl>>>
- Przeszłyśmy cały tekst od początku, szczegółowo dokonując końcowych ustaleń. Pani minister musi jeszcze dokonać uzgodnień po swojej stronie na innych poziomach. Ja ze swojej strony wyrażam nadzieję, że te ustalenia będą w możliwie szybkim, pilnym trybie. Tak, żebyśmy mogły końcowo zamknąć ten spór - mówiła Moskwa na wtorkowej konferencji prasowej, odnosząc się do porozumienia w sprawie Turowa.
Czeszka była nieco mniej optymistyczna. - Nasze rozmowy były otwarte, razem omawiałyśmy punkty umowy. Przedstawiałyśmy też stanowiska obydwu stron do tych punktów i to w porządku. Pozostało jeszcze kilka miejsc, o których chcemy rozmawiać i informujemy, że nie będziemy przekazywać szczegółów - powiedziała. Hubácková przekazała, że rząd otrzymał już od niej informacje na temat negocjacji i analizuje projekt porozumienia.
- Na mecie jeszcze nie jesteśmy, potrzebne będą kolejne kroki - uprzedzał jednak w środę premier Czech Petr Fiala. Ujawnił, że po stronie polskiej jednym z warunków ugody jest wycofanie przez Czechy pozwu do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Dla Czechów istotne są zaś m.in. rekompensaty finansowe, zapewnienie ochrony tej kompensacji na kilka lat i nadzór TSUE, ale parametrów, które dla rządu w Pradze warunkują wycofanie skargi, ma być wiele.
W największym skrócie: Czechom nie spodobały się plany przedłużenia działalności kopalni węgla brunatnego Turów. Ich zdaniem odkrywka negatywnie wpływa na środowisko także po czeskiej stronie granicy, w tym na poziom wód gruntowych. Kopalnia pierwotnie miała zakończyć działalność w 2020 roku, ale koncesję przedłużono do 2026 r. W zeszłym roku właściciel, PGE, postanowił starać się o przedłużenie jej do roku 2044. Pod koniec lutego ubiegłego roku Czechy złożyły skargę do TSUE w tej sprawie, a w maju unijny trybunał zobowiązał nasz kraj, w ramach środka tymczasowego, do natychmiastowego zaprzestania wydobycia w Turowie. Polski rząd od razu zapowiedział, że tego nie zrobi, argumentując, że węgiel z kopalni zasila pobliską elektrownię. 17 czerwca 2017 roku rozpoczęły się negocjacje z Pragą, które mają doprowadzić do ugody.
W ubiegłym roku - roku wyborczym - Petr Fiala, jeszcze jako wyłącznie lider partii, a nie premier, objeżdżał kraj. Kiedy dotarł do regionu libereckiego, który sąsiaduje z powiatem bogatyńskim, krytykował rząd Babisa. Ale nie za to, że nie chce się dogadać z Polakami, wtedy zresztą nie złożono jeszcze sprawy do TSUE, ale za to, że w tej kwestii robi za mało i zbyt późno. Znaczenie może mieć i to, że wśród priorytetów obecnego rządu jest zwiększenie działań na rzecz lepszego gospodarowania wodą i ochrona zasobów wodnych, którą Czesi chcą wpisać wprost do konstytucji jeszcze w tym roku
- zauważa Krzysztof Dębiec, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich.
Nie chodzi wyłącznie o przedstawicieli rządu w Pradze. Dużo do powiedzenia w sprawie Turowa ma przedstawiciel lokalnej czeskiej władzy.
Istotnym politykiem obecnej koalicji rządzącej jest hejtman - odpowiednik marszałka - regionu libereckiego Martin Puta, który powtarza, że dla strony czeskiej najlepszym rozwiązaniem jest zawarcie porozumienia z Polską, bo da ono Czechom konkretne środki na inwestycje. Myślę, że jest szansa, że obie strony się spotkają
- mówi Dębiec. Puta podkreśla, że tylko porozumienie opłaca się obu stronom. Dlaczego? Czechom dałoby na przykład pieniądze na inwestycje - nie ma wątpliwości, że jakaś forma odszkodowania finansowego w umowie zostanie zawarta. Tutaj jeszcze warto pamiętać, że zasądzone przez Brukselę kary nie mają trafiać do Pragi, tylko do Komisji Europejskiej. Czechy nic na tym więc nie zyskują.
Na razie my możemy stracić. We wrześniu Komisja Europejska rozpoczęła naliczanie kar - 500 tys. euro dziennie. Polski rząd nie zamierzał ich płacić. Ostateczny termin minął we wtorek (ten sam wtorek, kiedy trwały rozmowy z Czechami w Warszawie) i Bruksela ma zacząć potrącać te pieniądze z płatności należnych Polsce z unijnego budżetu.
Dogadanie się z sąsiadami będzie się nam opłacać. Ale nie tylko to, bo z Czechami możemy współpracować także na innych środowiskowo-gospodarczych polach. W programie politycznym nowego rządu znalazł się na przykład zaskakujący i dość enigmatyczny zapis dotyczący gazu. "Wzrośnie znaczenie gazu ziemnego jako źródła przejściowego kompensującego wahania. Jednak ten wzrost nie może nam zagrażać geopolitycznie. Postaramy się przejąć udziały w terminalu LNG w sąsiednim kraju, aby mieć dostęp do większych zasobów" - czytamy we fragmencie założeń programowych rządu Petera Fiali dotyczących energetyki. Skojarzenia z Polską były oczywiste i pojawiły się od razu, wymieniano też Chorwację.
