Polski Ład w zakresie reformy podatkowej zakłada podwyżkę kwoty wolnej od podatku, wzrost drugiego progu podatkowego oraz brak możliwości odliczania składki zdrowotnej od podatku. Dodatkowo - dla osób samozatrudnionych - zmianę sposobu naliczania składki zdrowotnej z ryczałtowej na proporcjonalną do dochodu.
To nadal mimo wszystko jednak wstępny zarys, nieprzelany na papier w formie konkretnych projektów ustaw. Dostajemy w zasadzie głównie zgrabne komunikaty z wyliczeniami grup społecznych, które na reformie zyskają. Jednocześnie piętrzą się pytania o szczegóły rozwiązań - co z przedsiębiorcami na podatku liniowym, co z osobami na ryczałcie, czy "ulga dla klasy średniej" będzie obowiązywała tylko przedsiębiorców, jak konkretnie będzie wyliczana składka zdrowotna od osób samozatrudnionych (np. w przypadku niskich dochodów), co z ulgami podatkowymi. I tak dalej, i tak dalej. Wygląda to tak, jakby rząd albo nie przemyślał do końca szczegółów planowanej reformy, nie chciał się z nimi dzielić, albo "wypuścił" na rynek bombę, a teraz uważnie zbiera odzew.
Wszystko wskazuje jednak na to, że grupą "na cenzurowanym" według nowych rozwiązań będą osoby samozatrudnione. Pierwsze wyliczenia doradców podatkowych wskazują, że o ile np. osoby na etacie zaczną tracić na reformie dopiero przy dochodach ok. 13 tys. zł brutto (i wyższych), o tyle osoby prowadzące własną działalność gospodarczą już przy ok. 7 tys. zł. To efekt uzależnienia wysokości składki zdrowotnej od dochodu oraz braku możliwości jej odliczenia od podatku. Rząd przekonuje, że "w zamian" przedsiębiorcy dostaną - podobnie jak reszta Polaków - lepszy system opieki zdrowotnej za kilka lat. Tu i teraz jednak samozatrudnieni dostaną finansowe bęcki.
Pojawiają się oczywiście różne argumenty. Z jednej strony - że osoby samozatrudnione są (i nadal będą) niżej opodatkowane i oskładkowane niż etatowcy (tzw. klin podatkowy jest i będzie dla działalności niższy niż dla umowy o pracę). Z drugiej - że nie dzieje się to bezkosztowo, bo osoby samozatrudnione podejmują wyższe ryzyko niż etatowcy, nie są chronieni żadnym kodeksem pracy, a konsekwencją niższych składek na ubezpieczenie społeczne (które dziś sprawia, że przy podobnym poziomie dochodów mają więcej "na rękę" niż osoby na etacie) będzie niższa emerytura czy renta w przyszłości.
Ta siła uderzenia reformy podatkowej - znacznie większa w przypadku przedsiębiorców niż etatowców - wzbudza więc społeczne emocje. Rządowe szacunki, na które powołuje się "Dziennik Gazeta Prawna", mówią o 60 proc. jednoosobowych działalności gospodarczych, które stracą. W przypadku umów o pracę blisko 70 proc. osób ma wyjść na zmianach "na plus" (a wyraźniejszą stratę odczuje tylko mniej niż co dziesiąta osoba na etacie).
Emocje wzbudzają nie tylko same liczby, ale też ich osadzenie w retoryce rządu, który słowa "rodzina", "dzieci" czy "wsparcie" od lat odmienia przez wszystkie przypadki. W tym kontekście analizy są jednak bezlitosne, bo - choć rzeczywiście większość podatników na zmianach zyska - to najczęściej stratni będą... rodzice z dziećmi oraz osoby samotnie wychowujące dzieci. Tak wskazują kalkulacje Centrum Analiz Ekonomicznych (CenEA).
Samozatrudnieni zwracają uwagę, że zmiany podatkowe w obecnym kształcie to w wielu przypadkach uderzenie nie tylko w nich, ale także w ich rodziny.
Podczas czwartkowej konferencji prasowej Ministerstwo Finansów pokazało grafikę wskazującą, że na reformie podatkowej rodzina z dwójką dzieci, z tylko jednym rodzicem pracującym (który zarabia 10 tys. zł brutto miesięcznie), zyska ponad 1100 zł w skali roku. Jest tylko jeden warunek - "żywiciel" rodziny pracuje na etacie.
Gorzej, jeśli prowadzi własną działalność. Na podstawie dotychczasowych zapowiedzi rządu eksperci wyliczają, że już przy dochodach rzędu 6,5-7 tys. zł miesięcznie przedsiębiorca będzie przynosił do domu mniej pieniędzy. Nawet, jeżeli jego praca to jedyne źródło utrzymania rodziny.
Na naszą prośbę doradcy podatkowi z kancelarii MDDP przygotowali symulację, z której wynika, że przedsiębiorca z przychodami rzędu 10 tys. zł miesięcznie (rozliczający się według skali podatkowej 17/32 proc.) wprawdzie powinien te środki "odzyskać" przy wspólnym rozliczeniu rocznym z niepracującym małżonkiem, ale jego rodzina zyska na zmianach "tylko" ok. 140 zł. Chyba że rząd zdecyduje się jednak objąć osoby samozatrudnione ulgą dla klasy średniej - wówczas rzeczywiście korzyści wzrosną do kwoty ponad 1100 zł (podobnej jak dla osób na etacie).
Inaczej sprawa się ma w przypadku działalności przynoszących wyższe dochody, np. 15 czy 20 tys. zł. Tu nie pomoże nawet wspólne rozliczenie z niepracującym (a więc nieosiągających dochodów) małżonkiem. Według obliczeń MDDP, taka rodzina będzie na kilkutysięcznym minusie w skali roku. Wszystko oczywiście przy założeniu, że rząd w toku konsultacji nie da się przekonać, by stosowną ulgę zaprojektować także dla przedsiębiorców - przynoszących do domu podobne pieniądze co zdefiniowana w "Polskim Ładzie" klasa średnia z umowami o pracę.
Reforma w obecnym zarysie wprowadza wyższe niż dotychczas obciążenie dla rodzin z dochodami rzędu kilkunastu tysięcy złotych, których utrzymanie zależy od rodzica-przedsiębiorcy. To o tyle ważne, że - jak samo wylicza Ministerstwo Finansów - rodziny ze znacznie wyższymi dochodami, nawet rzędu 23 tys. zł (a de facto jeszcze nieco wyższymi), ale z tytułu umów o pracę, nadal będą mogły liczyć na całkiem solidne zyski ze zmian w podatkach.
Nowe propozycje zakładają, iż im wyższy zarobek tym wyższa utrata netto, niezależnie od liczby członków rodziny na utrzymaniu, drugiego małżonka czy ponoszonych wydatków na bieżące życie, w tym np. raty kredytów
- komentuje w rozmowie z Gazeta.pl wyliczenia dla działalności gospodarczych Anna Misiak z kancelarii MDDP.
Uwaga! Warto mieć świadomość, że powyższe wyliczenia przygotowano przy odpowiednich założeniach i uproszczeniach. Nie muszą one się ziścić.
Należy też podkreślić ponownie - osoby samozatrudnione wciąż będą (zwykle) procentowo niżej opodatkowane i oskładkowane niż etatowcy. Spadnie jednak wysokość tej swoistej "premii" dla przedsiębiorców. To oni i ich rodziny na reformie podatkowej zaproponowanej przez PiS stracą przede wszystkim.
Jak pokazują wyliczenia, nie chodzi wyłącznie o (jak często zdarza się sugerować np. premierowi Morawieckiemu) przedsiębiorców z dochodami rzędu 30 tys. zł albo "menedżerów i dyrektorów w korporacjach korzystających ze specjalnych schematów prawniczych". Uderzenie odczują także te rodziny, które gdyby tylko podobne pieniądze co na działalności zarabiały na umowie o pracę, spokojnie zostałyby uznane za "klasę średnią". Klasę, której portfele Polski Ład ma pozostawić w spokoju.
Z drugiej strony, nie da się wykluczyć, że podwyżki obciążeń wielu osób samozatrudnionych rząd traktuje jako swego rodzaju rewanż za działania antykryzysowe sprzed roku. Nie da się ukryć, że jednoosobowe działalności mogły liczyć np. na umorzenie składek ZUS, bezzwrotną pożyczkę czy świadczenie postojowe nawet gdy ich sytuacja nie uległa drastycznemu pogorszeniu. Być może teraz przyszedł czas zapłaty.