Jastrząb, co nie chce kopać się z koniem. Wszystko, co słyszeliście od Glapińskiego i zapomnieliście

W środę 13 kwietnia sejmowa Komisja Finansów Publicznych ma zająć się wnioskiem prezydenta Andrzeja Dudy dotyczącym powołania Adama Glapińskiego na drugą, sześcioletnią kadencję prezesa NBP. Obecna kończy się w czerwcu. Sam Glapiński oczywiście chce kontynuować swoją misję, acz jego ambicje i wiara w siebie sięgają tak naprawdę znacznie wyżej. Jest przekonany, że gdyby rządził całym światem, byłby on o wiele lepszym miejscem.

Dziś to często w zdjęcie prezesa NBP kredytobiorcy złotowi rzucają rzutkami, obwiniając go za rosnące w błyskawicznym tempie stopy procentowe (a w ślad za nimi raty kredytów). Ci, co nie mają kredytów, złorzeczą natomiast, że to za (i z winy) Glapińskiego rozhulała się w Polsce inflacja niewidziana jeszcze w tym wieku.

Z drugiej strony - duże szanse Glapińskiego na kolejną kadencję w fotelu szefa polskiego banku centralnego oznaczają, że nie wszyscy widzą w nim ekonomicznego szarlatana. I vice versa - Glapiński oczywiście podkreśla swoją pełną niezależność, ale nie ukrywa, że obecny rząd uważa za szczęście dla Polski.

Polska gospodarka jest w pełni bezpieczna, w sensie państwowym też nic nam nie grozi. Mają państwo w tej chwili rząd, który jest jakby stworzony na taką sytuację, żeby sprawnie działać. Tak się historycznie szczęśliwie złożyło

- mówił miesiąc temu Glapiński. W kolejnym zdaniu powiedział też wtedy, że Polska ma również rozsądny zarząd Narodowego Banku Polskiego i Radę Polityki Pieniężnej. Ale to akurat i tak "samopochwała" niskich lotów. We wrześniu 2021 r. prezes NBP postawił sprawę absolutnie jasno, orzekając, że gdyby zarząd NBP i Rada Polityki Pieniężnej zarządzali światem, byłby on o wiele lepszy.

Glapiński przyjęty z ulgą

Warto przypomnieć, że gdy w 2016 r. Glapiński obejmował stanowisko prezesa NBP, rynki przyjęły to z ulgą. Dziś mało kto pamięta, ale na początku tamtego roku - wkrótce po przejęciu władzy przez PiS i pierwszych zakusach na Trybunał Konstytucyjny - agencja S&P obniżyła Polsce rating m.in. w obawie przed tym, że prezesem banku centralnego w miejsce Marka Belki zostanie partyjny nominat - mierny, ale wierny.

Choć Glapiński oczywiście był dobrym znajomym Jarosława Kaczyńskiego jeszcze m.in. z czasów Porozumienia Centrum (był też m.in. doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego), to jednak został przyjęty jako fachowiec. A rating od S&P po dwóch latach wrócił do poziomu sprzed obniżki.

Trudno powiedzieć, czy Glapiński tęskni dziś za pierwszymi około czterema latami swojej prezesury. Nie miał wtedy za wiele do roboty w zakresie polityki pieniężnej (stopy stały w miejscu), za to m.in. wprowadzał do obiegu banknot 500 zł (choć jego idea sięga jeszcze czasów prezesa Belki), pracował nad banknotem o nominale 1000 zł czy sprowadzał polskie złoto z Londynu i zwiększał jego rezerwy. Musiał też tłumaczyć NBP z bardzo wysokich wynagrodzeń kadry zarządzającej, a następnie - po wejściu w życie stosownej ustawy - ujawnić je. 