- Oficjalnie nie padają nazwy żadnych państw, jest tylko informacja, że chodzi o państwa sąsiednie, de facto może chodzić o Polskę lub Niemcy. Wydaje się, że sformułowanie użyte przez Czechów jest celowe, może być pewnego rodzaju wezwaniem dla tych dwóch państw do złożenia lepszej oferty - mówi Krzysztof Dębiec.
Czy to możliwe? Trzeba by zapewnić jeszcze infrastrukturę transportową. Według eksperta OSW, jedną z opcji mogłoby być wykorzystanie tras szybkiego ruchu, jak S3 i D11. Tyle że po stronie czeskiej są znaczące opóźnienia w budowie tego połączenia. W teorii można by też pomyśleć o wykorzystaniu drogi wodnej - rzecznej. Tutaj z kolei na przeszkodzie stoi kwestia spławności Odry. Wprawdzie poprzedni rząd zaczął projekt uspławniania tej rzeki na odcinku Koźle - Ostrava, ale pomysł ten ma związek z projektem kanału Dunaj - Odra - Łaba (Polska kiedyś też wyrażała zainteresowanie nim). Jest on łączony z prezydentem Milosem Zemanem i oceniany jako fantasmagoria (choć sam odcinek Koźle - Ostrava może wciąż zostać zrealizowany).
Jeśli chodzi o gazociągi, to w najbliższych latach nie ma perspektywy budowy interkonektorów gazowych łączących Polskę i Czechy. Krzysztof Dębiec zwraca uwagę, że w całym programie rządu temat gazociągu i LNG, choć z polskiej perspektywy może wydawać się ciekawy, nie jest kluczowy. - To element szerszej polityki dywersyfikacji i przyszłościowego spojrzenia na energetykę, w kontekście planowanego odchodzenia od węgla, czy niepewności co do rozbudowy atomu - uważa ekspert.
No właśnie, węgiel. To element programu dla energetyki, który najbardziej zwrócił uwagę. Rząd Petra Fiali postanowił przyspieszyć odejście od tego surowca i ogłosił nową datę końca węgla w energetyce: 2033 rok. Poprzedni termin, ustalony jesienią podczas rozmów koalicyjnych, zaplanowano na 2038 rok.
Warto zwrócić uwagę na konkretny zapis. Czesi nie składają twardego zobowiązania, tylko piszą o dążeniu do stworzenia warunków na rzecz wyjścia z węgla do roku 2033. Jednocześnie w innym miejscu programu zastrzegają, że nastąpi to tylko wówczas, gdy będą gotowe wystarczające moce rezerwowe
- podkreśla ekspert OSW.
Niemniej, nawet gdyby ostatecznie udało się to osiągnąć nieco później, na przykład we wspomnianym 2038 roku, cel wydaje się ambitny, jeśli wziąć pod uwagę obecny miks energetyczny Czech. Elektrownie opalane węglem wytwarzają obecnie około 40 proc. energii elektrycznej w tym kraju, a paliwa kopalne łącznie około połowę (raport think-tanku Ember). To coś, co nas poniekąd zbliża - Czechy i Polska to dwa unijne kraje z największym udziałem węgla w energetyce. Tyle że u nas ten udział jest oczywiście większy (ponad 70 proc.).
W czeskiej debacie na temat energetyki przewija się taki pogląd, że transformacja w energetyce, nawet bez stawiania daty granicznej, dokona się w pewien sposób samoistnie. Wpływ na to będą miały z jednej strony wysokie ceny pozwoleń emisyjnych, z drugiej stopniowe wyłączanie coraz starszych bloków węglowych
- zauważa Krzysztof Dębiec.
Jest jeszcze jedna różnica między naszymi krajami: atom. My mamy ambitne i "wieczne" plany, z których jak na razie wynika niewiele ponad ogólne deklaracje. Czesi już teraz mają sześć reaktorów jądrowych, które zapewniają około jednej trzeciej energii elektrycznej. Od lat planują budować kolejne i to też wpisał nowy rząd do swojego programu. To jednak nie jest takie proste - mówimy o skomplikowanym procesie i bardzo kosztownych inwestycjach. - Ramowe zasady przyspieszenia zarysował poprzedni rząd, ale wyłączył też z grona potencjalnych oferentów powiązane z państwem firmy z Rosji i Chin. To znaczy, że prawdopodobnie cena tego przedsięwzięcia wzrośnie - mówi Dębiec.
Ekspert podkreśla jednak, że warto szukać tego, co nas łączy, szczególnie w czasie ogromnych wyzwań gospodarczych, jakie przyniósł najpierw COVID-19, a teraz kryzys energetyczny w Europie.
Cały europejski Zielony Ład to ogromna okazja dla współpracy państw wyszehradzkich. Mamy podobne problemy, jak istotne znaczenie branży motoryzacyjnej w gospodarce czy obawa o koszty społeczne transformacji. Mamy też wspólne interesy, w tym walkę o kształt unijnej taksonomii, a Polska i Czechy są szczególnie na siebie "skazane", bo nie ma w UE innych państw, które są tak silnie uzależnione od spalania węgla w energetyce, choć Polska oczywiście w znacznie większym stopniu niż Czechy. Pól do współpracy jest sporo
- zauważa Krzysztof Dębiec.