Inflacja w maju sięgnęła 13,9 proc. i była najwyższa od 24 lat. Ekonomiści nie mają wątpliwości, że w piątek 1 lipca - gdy GUS poda dane o inflacji za czerwiec - odczyt będzie jeszcze wyższy, być może nawet ponad 15 proc. A to przecież już odczyty uwzględniające tarczę antyinflacyjną - "normalnie" inflacja byłaby jeszcze o około 2 punkty procentowe wyższa.
Co więcej, nawet jeśli w wakacje czy jesienią inflacja przestanie rosnąć, to problem z nią będziemy mieli jeszcze przez lata. Po pierwsze, nie wiadomo jak długo potrwa stabilizacja inflacji (np. członek RPP Ludwik Kotecki wieszczy, że na początku 2023 r. wskaźnik znów może wystrzelić). Po drugie, nawet jeśli ceny nie będą już rosły takim w tempie jak obecnie, to zapewne jeszcze przez kilka lat będą wyraźnie powyżej celu inflacyjnego NBP (2,5 proc.).
Jak w tych okolicznościach zachowują się Polacy? Z badania IBRiS na zlecenie "Rzeczpospolitej" wynika, że wiele gospodarstw domowych przeszło w tryb oszczędności, ale - przynajmniej na razie - wcale nie jest to zjawisko bardzo masowe i powszechne.
Wdrożone w ostatnim czasie oszczędności na paliwie (rzadsze korzystanie z samochodu) zadeklarowało 40,4 proc. osób. 38,4 proc. badanych zaczęło oszczędzać na kulturze i rozrywce, a 35,2 proc. osób kupuje mniej jedzenia. Mniej więcej co trzeci respondent zadeklarował też rezygnację z zakupu elektroniki czy sprzętu RTV/AGD, a ponad 30 proc. osób porzuciło plany wakacyjne.
Jak wynika z badania, większą skłonność do wdrażania oszczędności deklarują kobiety. Z danych wyłania się też jasny (i raczej logiczny) wniosek, że drożyzna zmusza do szukania oszczędności przede wszystkim osoby o najniższych dochodach.
Ostatnie dane z gospodarki zdają się potwierdzać, że inflacja (a dla wielu rodzin także szybko i mocno rosnące raty kredytów) robi i będzie robić coraz większe spustoszenie w portfelach Polaków.
Tak zwany bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej, którym GUS opisuje nastroje konsumentów, spadł w czerwcu do poziomu -43,8. To najgorszy wynik w historii tej miary, czyli od 20 lat. Gorszy nawet niż tuż po wybuchu pandemii.
BWUK bada oceny zmian sytuacji finansowej gospodarstw domowych oraz ogólnej sytuacji ekonomicznej kraju (w ostatnich 12 miesiącach oraz przewidywania na kolejny rok), a także obecną skłonność do dokonywania ważnych zakupów. Wszystkie te składowe w czerwcu się pogorszyły.
Hamuje także sprzedaż detaliczna, którą podbijają jeszcze nieco wydatki uchodźców oraz związane ze wsparciem dla tych osób. Ekonomiści PKO BP zauważają, że już spada np. sprzedaż mebli, rtv i agd, prasy, książek oraz paliw. Uważają, że można to wiązać z negatywnym wpływem rosnących cen na wydatki konsumentów. Analitycy Pekao wieszczą dalsze zaciskanie pasa.
Dane wskazują, że spadają już realne wynagrodzenia Polaków. GUS podał kilka dni temu, że w maju przeciętne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wzrosło rok do roku o 13,5 proc., tj. słabiej niż inflacja. To pierwsza taka sytuacja od dwóch lat, a nie licząc dwumiesięcznego szoku pandemicznego - aż od dziewięciu.
Co więcej, przeciętne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw mówi tylko o tym, co dzieje się w firmach z przynajmniej 10 pracownikami. Wielu ekonomistów podejrzewa (dane w tej dziedzinie GUS podaje z dużym opóźnieniem), że w mniejszych przedsiębiorstwach oraz w budżetówce tempo wzrostu płac jest wyraźnie niższe.