Wszystko zmieniło się w marcu 2020 r., gdy przed Narodowym Bankiem Polskim pojawiło się epokowe wyzwanie. Chodziło o wsparcie rządu w ratowaniu gospodarki po wybuchu pandemii. Dziś wypomina się, że NBP "dodrukował" czy "wykreował" setki miliardów złotych, ale nawet niespecjalnie potakujący Glapińskiemu ekonomiści przyznają, że NBP stanął wtedy na wysokości zadania. Wpuszczenie tych środków w gospodarkę uratowało wiele miejsc pracy, choć oczywiście potem przyczyniło się do inflacji.

Dziś przy różnych okazjach przypomina się Glapińskiemu słowa z marca 2020 r. o "nieprzebranych ilościach gotówki", ale w tamtym momencie ta wypowiedź (i jej podobne) miała uspokajać Polaków, którzy obgryzali paznokcie przed bankomatami, bo bankowozy nie zawsze dowoziły gotówkę na czas. 

Pod koniec 2020 r. kadencję Glapińskiego naznaczyły jeszcze zaskakujące interwencje walutowe osłabiające złotego, w których część ekspertów wywęszyła chęć podbicia zysku NBP (w 95 proc. zasila on budżet państwa).

A potem przyszedł 2021 (i 2022 rok), które zdominował temat inflacji i podwyżek stóp. Dodajmy - inflacji, która miała być przejściowa, oraz stóp, które na pewno miały nie iść w górę.

Śmiało, śmielej, Glapiński

Glapiński regularnie zżyma się, gdy przypomina się jego wypowiedzi sprzed kilku miesięcy czy nawet lat, sformułowane przy zupełnie innych okolicznościach gospodarczych. Zauważa, że nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego, a już na pewno nie pandemii czy wojny i ich następstw. To oczywiście prawda. Problem tylko w tym, że - jak wytyka Glapińskiemu część ekonomistów - pewne tezy wygłaszał on mimo wszystko zbyt śmiało.

Ta wypominana mu chyba najczęściej pochodzi z marca 2021 r., gdy orzekł, że "prawdopodobieństwo podwyżek stóp procentowych w czasie obecnej kadencji Rady Polityki Pieniężnej [a więc przynajmniej do początku 2022 r., gdy zaczęły upływać kadencje większości członków RPP - red.] wynosi zero". Zaraz zaczął zmiękczać swój przekaz - że po zerze jest "przecinek i jakaś kolejna cyfra" (czyli że jakieś prawdopodobieństwo podwyżek, choć nikłe, jednak jest), oraz że w razie szybkiego i ustabilizowanego wzrostu gospodarczego RPP "zastanowi się nad podwyżką".

To "zerowe prawdopodobieństwo podwyżek stóp" poszło jednak już w świat. Podobnie zresztą jak kilka innych stwierdzeń Glapińskiego, np. że bardziej grozi nam deflacja niż podwyższona inflacja (w styczniu 2021) czy że podwyżki stóp byłyby "szkolnym błędem" (we wrześniu 2021 r., na miesiąc przed rozpoczęciem cyklu podwyżek, który trwa do dziś i nie wiadomo, kiedy się skończy). 

Było bardzo dużo rzeczy do przewidzenia. Po pierwsze, że inflacja rosła już przed kryzysem. Po drugie, że działania ratunkowe [na początku pandemii w 2020 r. - red.], które były według mnie właściwe, będą doprowadzały do podwyższonej inflacji. To należało powiedzieć otwartym tekstem: "Tak, szykujmy się, będzie wyższa inflacja". A nie opowiadać ludziom bajki, że największym zagrożeniem dla świata jest teraz deflacja. To był najlepszy przykład kompletnego niezrozumienia natury kryzysu i natury swoich własnych działań. Wszystko sprowadza się do tego, że komunikacja była spartolona

- ocenia Glapińskiego w rozmowie z Gazeta.pl dr Wojciech Paczos z Cardiff University.

Adam Glapiński, prezes NBP, w czasie konferencji po posiedzeniu RPP, 7 kwietnia 2022 r.Glapiński o trzech czynnikach, przez które RPP nałożyła "kaganiec inflacji"

Czy Glapiński jest winien inflacji czy nie?

Na konto Glapińskiego idzie oczywiście to, że mamy w Polsce najwyższą w tym wieku inflację - w marcu wyniosła aż 10,9 proc. Tylko - czy słusznie? 

Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Część inflacji stanowiły i nadal stanowią czynniki, na które Rada Polityki Pieniężnej czy personalnie Glapiński nie mają wpływu. Przez ostatnich kilka lat trochę się ich zebrało - to m.in. problemy podażowe wynikające z nadwerężonych i zerwanych globalnych łańcuchów dostaw czy wzrost cen surowców energetycznych (za sprawą m.in. szantażu gazowego Putina z 2021 r., a potem wybuchu wojny w Ukrainie). 

Zresztą wystarczy popatrzeć na dane z innych krajów. W USA inflacja jest najwyższa od 40 lat, w marcu wyniosła 8,5 proc. W strefie euro w marcu ceny urosły o 7,5 proc. rok do roku - to najwyższy odczyt w historii. W czterech krajach strefy euro inflacja też jest dwucyfrowa - w  marcu inflacja przekroczyła 10 proc.: w Litwie (aż 15,6 proc.), Estonii (14,8 proc.), Holandii (11,9 proc.) i Łotwie (11,2 proc.). W trzech kolejnych wyniosła ponad 9 proc. (Hiszpania 9,8 proc., Słowacja 9,5 proc., Belgia 9,3 proc.). Nigdzie tam nie mają Glapińskiego, a najwyższą inflację od dekad - owszem.

Tyle, że mimo wszystko m.in. dr Paczos część winy za polską inflację widzi także w tej - jak mówi - spartolonej komunikacji NBP. Mogła sprawić, że odkotwiczyły się w Polsce oczekiwania inflacyjne, czyli, że Polacy zaczęli wierzyć, że inflacja wymyka się spod kontroli władz monetarnych. Wtedy nasze wyczulenie na wzrosty cen zaczyna się stępiać - podwyższona inflacja utrwala się, a my staramy się po prostu do tej nowej normalności dostosować, m.in. żądając kolejnych podwyżek płac. Z kolei przedsiębiorcom łatwiej jest rosnące koszty zatrudnienia przerzucać na klientów, skoro w międzyczasie wajcha w naszych głowach przeskoczyła z pozycji brzydzenia się podwyżkami cen w sklepach na pozycję "no trudno, tak musi być, wszędzie rośnie". 

Zresztą Glapińskiemu i w tym kontekście przydarzyła się dość niefortunna wypowiedź. Chodzi o słowa z lipca 2021 r., gdy stwierdził, że "inflacja nie ma negatywnego wpływu na zasobność portfeli Polaków, bo wszystkie wynagrodzenia i świadczenia emerytalne rosną znacząco szybciej". W sensie statystycznym to prawda - inflacja była wówczas wciąż wyraźnie niższa niż tempo wzrostu świadczeń czy przeciętnej pensji w przedsiębiorstwach. Tyle że przekaz, że receptą na podwyższoną inflację są kolejne podwyżki płac, nie powinien raczej paść z ust prezesa NBP. To prosta droga do nakręcenia spirali cenowo-płacowej.

Glapińskiemu wypomina się też, że regularnie podkreślał w 2021 r., iż inflacja w Polsce jest "przejściowa". Zdanie zmienił dopiero w grudniu, już po trzech podwyżkach stóp, gdy orzekł, że jednak inflacja nie jest przejściowa, tylko uciążliwa. Nawet jeśli miał ku twierdzeniom o przejściowości inflacji podstawy (no bo w końcu ceny frachtu, gazu, wywozu śmieci itp. nie będą rosnąć w nieskończoność), to wyszło głupio z co najmniej dwóch powodów.

Po pierwsze - tych proinflacyjnych czynników nałożyło się na siebie tak dużo, że powoli można było tracić nadzieję i rachubę, kiedy ta "przejściowość" w końcu przejdzie. Zresztą to też podbiło wspomniane oczekiwania inflacyjne. Po drugie - tymi "przejściowymi", zewnętrznymi czynnikami nie można było tłumaczyć wszystkiego. Część ekonomistów od miesięcy zauważała rosnącą presję inflacyjną ze strony odłożonego, popandemicznego popytu, silnego odbicia gospodarki, bardzo mocnego rynku pracy (niskie bezrobocie, szybkie tempo wzrostu płac), luźnej polityki fiskalnej rządu czy inflacjogennej struktury gospodarki (opartej na konsumpcji)

[Gdyby NBP komunikował, że inflacja po kryzysie pandemicznym będzie rosnąć] ludzie, obserwując podwyższoną inflację, widzieliby, że realizuje się scenariusz, który zapowiedział bank centralny i nie przerażałoby ich to. A kiedy widzą inflację, która rośnie, i rośnie, i rośnie, a bank centralny cały czas twierdzi, że ona będzie spadać, spadać i spadać, to mają świadomość, że coś się dzieje nie tak. To jest ten problem

- mówił w rozmowie z Gazeta.pl dr Paczos.

Pewnym miernikiem tej inflacji, na którą NBP ma wpływ, jest tzw. inflacja bazowa (czyli okrojona z cen energii i żywności). Ta zaczęła niebezpiecznie rosnąć jeszcze przed pandemią - w grudniu 2019 i styczniu 2020 r. wyniosła 3,1 proc., w lutym 3,6 proc. Wyższych odczytów nie notowano wówczas od 2002 r. Co ważne, od tamtego czasu ani razu inflacja bazowa nie spadła poniżej 3,5 proc., w lutym br. wynosiła już 6,7 proc.

  • Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina

Metamorfoza Glapińskiego

Dziś już wiadomo, że inflacja w Polsce nie jest przejściowa. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem - tj. prognozami NBP i ekonomistów - to do celu inflacyjnego (2,5 proc.) dojdziemy dopiero w 2024-2025 r. Przez najbliższych kilka miesięcy utrzyma się dwucyfrowa inflacja, a przez kolejnych wiele będzie wciąż wysoka. Schodzenie z niej będzie okupione bólem "złotówkowiczów" (wzrost rat kredytów nawet i o 100 proc. względem stanu sprzed października 2021 r.), a niewykluczone, że i całej gospodarki (która będzie rosnąć wolniej, wręcz ekonomiści coraz śmielej wieszczą recesję - oby krótkotrwałą i płytką). 

Ale akurat to przedmiotem krytyki Glapińskiego, Narodowego Banku Polskiego czy Rady Polityki Pieniężnej raczej nie jest. W ostatnich miesiącach prezes NBP jest zwykle chwalony za - nareszcie - poważne podejście do inflacji oraz determinację w walce z nią i w próbach ponownego zakotwiczenia wspomnianych oczekiwań inflacyjnych.

Chodzi nie tylko o same podwyżki stóp, ale także komunikacyjną metamorfozę. Glapiński słowo "jastrząb" (czyli: zwolennik twardej polityki pieniężnej) w kontekście swojej postawy odmienia przez wszystkie przypadki, stale zapowiada kolejne podwyżki stóp i wciąż podbija ich docelowy poziom. "Złotówkowiczów" każda kolejna wypowiedź Glapińskiego przyprawia o zawał serca, ale jednak prezes NBP dość jasno pokazuje, że w walce z inflacją nie ma zamiaru brać jeńców.

Zobacz wideo

Wiarygodność NBP poszła w las

Jest jeszcze coś, co poza nietrafionymi - nawet nie z jego winy - ocenami przyszłości mocno zaciążyło na wiarygodności prezesa Glapińskiego. Chodzi o jego urażoną dumę, którą nie zawsze potrafił schować do kieszeni. Wiadomo, mógłby się tłumaczyć, że jest tylko człowiekiem i ma prawo do obrony (tym bardziej że rzeczywiście chyba jego krytyka nie zawsze była słuszna), ale mimo wszystko nierzadko wychodził daleko poza konwencję poważnego prezesa najważniejszej instytucji finansowej w kraju.

Zresztą zarzuty z ust Glapińskiego dotyczące np. "braku rozumu" osób o innym oglądzie sytuacji (wrzesień 2021), a także licznych "ataków", "kłamstw", "piramidalnych bzdur" czy "księżycowo-ekonomicznych teorii" to i tak betka wobec tego, co jesienią 2021 r. wyprawiało biuro prasowe NBP. Tweety o kierowniku polowania i ogarach, które poszły w las czy sonda, kim jest ów kierownik polowania (do wyboru: Donald, Colargol, Maja i Gargamel) przeszły do historii żenady polskiego internetu.

To, co robiło biuro prasowe NBP na Twitterze, to był wstyd dla państwa polskiego

- mówi dr Paczos z Cardiff University.

Na marginesie - nie tylko wobec swoich krytyków Glapiński nie zwykł trzymać języka za zębami. Przykład? Konferencja z marca br., gdy prezes NBP osoby, które po wybuchu wojny w Ukrainie wypłacały gotówkę z bankomatów, określił mianem "najbardziej niemądrej części społeczeństwa".

Adam Glapiński, prezes NBP, 7 kwietnia 2022 r.Szybki koniec podwyżek stóp? Nic z tego. Prezes NBP podał datę

Eurosceptyk na dwóch poziomach

Prezes Glapiński dał się poznać także jako eurosceptyk na przynajmniej dwóch poziomach. Po pierwsze - jeśli chodzi o walutę euro. Złoty jest dla niego symbolem suwerenności i swobody w prowadzeniu polityki pieniężnej. 

Bogu dzięki, że możemy mieć własną walutę. Dzięki temu rozwijamy się dwa razy szybciej niż bogatsze kraje europejskie

- mówił w marcu br. Miesiąc wcześniej mówił, że po zahamowaniu tempa wzrostu polskiej gospodarki po przyjęciu euro, "jeździlibyśmy do Niemiec zrywać szparagi". W grudniu 2021 r. postawił sprawę jasno: dopóki on będzie prezesem NBP, temat przyjęcia euro nie istnieje. Jak mówił, moglibyśmy przyjąć europejską walutę, gdy poziom gospodarczy w Polsce będzie porównywalny z Niemcami, czyli "za jakieś 20 lat".

Jeśli chodzi o drugi wymiar eurosceptycyzmu Glapińskiego, to dotyczy on oczywiście Unii Europejskiej. Wprawdzie prezes NBP widzi pozytywy z obecności Polski we wspólnocie (m.in. chodzi o dostęp do wspólnego rynku), to jednak nie szczędzi UE regularnych cięgów. Na przestrzeni ostatnich miesięcy przekonywał m.in., że środki z Funduszu Odbudowy należą się Polsce "jak psu micha", ale też, że "Polska bez tych środków doskonale da sobie radę". 

Konikiem Glapińskiego jest jednak przede wszystkim polityka klimatyczna UE. Nie było chyba od miesięcy konferencji, na której prezes NBP nie skrytykowałby jej. 

Cierpimy z powodu polityki klimatycznej UE. 60 proc. ceny energii wynika z polityki klimatycznej UE. Uważam tę politykę za błędną, ale co zrobić. Nie można kopać się z koniem. Deszcz pada, to trzeba wziąć parasol

- przekonywał Glapiński w lutym br. Co należy podkreślić, powielił tym samym fałszywą narrację, bo ceny energii wcale nie wynikają w 60 proc. z polityki klimatycznej UE. Nawet jeśli prezesowi NBP nie podoba się ona (do czego ma wszak pełne prawo), to posuwanie się w jej krytyce do dezinformacji niestety nie przydaje mu wiarygodności. 

Jeśli Glapiński zostanie ponownie prezesem NBP, to za około trzy lata pobije rekord Hanny Gronkiewicz-Waltz i zostanie najdłużej urzędującym szefem polskiego banku centralnego w historii. Gronkiewicz-Waltz szefowała NBP od marca 1992 r. do grudnia 2000 r.

Więcej o: