Powiedzieć, że w Sanie jest "niski stan wody", to nic nie powiedzieć. Na publikowanych w ostatnich dniach zdjęciach widać, że w niektórych miejscach rzeka wygląda niemal na wyschniętą.
Większość koryta to wysychające błoto i kałuże, a tylko kawałek zajmuje płynąca jeszcze woda. San nie jest tu wyjątkiem.
Według danych Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej w zdecydowanej większości głównych rzek Polski stan wody jest niski, a w najlepszym wypadku - średni. Wyjątkiem są rzeki na północnym wschodzie zasilone ostatnimi opadami.
Co więcej - na wielu odcinkach rzek ogłoszono suszę hydrologiczną. Najwięcej takich obszarów jest na zachodzie kraju (obszary Warty, Noteci, Odry i innych rzek), ale też na niektórych odcinkach Wisły, na Sanie, Bugu i mniejszych rzekach.
To, jak poważny jest problem suszy, może budzić zdziwienie. W końcu lipiec jak na razie do najcieplejszych nie należy. Wiele osób narzeka wręcz na niską temperaturę i deszcz w okresie wakacyjnym.
Ale susza to zagrożenie po pierwsze długofalowe, a po drugie - powiązane z wieloma czynnikami. Warunki do tego, by w Polsce panowała poważna susza, kumulują się od początku roku, a nawet od wielu lat - o tym za chwilę. Kilka deszczowych dni może przynieść krótkotrwałą ulgę, ale nie zmienia sytuacji o 180 stopni. Dobrze widać to na poniższych mapach od IMGW.
To obrazy satelitarne, które pokazują wilgotność gleby. Gdy pada deszcz, ziemia chłonie i gromadzi wilgoć. Im cieplej i bardziej słonecznie, tym szybciej ta zgromadzona woda wyparowuje. Na tych mapach widać dwie rzeczy. Po pierwsze - deszcze zmieniły sytuację tylko lokalnie. Na południowym wschodzie znacznie podniósł się poziom wilgoci, ale zachód Polski pozostał suchy. Po drugie - deszcze nawodniły tylko górną warstwę gleby. Ponieważ susza trwa od dawna, to w głębszych warstwach wody dalej brakuje. A wilgoć będąca kilka-kilkanaście centymetrów pod powierzchnią może stosunkowo szybko zniknąć.
To, że brakuje wody: w glebie, w rzekach, w zbiornikach - to efekt wielu czynników. To kwestie pogody, klimatu, a także innej działalności człowieka wpływającej na zasoby wodne.
Choć pogoda w niektórych częściach Polski może nie sprzyjać wylegiwaniu się na plaży, to lipiec wcale nie jest rekordowo zimny. Jak na razie średnia temperatura jest o ok. 1 stopień niższa od średniej wieloletniej. Do tego ta średnia dotyczy ostatnich 30 lat, a więc okresu z już zmienionym klimatem. Gdyby porównać to do lat wcześniejszych, to okazuje się, że lipiec jest zupełnie normalny pod względem temperatury.
O ile lipiec jest jak na razie poniżej średniej (co zapewne zmieni się do przed końcem miesiąca), to czerwiec był bardziej gorący niż przeciętnie. Średnia temperatura była wyższa o 1,8 stopnia. Znów - to różnica w odniesieniu do średniej z lat 1991-2020, więc porównując do normalnego klimatu Polski, anomalia byłaby jeszcze większa. Według IMGW "należy zaliczyć go do miesięcy ekstremalnie ciepłych".
Z kolei suma opadów wyniosła średnio 55,8 mm, a więc była aż o 13,2 mm mniejsza od normy dla tego miesiąca.
Połączenie tych warunków doprowadziło do silnej utraty wilgoci z gleby: "Na wielu obszarach kraju parowanie przekraczało [równowartość] 120 mm, podczas gdy suma opadów w tych regionach wyniosła poniżej 40 mm". W najbardziej suchych regionach uprawa wilgoci była pięciokrotnie wyższa od sumy opadów.
Jak opisuje IMGW, "w kwietniu opady utrzymywały się w graniach normy", jednak pod koniec miesiąca zaczęła się trwająca prawie trzy tygodnie susza atmosferyczna - okres bez opadów. "Od tego momentu opady na obszarze Polski występowały w miarę regularnie, ale ich wysokość była poniżej normy miesięcznej".
Opady na średnim lub niższym poziomie, w połączeniu z wysoką temperaturą, przyczyniały się do utraty wody. Według danych IMGW niewiele brakowało, by pierwsze półrocze można było uznać za "skrajnie suche". Obecne warunki wskazują na pogłębianie suszy. Żeby złagodzić problemy, konieczne byłyby silne opady przez co najmniej 10 dni, oraz późniejsze regularne deszcze przez resztę lata.
Kluczowa dla budowania zasobów wodnych na gorący okres roku jest zima. Pokrywa śnieżna chroni glebę przed parowaniem, a roztopy nawadniają. Jak mówił nam w maju rzecznik IMGW Grzegorz Walijewski, tej zimy mieliśmy mało śniegu, na dużej części kraju nie tworzyła się na długo pokrywa śnieżna. Była to zresztą kolejna taka zima.
Te zjawiska kształtujące suszę w Polsce są zgodne z przepytywanymi przez naukowców skutkami zmian klimatu. Mamy więcej gorących dni i mniej zimnych. Zimą nie utrzymuje się pokrywa śnieżna, a później więcej wody paruje, niż jest uzupełnianie przez deszcz.
W skali roku suma opadów nie zmienia się znacznie, jednak mają one innych charakter. Wzrasta liczba opadów krótkotrwałych, o silnym natężeniu, powodujących podtopienia, a w dłuższych odstępach między nimi możliwe są susze. Ponadto gwałtowne opady nie przeciwdziałają wysychaniu tak dobrze, bo woda szybko spływa do cieków wodnych. - Jednocześnie skutkować może błyskawicznymi powodziami i podtopieniami w obszarach zurbanizowanych. Woda spływa gwałtownie do cieków, a kilka dni później znów mamy suszę. Przykładowo w czerwcu ubiegłego roku w Poznaniu w ciągu 30 minut spadło tyle deszczu, ile wynosi norma dla całego miesiąca - mówił nam w maju Walijewski.
Problem nie zamyka się w naszych granicach - prawie połowa terytorium UE jest dotknięta suszą. Warunki będą jeszcze gorsze wraz z postępowaniem ocieplenia klimatu.
Jednak nie tylko wywołane przez człowieka zmiany klimatu, lecz także inne nasze działania prowadzą do "odwadniania" Polski. Jak wspominał Walijewski, "przez dekady osuszaliśmy tereny podmokłe na cele rolnicze, pod zabudowę. Prostowaliśmy rzeki, żeby woda odpływała jak najszybciej. Teraz okazuje się, że to były błędy". Jak mówił nam ekohydrolog dr Sebastian Szklarek, jednym z kluczowych obszarów jest rolnictwo. Wcześniej trendem było osuszanie gruntów pod uprawy i odprowadzanie wody. Teraz trzeba to odwrócić i działać tak, by jak najwięcej wody zatrzymać na miejscu, żeby zostawała w glebie, a nie spływała szybko do rzek i dalej - do morza. Na mniejszą skalę można zatrzymywać wodę także w swoich ogrodach czy działkach.
Komentujący sytuację na Sanie ekolodzy widzą problem także w działalności Lasów Państwowych. Chodzi o to, jak wycinki sprawiają, że lasy mają mniejszą zdolność do zatrzymywania wody. Szczególnie szkodliwe mogą być tzw. drogi zrywkowe - którymi jeździ ciężki sprzęt. W górskich lasach przeradzają się one w wąwozy, którymi woda natychmiast spływa w dół do rzek i szybko znika z danego obszaru, zamiast zostawać w glebie i budować zasoby wodne.
"Zdrowy las chroni i przed suszami, i przed powodziami. Niestety bioróżnorodnych lasów jest coraz mniej, wycinki obniżają retencję, a gęsta sieć dróg zwózkowych zwiększa ilość powodzi. Takie lasy, jak te, które teraz wycinamy, z powodu zmian klimatu, mogą już nigdy nie wyrosnąć" - napisała Katarzyna Wiekiera z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot.
Nic nie wskazuje na to, żeby zbliżające się dni przyniosły ulgę od suszy. W prognozie IMGW na najbliższe dwa tygodnie (do 2 sierpnia) jest tylko kilka deszczowych dni - za mało, żeby długoterminowo wpłynąć na zasoby wodne.
Jednocześnie temperatura w większości kraju będzie wysoka lub bardzo wysoka. W tym tygodniu spodziewane są upały, z temperaturą maksymalną powyżej 30 stopni. Upał zelżeje po weekendzie z temperaturą maksymalną rzędu 22-24 stopni Celsjusza, jednak w pierwszych dniach sierpnia wrócą gorące dni, z temperaturą znów powyżej 30 stopni.
Obecnie na 185 z nieco ponad 600 stacji pomiarowych na rzekach przepływ wody jest wyjątkowo niski.
"Wydawane są kolejne ostrzeżenia na suszę hydrologiczną. W najbliższych dniach liczba tych stacji nadal będzie wzrastać i może być najwyższą na przestrzeni ostatnich lat" - informuje IMGW. Już teraz liczba stacji z suszą hydrologiczną jest najwyższa dla lipca do co najmniej 2017 roku.