Kaczyński chwali się wzrostem płac. Ale to głównie dzięki firmom, nie rządowi [WYKRES DNIA]

Mikołaj Fidziński
"Płace w Polsce wciąż rosną szybciej od inflacji" - przekonywał w ostatnich dniach wielokrotnie prezes PiS Jarosław Kaczyński. Najnowsze dane GUS pokazują jednak, że pensje rosną przede wszystkim w firmach. Pracownikom budżetówki inflacja zżera wypłaty.
W dalszym ciągu płace nadążają za inflacją

- chełpił się prezes PiS Jarosław Kaczyński w rozmowie w "Polska Times" w zeszłym tygodniu. Już wówczas wskazywaliśmy na dane GUS o tym, że w maju inflacja wyniosła 13,9 proc., a przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw było o 13,5 proc. wyższe niż rok wcześniej.

Przeciętna pensja brutto urosła więc o mniej niż ceny (stało się to pierwszy raz od 2020 r.) i nic nie pomogła na to nawet reforma w ramach Polskiego Ładu. Zresztą narrację podyktowaną przez prezesa PiS przyjęły także Wiadomości TVP.

Mimo wszystko Kaczyński kontynuował w kolejnych dniach tę retorykę, np. we Włocławku podczas spotkania z obywatelami mówił, że "wie, że to trudne do uwierzenia, ale nawet dzisiaj w stosunku do inflacji wzrost płac jest wyższy niż inflacja". Powoływał się wówczas na dane OECD, które "niedługo przyjdą". Trudno wyrokować, o jakie dane chodziło szefowi PiS, ale być może o najnowsze prognozy organizacji dotyczące dochodu rozporządzalnego. 

Oczywiście prezes PiS mógłby też przekonywać, że porównanie inflacji do tempa wzrostu płac brutto może być mylące, bo przecież od 1 lipca wraz z nową reformą podatkową większość Polaków ma dostawać więcej na rękę (choć niektórzy, przynajmniej przez jakiś czas, mniej).

Acz przy coraz wyższej inflacji - w czerwcu już 15,6 proc. według szybkiego szacunku GUS - nawet i przekonywanie, że płace w ujęciu netto rosną szybciej od inflacji, może szybko przestać mieć sens. 

  • Więcej o inflacji i płacach przeczytaj na stronie głównej Gazeta.pl

Płace w budżetówce rosną dużo wolniej

Ale w danych o płacach w Polsce - których wzrostem tak chełpi się Kaczyński - widać jeszcze jedno ważne zjawisko. Pokazał je w czwartek 30 czerwca GUS, publikując dane o wynagrodzeniach w pierwszym kwartale br. w gospodarce narodowej.

Dane, które podaliśmy wyżej - o wzroście płac w maju o 13,5 proc. rok do roku - dotyczyły tzw. sektora przedsiębiorstw, czyli wyłącznie firm zatrudniających powyżej dziewięciu osób. Nie uwzględniają one tego, co działo się z pensjami w mniejszych przedsiębiorstwach oraz w sferze budżetowej. 

Część odpowiedzi na to pytanie poznaliśmy właśnie w danych GUS z 30 czerwca, bo zawierają one nie tylko dane z firm z minimum 10 pracownikami, ale także z budżetówki (łącznie te dwie sfery to właśnie "gospodarka narodowa"). Co się okazało?

Widać bardzo wyraźnie, że w pierwszym kwartale br. płace w sektorze przedsiębiorstw (zarówno tych prywatnych, jak i publicznych) wzrosły wyraźnie mocniej niż w jednostkach sfery budżetowej. W tym pierwszym wynagrodzenia poszły w górę o 11,7 proc. rok do roku. W budżetówce - "tylko" o 5,7 proc. Łącznie w całej gospodarce narodowej płace wzrosły o 9,7 proc., ale widać już wyraźnie, co ciągnęło je w górę wyraźnie mocniej. Nie była to budżetówka. 

Po uwzględnieniu inflacji (w pierwszym kwartale br. wyniosła ona rok do roku 9,7 proc.), w sektorze przedsiębiorstw płace urosły przez rok realnie o 1,9 proc. Oczywiście - wiele osób żadnego wzrostu płacy ani w ujęciu nominalnym ani tym bardziej realnym nie zobaczyło na oczy - ale przeciętnie w całym sektorze pensje jeszcze wyszły na plus w walce z tempem wzrostu cen.

Zupełnie inna sytuacja była w budżetówce. Tu realnie pracownicy już stracili, i to bardzo wyraźnie - w rok aż 3,6 proc.

embed

Ba, jak wynika z danych GUS, w sferze budżetowej nie było w pierwszym kwartale żadnej branży, w której tempo wzrostu przeciętnej pensji wygrałoby z inflacją.

embed

Te dane mimo wszystko rzucają pewne niekorzystne światło na rząd. Jeśli prezes Kaczyński chce chwalić się wysokimi wzrostami płac, nawet pokonującymi inflację, to powinien mieć świadomość, że odbywa się to głównie dzięki firmom. Tam, gdzie rząd ma znacznie więcej do powiedzenia - w sferze budżetowej - inflacja już zżera z naddatkiem ewentualne niewielkie podwyżki pensji. Na marginesie - takie zjawisko sprzyja wysysaniu najbardziej wartościowych pracowników budżetówki do sfery prywatnej. 

Inna sprawa, że choć oczywiście dobrze, gdy płace rosną - wysoka inflacja jest wtedy dla gospodarstw domowych mniej uciążliwa - to sytuacja, w której tempo wzrostu cen i pensji ściga się ze sobą na coraz wyższych poziomach jest dalece nieoptymalne. Zapewne wiele osób zamieniłaby niedawne podwyżki na nieco niższe, gdyby jednocześnie dalece mniejsza była też inflacja.

Zobacz wideo Rezygnacja Kaczyńskiego. Fogiel: I tak miał odchodzić z rządu
  • Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina

PiS alergicznie reaguje na sugestie wysokich podwyżek dla budżetówki

Tej choroby nie można leczyć podwyżkami, bo choroba się nasili

- mówił niedawno w Sochaczewie o wysokiej inflacji prezes PiS Jarosław Kaczyński. Odnosił się do pomysłu Koalicji Obywatelskiej, ale też związkowców - aby pensje w budżetówce poszły w górę o 20 proc. 

Podobnie alergicznie na samo wspomnienie o większych podwyżkach w sferze budżetowej reagował premier Morawiecki, który nazywał KO w tym kontekście "twórcami inflacji" i straszył scenariuszem tureckim. Tam inflacja sięga obecnie już ponad 70 proc. (a według nieoficjalnych szacunków jest być może i dwukrotnie wyższa).

Kaczyński i Morawiecki mają rację w tym sensie, że oczywiście podnoszenie płac nie jest lekiem na inflację. Tyle, że jednak rząd wielokrotnie w ostatnich miesiącach mówi o działaniach osłonowych wobec obywateli, a ministerka rodziny nazywa nawet czternaste emerytury "odpowiedzią na inflację". 

Można więc zrozumieć żal budżetówki, która widzi rząd ochoczo odpowiadający na inflację np. oferując wakacje kredytowe nawet milionerom z willami albo obniżając PIT osobom z pokaźnymi wypłatami rzędu nawet 15 czy 17 tys. zł brutto na miesiąc, a jednocześnie taki, który panicznie boi się większych podwyżek np. dla urzędników. 

Zgodnie z planami rządu, wynagrodzenia w sferze w budżetowej w 2023 r. mają wzrosnąć o 7,8 proc. Ta propozycja oburzyła związkowców.

To skandaliczny przejaw pogardy i lekceważenia wobec setek tysięcy pracowników budżetówki

- pisał w komunikacie Piotr Szumlewicz, przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa.

Więcej o: