Jak co miesiąc, Ministerstwo Finansów już 1 czerwca wyjdzie z kolejną ofertą obligacji oszczędnościowych, czyli tych kierowanych do klientów detalicznych. Tym razem będzie jednak inaczej niż zwykle, bo resort solidnie przebudował ofertę.
Po pierwsze, wchodzą do niej obligacje roczne i dwuletnie, zapowiedziane przez rząd w połowie maja jako "antyinflacyjne". Choć prawdę powiedziawszy, antyinflacyjne pod względem oprocentowania to one zdecydowanie nie są.
Obligacje roczne będą miały oprocentowanie równe stopie referencyjnej NBP (a więc w czerwcu 5,25 proc.), dwuletnie tej stawce powiększonej o 0,25 pp. (czyli 5,50 proc. w czerwcu). Oprocentowanie ma być aktualizowane co miesiąc (czyli jeśli RPP podniesie stopy w czerwcu - a zrobi to - od lipca obligacje będą dawały już wyższe odsetki). Odsetki będą wypłacane co miesiąc.
Po drugie, Ministerstwo Finansów znacząco podnosi oprocentowanie pozostałych obligacji. W przypadku trzymiesięcznych idzie ono w górę z 1,50 do 3 proc. W przypadku pozostałych (3-, 4-, i 10-letnich oraz 6- i 12-letnich rodzinnych, czyli kierowanych wyłącznie do beneficjentów 500 plus) w górę o 2-2,4 pp. idzie oprocentowanie w pierwszym okresie bezodsetkowym (tj. w pierwszym roku; za wyjątkiem obligacji 3-letnich, gdzie oprocentowanie zmienia się co pół roku).
Później oprocentowanie papierów zależy od stawki WIBOR 6M (obligacje 3-letnie) lub inflacji (pozostałe). Tu warunki pozostają bez zmian.
Obligacje oszczędnościowe można nabyć przez Internet, telefon, w oddziałach PKO BP albo punktach obsługi klientów Domu Maklerskiego PKO BP. Ulokować w obligacje można 100 zł lub wielokrotność tej kwoty. Oszczędzanie można zakończyć przed terminem wykupu, ale wówczas zwykle ponosi się opłatę.
Dlaczego Ministerstwo Finansów uatrakcyjnia ofertę obligacji? Po pierwsze, rosną stopy procentowe, rośnie inflacja, a premier Morawiecki publicznie rugał banki za niskie oprocentowanie lokat. Przynajmniej w przypadku podmiotów kontrolowanych przez Skarb Państwa "perswazja" przyniosła skutki.
W takich okolicznościach jednak po prostu wypadało, żeby także rząd zrobił coś więcej, niż tylko rzucał naokoło gromami. Jeśli chciałby zmieniać świat - zachęcać Polaków do odkładania i choć trochę bardziej chronić ich oszczędności przez inflacją - powinien zacząć od siebie. Obligacje skarbowe to z punktu widzenia osób dysponujących oszczędnościami względny substytut bankowych lokat (gwarantujący podobne, w zasadzie stuprocentowe bezpieczeństwo).
Polskie obligacje detaliczne, które cieszą się największym zainteresowaniem, to są te o zmiennej stopie procentowej. One mają niestety taką konstrukcję, że w pierwszym roku jest stały kupon, który był bardzo niski, a dopiero po roku obligacje będą indeksowane do inflacji. Dziś przy 12-procentowej inflacji kilka procent w pierwszym jest niewystarczające, żeby zachęcać do lokowania oszczędności w te papiery
- mówił niedawno w rozmowie z Gazeta.pl prof. Paweł Wojciechowski, były minister finansów, obecnie przewodniczący Rady Gospodarczej Polska 2050. Postulował znaczące podniesienie oprocentowania tych obligacji już od pierwszego roku. On proponował nawet i oprocentowanie zbliżone do inflacji, Ministerstwo Finansów tak daleko zdecydowanie nie poszło, ale jednak trochę rady Wojciechowskiego posłuchało.
Teoretycznie lepsza oferta obligacji może pomóc w walce z inflacją w tym sensie, że "ściągnie" z rynku część środków, które w innym wypadku mogłyby zostać wydane. Niższe wydatki to niższa presja inflacyjna.
Z drugiej strony otwarte jest pytanie, czy kilkanaście miliardów złotych w skali miesiąca - ile może wynieść sprzedaż obligacji oszczędnościowych - diametralnie sytuację inflacyjną zmieni. I czy w ogóle zmieni, bo przecież kupując obligacje, pożyczamy środki rządowi, a ten nie chowa ich w skarbcu. Jeśli jedną ręką będzie ściągał oszczędności Polaków, a drugą wydawał je szeroko np. na kolejne świadczenia (które będą wydawane w gospodarce), to niższej inflacji z tego nie będzie.
Lepsze warunki obligacji rządowych mogą też zmotywować banki, aby i one - w rywalizacji o oszczędności Polaków - podnosiły oprocentowanie lokat. Ale i tu są wątpliwości, choćby takie, że sektor bankowy ma potężną nadpłynność, czyli nawet więcej pieniędzy niż potrzebuje.
Ponad połowa spośród 35 ekonomistów, których dziennik "Parkietu" i "Rzeczpospolitej" Grzegorz Siemionczyk zapytał w Panelu Ekonomistów czy nowe obligacje oszczędnościowe skłonią banki do zwiększenia oprocentowania depozytów, odpowiedziała twierdząco. Podobnie blisko dwie trzecie oceniły, że wzrost oprocentowania w bankach przyczyniłby się istotnie do ograniczenia inflacji. Ale czy tak się stanie? Nie jest to przesądzone.
Być może bardziej skutecznym działaniem byłaby emisja obligacji przez NBP - tylko ona skutecznie ściągnęłaby środki z rynku. Takie rozwiązanie sugerował niedawno w programie "Prosto z Parkietu" w Parkiet TV Bogusław Grabowski, ekonomista, były członek RPP.
Uatrakcyjnianie oferty obligacji oszczędnościowych może mieć jeszcze jeden cel. W obliczu słabnącego w ostatnich miesiącach popytu na polskie obligacje rządowe przez inwestorów instytucjonalnych (oraz ich rosnącej rentowności, czyli koszcie dla rządu), resort finansów stara się wzmacniać inne formy finansowania wydatków budżetowych. Jednym z nich jest właśnie oferta dla klientów detalicznych, innym zapowiedziana w połowie maja emisja obligacji w euro.