O jedną orbitę za daleko. Morawiecki znalazł nowych "twórców inflacji". Putin już się chowa

Już nie tylko putinflacja. Premier Mateusz Morawiecki znalazł kolejnych odpowiedzialnych za wzrost cen. Tym razem "twórcami inflacji" - to nie żart - orzekł Platformę Obywatelską.
Mamy takich polskich twórców inflacji. To ci, którzy proponują, aby natychmiast podnieść wynagrodzenia np. o 20 proc. To są twórcy inflacji

- powiedział podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego premier Mateusz Morawiecki. Choć nazwiska czy nazwa partii nie padła, nietrudno się domyślić, że Morawiecki miał na myśli Platformę Obywatelską i jedną z jej propozycji, dotyczącą dwudziestoprocentowej podwyżki dla pracowników budżetówki.

Propozycja PO została przez ekonomistów odebrana oczywiście z olbrzymią rezerwą i pokpiwaniem, bo rzeczywiście - jakkolwiek bolesna jest inflacja dla budżetów domowych - receptą nań nie jest dosypywanie pieniędzy. To tylko inflacyjny problem odsuwa w czasie i nakręca.

Morawiecki straszył, że takie propozycje prowadziłyby do hiperinflacji i skończyłyby się scenariuszem tureckim, gdzie inflacja z poziomów 12-15 proc. rok czy dwa lata temu wzrosła do ponad 60 proc. 

Premier zapomniał tylko o jednym. Platforma Obywatelska nie ma żadnego realnego wpływu na bieżącą politykę. Jej propozycja jest proinflacyjna - to fakt. Ale nazywanie PO "twórcami inflacji" to jednak wyższa ekwilibrystyka umysłowa w wykonaniu Morawieckiego. 

  • Więcej o wojnie w Ukrainie przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl

Kto jest "twórcą inflacji"?

Przyczyn inflacji w Polsce - w marcu wyniosła ona 11 proc., wstępne dane za kwiecień poznamy w najbliższy piątek (29 kwietnia) - jest wiele. Morawiecki mówił m.in. o putinflacji - inflacji "zainstalowanej" w Polsce i na świecie przez Putina. I ma tu rację o tyle, że rzeczywiście czynniki geopolityczne sporo dokładają do inflacji.

Niedawno ekonomiści banku Pekao wyliczali, że polityka Władimira Putina (w postaci szantażu gazowego z 2021 r., a następnie jako efekt inwazji w Ukrainie) odpowiada za ponad 1/3 obecnej inflacji w Polsce. Ale bez tej jednej trzeciej i tak inflacja sięgałaby 6 proc., czyli byłaby bardzo wysoka. Tzw. inflacja bazowa, tj. po wyłączeniu cen żywności i energii, w marcu br. wyniosła 6,9 proc. 

Na inflację nałożyło się sporo czynników. Rosnące ceny nośników energii (gazu, ropy i paliw, prądu) - co ma wpływ nie tylko na koszty utrzymania domu czy samochodu, ale także ceny po stronie producentów czy logistyki. Do tego bardzo znaczący wzrost cen żywności. Do tego zerwane łańcuchy dostaw czy gigantyczne kolejki w chińskich portach dotkniętych restrykcjami covidowymi. Do tego relatywnie słaby złoty, windujący ceny importowanych produktów.  Do tego dochodzą prawdopodobnie odkotwiczone oczekiwania inflacyjne konsumentów (co sprawia, że podwyżki cen już nas nie oburzają, ale powszednieją i łatwo się na nie godzimy), za co część ekonomistów wini komunikację Narodowego Banku Polskiego, szczególnie jego prezesa.

Ale do inflacji dokłada się także wysoki popandemiczny popyt, windowany przez rozkręconą gospodarkę i silny rynek pracy. I to oczywiście świetna wiadomość, że Polakom się zasadniczo tak dobrze wiedzie. Problem tylko w tym, że zdaniem wielu ekonomistów rząd już niepotrzebnie dokłada do pieca maszyny, która i tak szybko jedzie. Nazywa się to luźną polityką fiskalną, a konkretnie m.in. trzynastkami, czternastkami, powszechną obniżką podatku PIT, wyższą niż ustawowo wymagana waloryzacją rent i emerytur, powszechną i szeroką tarczą antyinflacyjną.

Oczywiście - każdy się cieszy, gdy na konto wpływają dodatkowe środki, a w sklepach czy na stacjach paliw płaci się mniej, niż płaciłoby się gdyby VAT był na poziomie sprzed zimowych obniżek. Tyle że taka polityka utrudnia Narodowemu Bankowi Polskiemu walkę z inflacją, o czym mówią m.in. sami przedstawiciele Rady Polityki Pieniężnej.

Nie mamy wpływu na to, co robi rząd. Ekspansywna polityka budżetowa nie pomaga w walce z inflacją, ale rząd ma inną perspektywę i inne priorytety, zadania i konieczności. Dlatego nasz ostatni ruch, podwyżka stóp o 100 punktów bazowych, była m.in. wynikiem reakcji na to, co rząd już zrobił, ale także to, co zapowiedział

- mówił niedawno w rozmowie z Business Insider Polska członek RPP Henryk Wnorowski. Podobnych głosów - że im luźniejsza polityka rządu, tym wyższe podwyżki stóp będą potrzebne do zapanowania nad inflacją - jest znacznie więcej.

Do tego przykład z ostatnich dni. Rząd zapowiedział działania mające na celu masowe obniżki rat kredytów mieszkaniowych. Z punktu widzenia kredytobiorców - nie najgorzej (o ile plan rządu wypali). Z punktu widzenia walki z inflacją to jednak w zasadzie sabotaż, bo sam prezes NBP wyjaśniał niedawno jasno, że RPP pod jego wodzą m.in. właśnie po to podnosi stopy, żeby rosły raty kredytów, a przez to, żeby kredytobiorcy mieli mniej środków na inne wydatki. - To działa antyinflacyjnie - wyjaśniał Glapiński.

W tym kontekście słowa Morawieckiego, który zestawia (zaznaczmy jeszcze raz - nietrafioną) propozycję podwyżki wynagrodzeń części pracowników o 20 proc. z określeniem "twórcy inflacji", brzmią po prostu bzdurnie.

Już abstrahując od tego, że raptem w lipcu 2021 r. Morawiecki miał zgoła inny ogląd sytuacji. Wtedy cieszył się, że pensje rosną dwukrotnie szybciej niż ceny, bo wtedy "możemy kupić więcej kilogramów cukru".

  • Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina
Zobacz wideo Czy czekają nas stopy procentowe powyżej 6 proc.? Pytamy eksperta
Więcej o: