PiS w jednym z ostatnich spotów wyborczych udostępnia wypowiedzi Polaków, którzy mówią "dlaczego PO nie zasługuje na kolejną szansę". Pada w nim stwierdzenie: "straciłem pracę, bo bezrobocie było 15-procentowe". Sąd uznał, że nie jest to prawdą, a o całej sprawie przeczytacie TUTAJ.
Podczas gdy PiS próbuje wzbudzić wśród wyborców resentymenty, Polska zalicza kolejny dobry miesiąc w kwestii bezrobocia. Te rejestrowane w lipcu wyniosło 5 proc., a więc utrzymało się na poziomie z czerwca - podał GUS. "Liczba bezrobotnych w rejestrach w lipcu obniżyła się do 782,4 tys. i była najniższa od 1990. Miesięczny spadek liczby bezrobotnych był relatywnie słaby jak na tę porę roku" - piszą analitycy PKO BP w Dzienniku Ekonomicznym. Według metodologii Eurostatu bezrobocie w Polsce jest nawet niższe i wynosi 2,7 proc., co jest drugim najniższym wynikiem w Europie po Malcie. Średnia w Europie wynosi 5,9 proc.
Analityk Rafał Mundry udostępnił grafikę z danymi GUS na temat stopy bezrobocia w Polsce od 2000 roku. Widać na niej, że zaczęło spadać już za czasów PO i kontynuowało tę drogę od czasu przejęcia władzy przez PiS, z małą przerwą na wzrost między 2020 a 2021 rokiem. Część komentujących zauważała, że do spadkowi bezrobocia nie przez przypadek towarzyszyło wejście Polski do UE i migracja do Wielkiej Brytanii, a jego wzrostowi po kilku latach globalny kryzys finansowy z 2008 roku. Interpretacji danych, że to nie od rządu zależy poziom bezrobocia wtóruje ekonomistka Alicja Defratyka, która jednak uważa, że to nie tyle kwestia globalnej koniunktury, a demografii. "Niskie bezrobocie nie jest zasługą PiS, tylko to jest wynik demografii. Jeszcze w 2007 w Polsce było więcej osób w wieku 18-29 lat (7,5 mln) niż osób w wieku 60 lat i więcej (6,9 mln), natomiast w 2022 osób w wieku 60+ było już ponad dwa razy więcej (9,8 mln) niż osób w grupie wiekowej 18-29 lat (4,7 mln)" - napisała na X.com (dawniej Twitter).
Zdanie, że politycy nie mają większego wpływu na bezrobocie podzielają też ekonomiści z drugiej strony ideologicznego stolika, przedstawiciele Polskiej Sieci Ekonomii, Jan Oleszczuk-Zygmuntowski oraz Michał Możdżeń. Ich zdaniem demografia nie ma tutaj jednak znaczenia.
Ani demografia, ani programy PiS. Bezrobocie spadało od 2014 jako konsekwencja końca stagnacji po 2008 r. Merda nami globalna koniunktura, a my te zjawiska sobie racjonalizujemy polskimi sporami wewnętrznymi. I to jest zasadniczy problem - odporność na szoki i zrównoważenie
- pisze Oleszczuk-Zygmuntowski w odpowiedzi na wpis Możdżenia. Ten drugi zwraca uwagę, że od 2014 roku spadek ludności skutkował zmniejszeniem ludzi aktywnych zawodowo średnio jedynie o 34 tys. rocznie. Jak wyjaśnia, to głównie (w 75 proc.) wzrost zatrudnienia odpowiada za spadek bezrobocia. To spadało o 144 tys. rocznie, gdy pracodawcy zatrudnili 110 tys. osób".
Nie wolno jednak zapominać, że ogólnie, choć spadek bezrobocia, tak jak i jego obecny poziom, był w Polsce w tych latach [od 2014 r. - red.] raczej spektakularny, nie był to przypadek odosobniony, za co odpowiada w głównej mierze dobra światowa koniunktura po zażegnaniu kryzysu w strefie Euro
- podsumowuje Możdżeń.
Mimo wciąż rekordowo niskiego poziomu bezrobocia ekonomiści mBanku zauważają, że "dane z rynku nieco się jednak psują". Zwracają uwagę na liczbę rejestrowanych bezrobotnych. "Nie ma zwału, ale trend pogorszenia się rysuje" - komentują wykres porównujący zmianę liczby bezrobotnych.
Polski Instytut Ekonomiczny zauważył z kolei, że mimo że niższa aktywność firm skutkuje ograniczeniem rekrutacji, to widać odbicie w liczbie nowych ofert pracy. Dzięki temu w porównaniu do tego samego okresu rok temu mamy stabilizację. Jednakże spadek aktywności firm ma przynieść niewielki wzrost stopy bezrobocia. "Spodziewamy się, że w III kwartale utrzyma się ona na poziomie 5-proc., a pod koniec roku wyniesie 5,5 proc. - głównie z uwagi na zmiany o charakterze sezonowym" - piszą ekonomiści PIE.
Lepsze prognozy płyną od analityków PKO BP. "Miesięczny spadek liczby bezrobotnych był relatywnie słaby jak na tę porę roku. W danych nie widzimy jednak oznak postępujących zwolnień i pogorszenia sytuacji na rynku pracy - liczba bezrobotnych zwolnionych z przyczyn zakładu pracy była w czerwcu i lipcu bliska historycznym minimom. Zmniejsza się liczba osób pozostających bez pracy dłużej niż rok. Podobnie niska na tle historycznym jest liczba bezrobotnych przypadających na ofertę pracy. Sierpniowe badanie koniunktury konsumenckiej również nie sygnalizuje pogorszenia sytuacji na rynku pracy. Obawy przed bezrobociem są relatywnie niewielkie" - czytamy w Dzienniku Ekonomicznym. Eksperci zaznaczają, że dobra koniunktura wynika głównie ze wzrostu pracujących w gospodarce. W II kwartale tego roku było ich 16,85 mln, prawie 2 mln więcej niż dekadę temu.
Bezrobocie w Polsce już nigdy nie będzie wysokie, a imigracja nie jest jedynym sposobem znalezienia 'rąk do pracy'
- mówiła w niedawnej rozmowie z Next.Gazeta.pl prof. Joanna Tyrowicz, członkini RPP.
Ekonomistka zwracała uwagę, że w Polsce problemem jest 4 mln osób, które pozostają poza rynkiem pracy. - To ci wszyscy, którzy pełnią funkcje opiekuńcze i nie mogą znaleźć pracy, pozwalającej na łączenie jej z opieką lub sfinansowanie opieki. To także ta grupa osób, która ma jakąś formę niepełnosprawności i dla których rynek pracy nie jest włączający - mówiła. Prof. Tyrowicz wskazuje, że rynek pracy ma też problemy z pracownikami sezonowymi, bo "w Polsce zatrudnienie sezonowe koncentruje się, niemal dla wszystkich, w tych samych miesiącach, a w pozostałych jest posucha".
Ekspertka zauważyła też, że choć bezrobocie mamy niskie, to przy chwaleniu się tym zapominamy przywoływać dane na temat bezrobocia wśród młodych, które wynosi 10-12 proc., w co nie są wliczane osoby NEET, czyli takie, które ukończyły edukację formalną, ale nie mają pracy i nie są w żadnym programie aktywizacji zawodowej.
Rząd musi mieć jakąkolwiek wizję kreowania rynku pracy, a od dwóch dekad ona nie istnieje - twierdzi prof. Tyrowicz. A przed nami wiele wyzwań. Niskie bezrobocie oznacza, że będziemy musieli łatać dziurę, która może powstać na rynku pracy. Zdaniem ekonomistki ściąganie do pracy migrantów (co PiS na wniosek pracodawców robi na potęgę) nie jest jedynym rozwiązaniem tego problemu. - Imigracja to nie tabletka na ból głowy, docelowy środek zaradczy. Jest wielką szansą i dla nas, i dla naszych gości, ale nie wykorzystamy jej, jeśli sprymitywizujemy myślenie o niej do "rąk do pracy" - zauważa prof. Tyrowicz. Bo jak tłumaczy dla migrantów polski rynek pracy będzie tak samo dysfunkcyjny jak dla nas. Problemem jest brak pośrednictwa pracy, przez co można zapewnić zagranicznych pracowników, ale "nie ma kto zorganizować takiej samej grupy osób z okolic, choć one tam są", mówi prof. Tyrowicz.
Ostatnie duże wyzwanie, jakie czeka Polski rynek pracy to kwestia automatyzacji. - Na razie wpływ automatyzacji na rynek pracy w Polsce pozostaje niewielki z tego prostego powodu, że mamy wciąż relatywnie niskie koszty pracy. Do tej pory korzystaliśmy jako gospodarka na napływie miejsc pracy, które nie podlegają tej łatwej kodyfikacji, czyli mówiąc w uproszczeniu nasza praca jest nadal tańsza niż pozwalał stan komputerów. Tyle że nasza praca drożeje, a możliwości obliczeniowe komputerów tanieją, więc to stopniowo będzie się zmieniało - mówi prof. Tyrowicz.
Wyjaśnia też, że automatyzacja jest powiązana z podwyżkami pensji minimalnej. - W Niemczech decyzja o tym, czy zautomatyzować jakieś procesy, była skoordynowana z tym, jak na rynek pracy wchodziły mniej liczne roczniki, czyli nie miała charakteru destrukcyjnego dla miejsc pracy. W USA i Wielkiej Brytanii zaszła bardziej brutalnie. Na dziś trzeba uczciwie powiedzieć, że nasz rynek jest dużo bardziej podobny do brytyjskiego czy amerykańskiego, niż niemieckiego. Nie musi tak być w przyszłości oczywiście. (...) Są badania z USA, które pokazują, że im bardziej branża uzależniona jest od płacy minimalnej, czyli decyzji administracyjnej i nieprzewidywalności kosztów pracy, w tym większym stopniu firmy inwestują w automatyzację - podsumowuje prof. Tyrowicz.