2,9 proc. - tyle według piątkowych danych GUS wyniosła w Polsce stopa bezrobocia według Badania Aktywności Ekonomicznego Ludności (BAEL) , w trzecim kwartale 2022 r. Ta miara bezrobocia pokazuje, ile osób deklaruje, że choć nie ma pracy, to aktywnie jej szuka i jest gotowa ją podjąć. W trzecim kwartale bieżącego roku takich osób było w Polsce 502 tys. To więcej, niż w drugim kwartale (454 tys.; stopa bezrobocia 2,6 proc.), ale jednak wciąż bardzo dobrze na tle poprzednich lat.
Definicja osoby bezrobotnej według BAEL jest kluczowa. Jeśli ktoś bowiem nie ma pracy, ale jej aktywnie nie szuka, to nie jest według tej metodologii bezrobotny, ale bierny zawodowo. Co ważne, BAEL bazuje na deklaracjach ludności, nie na "twardych" rejestrach.
Osoby bezrobotne to nie tylko te, które straciły pracę (w trzecim kwartale takich osób było ok. 215 tys.), ale także m.in. te, które chcą powrócić do pracy po przerwie (122 tys.) albo podjąć pracę po raz pierwszy (111 tys.).
Stopę bezrobocia według BAEL liczy się dzieląc liczbę osób bezrobotnych przez liczbę osób aktywnych zawodowych (czyli sumę pracujących i bezrobotnych). Osób aktywnych zawodowo było 17 mln 192 tys., pracujących 16 mln 690 tys. Licząc wyłącznie osoby w wieku produkcyjnym (18-59/64 lata), spośród 20 mln 556 tys. osób mieliśmy w trzecim kwartale br. ponad 15,9 mln pracujących, 496 tys. bezrobotnych i prawie 4,1 mln biernych zawodowo.
To wyjaśnienie jest ważne, bo mamy też inną miarę bezrobocia - podawane co miesiąc przez GUS bezrobocie rejestrowane. Ono jest sporo wyższe niż to według BAEL - z najnowszych danych GUS wynika, że w październiku 2022 roku wyniosło 5,1 proc. Ta miara odnosi się do tych osób, które są zarejestrowane w urzędach pracy. W październiku takich osób było 796 tys., o niecałe 6 tys. mniej niż miesiąc wcześniej.
Niestety, stopa bezrobocia według BAEL na poziomie 2,9 proc. - blisko rekordowo niskim wartościom - nie utrzyma się w Polsce w najbliższych latach. Tak przynajmniej wynika z prognoz ekonomistów, w tym m.in. najnowszej projekcji Narodowego Banku Polskiego.
Analitycy banku centralnego zapisali w niej, że (według centralnej ścieżki projekcji) bezrobocie będzie stopniowo rosnąć - w pierwszym kwartale 2023 r. ma sięgnąć 3,1 proc., w drugim 3,4 proc., w trzecim 3,7 proc., a w ostatnim 4 proc. Iść w górę ma także w 2024 r. i sięgnąć wówczas 4,8 proc. Na podobnym poziomie - 4,8-4,9 proc. - ma pozostać także w 2025 r.
Wraz z pogorszeniem się koniunktury oraz przy utrzymującej się wysokiej inflacji, rok 2023 i zapewne jeszcze 2024 r. będą na rynku pracy trudniejsze. Wzrost stopy bezrobocia według BAEL do poziomu ponad 4 proc. oznaczałoby cofnięcie się rynku pracy w okolice przełomu 2017 i 2018 r.
Jako "mocno pesymistyczną" określił projekcję NBP w zakresie sytuacji na rynku pracy Marcin Czaplicki, ekonomista związany ze Szkołą Główną Handlową. Jak zauważał, z dokumentu wynika, że w latach 2023-2025, liczba osób bezrobotnych wzrosłaby o ponad 350 tys. osób (ok. 200 tys. w 2023 r., ok. 150 tys. w 2024 r., do tego delikatny wzrost jeszcze w 2025 r.).
Mowa oczywiście o opisanej wyżej mierze BAEL, czyli o osobach, które deklarują, że są chętne i gotowe do podjęcia pracy, ale jednak jej nie mają. Gdyby scenariusz zapisany przez NBP miał się ziścić, to de facto do końca 2024 r. liczba osób bez pracy w Polsce wzrosłaby o mniej więcej 3/4 względem stanu z trzeciego kwartału br.
Czaplicki zwraca uwagę, że jednocześnie liczba osób pracujących spadnie o około 600 tys. Poza wzrostem stopy bezrobocia byłby to także efekt zakładanego spadku aktywności zawodowej. Czyli po prostu przejścia w stan bierności zawodowej, wskutek zniechęcenia brakiem odpowiedniej pracy, ale też w efekcie koncentracji na obowiązkach rodzinnych czy na nauce, a także przechodzenia na emerytury.
Niepewnością dla prognoz jest nie tylko rozwój sytuacji w spowolnieniu gospodarczym, ale także sytuacja migracyjna. Oczekiwany jest wzrost zatrudnienia imigrantów z Ukrainy, który może też łagodzić presję płacową.
Z drugiej strony, trzeba sobie uczciwie powiedzieć - ani z tej projekcji, ani bodaj z żadnej poważnej prognozy gospodarczej, nie wynika, że mamy w Polsce ryzyko masowego bezrobocia (rozumianego choćby jako bliskie dwucyfrowemu, według jakiejkolwiek metodologii).
Oczywiście nie mówimy tu o tych najbardziej skrajnych scenariuszach - wiadomo, że dramatyczne wydarzenia typu np. wybuch wojny wywróciłyby wszelkie przewidywania do góry nogami. Generalnie jednak polski rynek pracy jest chroniony przed wysokim bezrobociem m.in. sytuacją demograficzną (z rynku pracy znika na emerytury obecnie około dwukrotnie więcej osób niż trafia nań młodych osób).
W głowach ludzi bezrobocie dostaje przymiotnik 'masowe'. Bezrobocie nie może urosnąć z 3 do 4 proc. Ono od razu będzie masowe
- mówiła niedawno w RMF FM członkini RPP Joanna Tyrowicz. Tymczasem właśnie ten scenariusz - być może nudny publicystycznie, ale jednak niedramatyczny dla przygniatającej większości Polaków - ma się realizować w najbliższych kwartałach. Przykładowo, prognozy ekonomistów z Credit Agricole czy Banku Millennium wskazują, że stopa bezrobocia rejestrowanego w Polsce wzrośnie w 2023 r. z obecnych 5,1 proc. do maksymalnie 5,7-5,8 proc. To oznaczałoby ok. 100 tys. więcej osób zarejestrowanych w urzędach pracy.
Taka skala wzrostu czy - jak wynika z projekcji NBP - nawet 350 tys. więcej osób aktywnie poszukujących pracy - byłaby problemem, a często dramatem, dla tych osób i ich rodzin. To tak, jakby nagle w blokach startowych po pracę stanął cały Lublin albo Zielona Góra. Za beznamiętnymi odczytami stóp bezrobocia - 3, 4, 5 proc.- kryją się tysiące, jeśli nie setki tysięcy - ludzkich trosk.
Niemniej wciąż jednak nie mówimy o wizji spektakularnej skali wzrostu bezrobocia w Polsce. Poziomy bliskie dwucyfrowym to zupełnie czarny scenariusz. Z drugiej strony, jeśli zwalniać setkami będą zakłady pracy ważne dla danego regionu (i lokalny rynek pracy nie będzie w stanie dać im wiele w zamian), na mapie Polski mogą pojawiać się kolejne "plamy" bezrobocia.
Bezrobocie to oczywiście najgorszy "element" sytuacji na rynku pracy, zresztą masowe zwolnienia to dla biznesu raczej ostateczność. Firmy mają doświadczenie kilku ostatnich lat, że rynek pracy jest ciasny i jeśli zwolnią pracowników, to gdy sytuacja się poprawi, będzie trudno znaleźć ludzi z powrotem lub będzie to dużo droższe.
Sytuacja może się zmienić, jeśli biznes nie będzie widział na horyzoncie ożywienia. Na razie zwykle przedsiębiorcy, ile mogą, tyle zaciskają zęby i czekają, aż zza chmur wychyli się słońce.
W pierwszej kolejności czeka nas jednak raczej (a de facto ten scenariusz już się realizuje) przede wszystkim stopniowe pogorszanie się warunków na rynku pracy - mniej ofert (większe problemy ze zmianą miejsca zatrudnienia i znalezieniem satysfakcjonującej pracy), niższe i rzadkie podwyżki czy premie, mniej możliwości nadgodzin, krótszy tydzień pracy itd. To już widać w pierwszych badaniach i danych. Ze wspomnianej już projekcji NBP wynika, że wynagrodzenia w gospodarce narodowej będą realnie spadać (czyli nominalnie rosnąć wolniej od inflacji) jeszcze przez rok. Choć trzeba przyznać, że roczne tempo wciąż ma być przyzwoite - w 2023 r. dwucyfrowe, potem na poziomie 5-7 proc.
Skutkiem słabych wyników gospodarczych będzie wstrzymywanie nowych rekrutacji. Mniejsza liczba możliwości utrudni zmienianie pracy w celu otrzymania podwyżki - spodziewamy się, że płace będą rosnąć zauważalnie wolniej od inflacji
- komentuje Marcin Klucznik z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Jak będzie wyglądał w Polsce wzrost bezrobocia? Jak mówiła niedawno w rozmowie z Gazeta.pl Hanna Cichy, starsza analityczka ds. gospodarczych w Polityce Insight, bezrobocie będzie "kapać" w małych i średnich firmach: tu dwie osoby, tam pięć, a tu tylko właściciel, który miał mały sklep, a teraz musi zwinąć interes.
Gastronomia, drobny handel, drobne usługi i generalnie wszystkie rzeczy, które nie są konieczne lub które można gdzieś kupić taniej. Upadek takich firm będzie powodować nieduży wzrost bezrobocia
- mówiła Cichy. Już widać np., że liczba zawieszonych lub zamkniętych biznesów rok do roku wzrosła o blisko jedną trzecią.
Z drugiej strony, pojawiają się także informacje o bolesnych decyzjach większych zakładów. Zwolnienia szykuje np. fabryka Stomil w Poznaniu, kanadyjski producent części motoryzacyjnych ABC Technologies (z uwagi na rosnące koszty zamknie swoją fabrykę w Wielkopolsce), MAN Bus Starachowice (nawet 860 osób do zwolnienia), Cerrad w Starachowicach (350 osób), Fabryka Łożysk Tocznych w Kraśniku (100 osób) czy VELUX (w fabrykach w Gnieźnie oraz w Namysłowie, bez informacji o skali zwolnień).
Cały czas biznes w Polsce - jako całość - deklaruje, że nie planuje masowo zwalniać ludzi. Z listopadowej ankiety Polskiego Instytutu Ekonomicznego wynika, że redukcję zatrudnienia zapowiedziało 12 proc. firm (w tym 5 proc. rozważa zwolnienie co dziesiątego pracownika). Podobny odsetek firm (11 proc.) ma plany zwiększenia liczby pracowników.
Trudno zatem mówić o wyraźnej tendencji masowych zwolnień, choć odsetek wskazań na planowane zmniejszanie zatrudnienia nieznacznie rośnie
- czytamy w publikacji.
Przynajmniej w oficjalnych liczbach na razie dramatu nie widać też jeśli chodzi o liczby planowanych zwolnień grupowych. Z danych GUS wynika, że w październiku zamiar przeprowadzenia masowych zwolnień zadeklarowało 188 pracodawców, a plany dotyczą łącznie 19,4 tys. pracowników (w tym 3,9 tys. osób z sektora publicznego). To więcej niż we wrześniu i kilku poprzednich miesiącach, ale jednak wyraźnie mniej niż rok temu (wówczas 356 zakładów deklarowało zwolnienie 27,6 tys. pracowników).
Należy mieć jednak na uwadze, że deklaracje pracodawców nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością, i to w obu "kierunkach". Z jednej strony Polski Instytut Ekonomiczny zwraca uwagę, że liczba osób zwolnionych w 2021 i 2022 r. była wyraźnie niższa niż wynikało z planów pracodawców. Z drugiej - kilka dni temu "Dziennik Gazeta Prawna", powołując się na swoją sondę w wojewódzkich urzędach pracy, alarmował, że w niektórych przypadkach pracę traci więcej osób niż wynikało ze zgłoszeń firm.