Mężczyzna, który pracował w firmie holowniczej od października 2015 r. do grudnia 2017 r., na kolejne zlecenia czekał w domu. Zazwyczaj jednego dnia było to cztery-pięć wyjazdów, nieco więcej w weekendy. Wszystkie nadgodziny notował w zeszycie i po rezygnacji z pracy, zgłosił się po 33 tys. zł netto wynagrodzenia za nadmiarowy wymiar pracy. Pracodawca odmówił, a sprawa trafiła do sądu, informuje "Express Ilustrowany".
W sądzie okazało się, że pracownik był jedynym zatrudnionym, który pracował w taki sposób. Pozostali kierowcy rozpoczynali pracę o godzinie 8:00 lub 16:00 i na zlecenia czekali w bazie. Pracodawca argumentował, że skarżący go pracownik, sam zaproponował model pracy, w którym na zlecenie czeka w domu. Pieniądze miał otrzymywać tylko za przepracowany czas "w terenie".
Sąd jednak nie uwierzył w taką argumentację. Ustalenia te nie były bowiem zawarte w umowie. Sąd Rejonowy dla Łodzi Śródmieście uznał więc za wiarygodne zapiski byłego pracownika firmy holowniczej i przyznał mu kwotę, o którą się ubiegał.
Pracodawca odwoływał się od wyroku w sądzie apelacyjnym. Ten jednak utrzymał poprzednie rozstrzygnięcie w mocy.
W takiej sytuacji jest wielu Polaków. Już w 2017 roku firma Work Service przytaczała w swoim raporcie dane, z których wynika, że Polacy pracują średnio 45 godzin w tygodniu. To sprawia, że jesteśmy jednym z najbardziej zapracowanych narodów na świecie. Wtedy sytuacja na rynku pracy była najlepsza od lat, pandemia jednak wiele zmieniła w tej materii.
W badaniu Work Service nieco mniej niż połowa badanych (48,7 proc.) twierdzi, że pracuje zawodowo dokładnie 40 godzin w tygodniu. Niespełna 15 proc. (dokładnie 14,7) na pracę przeznacza mniej czasu. Za to aż ponad jedna trzecia (36,6 proc.) mówi o nadgodzinach.