Debata Trump - Biden. Takiego pytania nie było od 20 lat. "Czy przyjmuje pan naukę o zmianach klimatu?"

To była debata jak żadna inna. Komentatorzy niemal zgodnie uznają, że najgorsza, jaką widzieli w życiu, a "chaos" to najdelikatniejszy jej opis. Podczas niej pojawiło się jednak pytanie, którego po pierwszych zapowiedziach trudno było się spodziewać. Prowadzący poruszył kwestię zmian klimatycznych. Co na to Trump? "Chcę krystalicznie czystej wody i powietrza".

Przekrzykiwania, prywatne wycieczki i inwektywy z obu stron - tak pewnie zostanie przede wszystkim zapamiętana pierwsza debata prezydencka przed tegorocznymi wyborami w Stanach Zjednoczonych. Merytoryczne kwestie się nie przebijały, ale warto zwrócić uwagę na jeden wątek. 

Debata prezydencka w USA. Padło pytanie o klimat

Po gorącym temacie rasowym (Donald Trump odmówił jasnego potępienia rasistowskich organizacji i wezwania ich do odstąpienia od uczestnictwa w demonstracjach), prowadzący debatę Chris Wallace postanowił zadać zaskakujące pytanie dotyczące zmian klimatycznych. Zaskakujące nie dlatego, że to nie jest istotny temat, wręcz przeciwnie. W czasie, gdy świat zaczyna deklarować konkretne daty odchodzenia od węgla i robią to nawet Chiny, nie można tego zagadnienia lekceważyć, nie tylko z powodów środowiskowych, ale także przez wzgląd na gospodarkę. Tyle że w ujawnionych wcześniej ogólnych zagadnieniach do debaty (było ich sześć, szczegółowe pytania poznaliśmy, jak zapewniał moderator debaty, dopiero w jej trakcie) klimat i środowisko nie zostały uwzględnione. 

Czytaj też: Szefowa misji OBWE w USA: te wybory charakteryzuje bezprecedensowy, ostry polityczny spór o proces wyborczy

Wallace jednak je zadał i, jak zauważył dziennikarz "The Guardian", było to pierwsze takie pytanie w debacie prezydenckiej od 20 lat. Prowadzący wspomniał o pożarach lasów, które od wielu tygodni dewastują zachodnie stany, w tym przede wszystkim Kalifornię. "Co sądzi pan o nauce dotyczącej zmian klimatycznych i co pan zrobi w ciągu najbliższych czterech lat, aby stawić temu czoła?" - zapytał. 

Dlaczego płoną lasy? Donald Trump: Bo są źle zarządzane

"Chcę krystalicznie czystej wody i powietrza, chcę pięknie czystego powietrza, mamy teraz najniższy poziom węgla, radzimy sobie fenomenalnie. A ja nie zniszczyłem biznesu" - odrzekł Trump, nie odpowiadając wprost na zadanie pytanie. Prowadzący zatem je powtarzał, ale prezydent kluczył, mówiąc, że jego zdaniem za coroczne pożary lasów odpowiada złe zarządzanie tymi terenami. Wreszcie, zagadnięty po raz trzeci, czy wierzy, że zanieczyszczenia pochodzące z ludzkiej działalności przyczyniają się do globalnego ocieplenia, odparł, że "do pewnego stopnia tak", choć "wiele rzeczy" się do tego przyczynia. 

A zatem kilka sprostowań. Po pierwsze, w naukę o zmianach klimatu nie trzeba tylko "wierzyć" - bo stoją za nią fakty naukowe, które są efektem prowadzonych latami i wzajemnie się potwierdzających badań wielu naukowców. Globalne ocieplenie powodują gazy cieplarniane (przede wszystkim dwutlenek węgla, ale też metan i podtlenek azotu), a ich zawartość w atmosferze rośnie w wyniku działalności człowieka - głównie spalania paliw kopalnych. Po drugie, sezonowe pożary lasów to zjawisko naturalne, ale ich intensywność, częstotliwość i coraz większy zasięg w ostatnich latach eksperci wiążą ze zmianami klimatu, które powodują m.in. wysokie temperatury i długotrwałe susze. Po trzecie, trudno orzec, o co dokładnie chodziło Trumpowi z węglem, ale jeśli chodzi o emisje dwutlenku węgla do atmosfery, to Stany Zjednoczone zajmują pod tym względem drugie miejsce na świecie, zaraz za Chinami. 

embed

Biden: USA wrócą do porozumienia paryskiego

Joe Biden obiecał natomiast "miliony dobrze płatnych" miejsc pracy związanych z zieloną energią oraz obniżenie kosztów energii odnawialnej. "Nikt nie zbuduje kolejnej elektrowni węglowej w Ameryce" - mówił. Zapowiedział budowę kilkuset tysięcy stacji ładowania samochodów elektrycznych i działania na rzecz energooszczędnych budynków. Jego zdaniem, USA są w stanie dojść do neutralności w zakresie produkcji energii do 2035 roku i to nie kosztem utraty miejsc pracy. 

Biden zapowiedział też powrót Stanów Zjednoczonych do porozumienia paryskiego. Donald Trump wycofał z niego USA przed rokiem, jego decyzja może formalnie wejść w życie 4 listopada, czyli dzień po wyborach prezydenckich. 

Paryskie porozumienie klimatyczne przyjęło ponad 190 państw w Paryżu, w 2015 roku. Jego celem jest, by emisja gazów cieplarnianych zmniejszyła się na tyle, aby ograniczyć wzrost globalnej temperatury do poziomu znacznie poniżej dwóch stopni Celsjusza do końca stulecia (i dążenia do ograniczenia do poziomu 1,5 stopnia). Takie działanie ma pozwolić uniknąć katastrofy klimatycznej. Bez Stanów Zjednoczonych będzie to jednak bardzo trudne. 

Czytaj też: Xi Jinping zaskoczył deklaracją ws. klimatu, ale Chiny mogą na tym zarobić. Pytanie, co zrobią USA

Deklaracje to oczywiście jedno, a praktyka drugie, ale wydaje się, że Biden niekoniecznie musiał zniechęcić amerykański biznes i inwestorów. Mimo, że zapowiada podnoszenie podatków dla najbogatszych (które wcześniej obniżał Trump) i "zielone" zmiany w gospodarce, którymi Trump straszy, mówiąc, że doprowadzą do likwidacji wielu miejsc pracy. Jego kampania w czasie debaty pobiła rekord, zbierając 3,8 miliona dolarów w czasie jednej zaledwie godziny.

Lloyd Blankfein, bankier inwestycyjny i niegdyś szef Goldman Sachs, zamieścił na Twitterze takie podsumowanie (przy czym warto pamiętać, że deklarował się jako zwolennik Demokratów): 

"Jak dotąd giełda nie wydaje się być zbyt zmartwiona perspektywą wygranej Bidena, mimo bardziej przyjaznej rynkowi polityce Trumpa. Być może ludzie uważają, że ich akcje i oszczędności emerytalne [401 k - rodzaj oszczędności emerytalnych, podobny do naszych PPK - red.] lepiej poradzą sobie z wyższymi podatkami i zwiększonymi regulacjami niż z paskudną i wypaloną Ziemią". 

Zobacz wideo Upał zamienia miasto w piekło. Test z kamerą termowizyjną
Więcej o: