PiS obiecuje 800 plus. Niby tylko się cieszyć, ale jednak jest pewien niesmak [GOSPODARCZY TGV #17]

Mikołaj Fidziński
Dane z polskiej gospodarki okazały się zaskakująco dobre, inflacja trochę spadła (choć oczywiście wciąż jest piekielnie wysoka), a liczba osób pracujących w Polsce jest najwyższa w historii. A jednak to nie te wydarzenia, a jedna kwota - 800 zł (a nie 500 zł) na dziecko - zdominowała debatę gospodarczą w tym tygodniu. Zapraszam na Gospodarczy TGV, czyli podsumowanie tygodnia.

PiS obiecuje 800 plus od 2024 r.

W niedzielę 14 maja prezes PiS Jarosław Kaczyński zapowiedział podniesienie wysokości świadczenia 500 plus do 800 zł od 2024 r. Wkrótce potem Donald Tusk wyszedł z inicjatywą (a wręcz projektem ustawy), żeby zrobić to już od 1 czerwca br., ale rząd nie pali się do tańca w rytm muzyki opozycji.

Oczywiście zapowiedź Kaczyńskiego spotkała się z reakcją też innych ugrupowań. Nosem kręcą PSL (oczekuje ograniczenia świadczenia tylko do osób pracujących) i Polska 2050 (Szymon Hołownia postuluje próg dochodowy i więcej czasu do namysłu nad kształtem zmian), Lewica przypomina, że od dawna postulowała regularną waloryzację 500 plus, a pomysł PiS skrytykował też lider Konfederacji Sławomir Mentzen.

Z jednej strony - podwyżka 500 plus do 800 zł broni się z powodu spadku siły nabywczej świadczenia. Od kiedy program został uruchomiony w kwietniu 2016 r., ceny (według danych inflacyjnych GUS) urosły o około połowę. Żeby dziś świadczenie wychowawcze było warte tyle, co siedem lat temu, powinno wynosić ok. 740 zł (a do końca roku ten "ekwiwalent" wzrośnie w okolice 800 zł, zaproponowane przez Kaczyńskiego).

Z drugiej - pomysł PiS wywołuje też pewien niesmak. Po pierwsze, ekonomiści mówią o erozji usług publicznych - ok. 24-26 mld zł rocznie na podwyżkę świadczenia się znajdzie, a wkrótce będziemy pewnie słyszeć z rządu pojękiwania, że nie ma pieniędzy np. na podwyżki w budżetówce albo konieczne reformy w sektorze publicznym. 

Po drugie, dziwnym trafem PiS swój sztandarowy program "podkręca" tylko w latach wyborczych (latem 2019 r. zdjął kryterium dochodowe w przypadku świadczenia na pierwsze dziecko). 

W końcu po trzecie - raptem niespełna miesiąc temu rząd wysłał do Brukseli tzw. Wieloletni Plan Finansowy Państwa, w którym o planowanym - niemałym, bądź co bądź - dodatkowym corocznym wydatku nie raczył donieść, choć zapewne taki plan już w rządzącej partii istniał (a jeśli nie istniał, to tym słabiej - bo to by oznaczało, że prezes Kaczyński samodzielnie układa rządowi klocki). Co innego medialne uniki, a co innego oficjalne dokumenty, które tracą ważność po trzech tygodniach.

Festiwal obietnic rozkręca się - wyższa kwota wolna od PO, czternastki na stałe od PIS

Podwyżka 500 plus zasłużyła na osobny punkt, ale przypomnijmy, że Kaczyński zapowiedział także zniesienie opłat za autostrady. Minister rozwoju i technologii Waldemar Buda w rozmowie z Radiem ZET nie wykluczał nawet wywłaszczenia prywatnych właścicieli dróg, jeżeli nie wykazywaliby chęci negocjacji z rządem.

Kaczyński obiecał także bezpłatne leki dla osób od 65 roku życia oraz dla dzieci i młodzieży do 18 roku życia. Dziś darmowe leki (choć tylko niektóre) przysługują osobom 75+.

Do tej listy obietnic władzy warto też dodać coroczne 14. emerytury dla emerytów i rencistów. Plan, aby nie było to jednorazowe, a stałe świadczenie, ma już kilka miesięcy, ale we wtorek oficjalnie rząd przyjął w tej sprawie projekt ustawy.

W kontrze do propozycji PiS, Platforma Obywatelska wyszła z szalonym planem podwyżki kwoty wolnej od podatku z 30 do 60 tys. zł. To obietnica bardzo droga - kosztowałaby budżet państwa ubytek ok. 30-35 mld zł dochodów (a samorządy kolejnych kilkanaście miliardów).

Zobacz wideo Neumann: 60 tys. kwoty wolnej od podatku ma wspierać ludzi aktywnych

Inflacja w dół, wreszcie również bazowa

Ekonomiści obawiają się, że realizacja kolejnych przedwyborczych politycznych obietnic zahamuje proces dezinflacji w Polsce. Najnowsze dane wskazują, że ten proces się w Polsce toczy - dość szybko (na razie, głównie dzięki efektom bazy) szczególnie w przypadku głównej, "łącznej" miary inflacji. GUS potwierdził, że w kwietniu inflacja wyniosła 14,7 proc. rok do roku (wobec 16,1 proc. w marcu i 18,4 proc. w lutym, zaś Eurostat oszacował ją według swojego koszyku inflacyjnego na 14 proc. (wobec 15,2 proc. w marcu i 17,2 proc. w lutym). W obu przypadkach były to najniższe odczyty od maja 2022 r.

Symbolicznie, ale jednak spadła w końcu także inflacja bazowa (czyli bez cen energii i żywności). Jest ona określana miarą trwałej presji inflacyjnej, uporczywości inflacji niezależnej od chwilowych wahań cen (np. wskutek wydarzeń geopolitycznych i pogodowych). W kwietniu inflacja bazowa w Polsce wyniosła 12,2 proc. rok do roku i był to pierwszy od czerwca 2021 r. odczyt niższy niż ten sprzed miesiąca (w marcu 12,3 proc.).

Prognozy dla inflacji w Polsce pozostają jednak kiepskie - szczególnie ta bazowa powinna spadać powoli i zejść poniżej 10 proc. zapewne dopiero w drugiej połowie roku (według projekcji NBP). 

PKB niby słabo, a rewelacyjnie

O ile danych o spadku inflacji wszyscy się spodziewali, o tyle tego, co GUS pokazał w danych o PKB Polski w pierwszym kwartale - absolutnie nie. Okazało się, że nasza gospodarka skurczyła się rok do roku tylko o 0,2 proc. "Tylko", bo prognozy wskazywały na dużo gorszy wynik (konsensus w okolicach -0,8-0,9 proc.).

Dodatkowo GUS pokazał także bardzo silny wzrost PKB Polski w ujęciu kwartał do kwartału (czyli porównując pierwszy kwartał 2023 r. z ostatnim 2022 r.) - aż o 3,9 proc. Prognozy ekonomistów sugerowały wzrost tylko ok. 0,7 proc. 

Wynik kwartał do kwartału jest wręcz fenomenalny. Zdecydowanie pobił rynkowe oczekiwania

- mówił w rozmowie z Gazeta.pl w "Studiu Biznes" Arkadiusz Balcerowski, ekonomista mBanku. Z drugiej strony, zarówno on, jak i inni analitycy, zwracali uwagę, że odsezonowane dane (przede wszystkim w gastronomii) wyglądają dziwnie i GUS ma od pandemii ewidentny problem z ich wyliczaniem. 

Generalnie jednak - pierwsze dane wskazują, że dołek polskiej gospodarki był płytszy niż wszyscy się spodziewali, co daje nadzieje na lepsze wyniki w skali całego 2023 r. (kolejne kwartały mają przynosić powolne polepszenie koniunktury). 

W "kąciku" danych o PKB dodajmy jeszcze, że według danych GUS nominalny Produkt Krajowy Brutto (czyli w uproszczeniu roczny "urobek" polskiej gospodarki) przekroczył w 2022 r., po raz pierwszy w historii, barierę 3 bilionów złotych. Wyniósł dokładnie 3 biliony 78,3 miliarda złotych, co oznacza wzrost rok do roku o 17 proc. Niestety, w znacznej mierze tak duży wzrost wynikał po prostu z inflacji.

We wtorek 16 maja poznaliśmy także dane z gospodarki strefy euro. Były one zgodnie z oczekiwaniami ekonomistów. PKB strefy euro w pierwszym kwartale br. urosło o 1,3 proc. rok do roku i o 0,1 proc. kwartał do kwartału. 

Koniec Mieszkania Plus

- Mieszkanie Plus nie wypaliło - przyznał w "Rzeczpospolitej" minister rozwoju i technologii Waldemar Buda i zapowiedział, że rząd zamyka program. Jednocześnie zapowiedział, że wspólnie z Polskim Funduszem Rozwoju przygotowuje ofertę wykupu mieszkań przez wynajmujących. - Mogę zapewnić, że będzie atrakcyjna i wszyscy zainteresowani znajdą swoją drogę - powiedział Buda w Interii. 

W USA negocjacje ws. limitu zadłużenia

Czy USA zbankrutują? To "chwytliwe" pytanie znów zawisło nad światem, bo Stany Zjednoczone ponownie dobiły do limitu zadłużenia. Ponownie, bo jest on ustalony nominalnie (nie w relacji do PKB, jak w przypadku zdecydowanej większości krajów, w tym Polski) i co kilka lat problem powraca. Dziś dług publiczny USA wynosi ok. 31,4 bln dolarów.

Sytuacja jest oczywiście poważna - administracja prezydenta Joe Bidena musi targować się z Republikanami, którzy stanowią większość w Kongresie, a którzy oczekują znaczących cieć budżetowych. Prezydent Joe Biden w związku z tym problemem odwołał planowane wizyty w Australii i Papui Nowej Gwinei. Jeśli porozumienia nie będzie do końca maja, administracji publicznej może zabraknąć pieniędzy na realizację zobowiązań - wykup obligacji, wypłatę pensji w "budżetówce" itd. Generalnie - to byłby krach, wzrost bezrobocia, szok na rynkach finansowych.

Z drugiej strony, rynki nie są szczególnie przejęte ryzykiem niewypłacalności USA. Stany Zjednoczone mają ten kłopot co jakiś czas i dotychczas zawsze udawało się w końcu na chwilę przegonić znad głowy ten miecz Damoklesa. Kongres w przeszłości już 78 razy podnosił limit zadłużenia, ostatni raz w 2021 r.

Liczba osób pracujących w Polsce przekroczyła 17 mln 

W pierwszym kwartale br. przekroczyliśmy - po raz pierwszy w historii - symboliczną granicę 17 mln osób pracujących w polskiej gospodarce. To o blisko 237 tys. osób więcej niż przed rokiem.

Jak wyjaśnia Andrzej Kubisiak, wiceszef Polskiego Instytutu Ekonomicznego, dane te obejmują pracowników najemnych i samozatrudnionych, raczej Polaków (cudzoziemców, jeśli mają tu mieszkania). Wynika to z faktu, że dane pochodzą z ankietowego badania BAEL, które realizowane jest raczej w domach i mieszkaniach niż punktach zbiorowego zakwaterowania migrantów. 

Kubisiak zauważa, że Polska odnotowuje wyraźnie lepszą dynamikę niż UE jako całość i w porównaniu z innymi krajami, jeśli chodzi o zmianę poziomu zatrudnienia. 

Oczywiście z punktu widzenia gospodarki - która problemy ma i będzie mieć bardziej z rękami do pracy niż poziomem bezrobocia - to bardzo dobra wiadomość. Wskaźniki aktywności zawodowej w Polsce rosną - na koniec 2022 r. wyniósł 58,2 proc., najwięcej w historii. Taki odsetek ludności w wieku 15-89 lat w Polsce pracował albo aktywnie szukał pracy (acz tych szukających pracy było "tylko" ok. 500 tys.).

Biernych zawodowo osób (tj. niepracujących i nieszukających zatrudnienia) było wtedy ok. 12,4 mln. Wydaje się dużo, ale w większości są to emeryci, renciści, uczniowie czy np. osoby, które zrezygnowały z pracy na rzecz opieki nad członkami rodziny. Co nie znaczy, że nie ma w tym gronie też osób, które mogłyby zasilić szeregi pracujących. Dalszy wzrost poziomu aktywności zawodowej w polskiej gospodarce to klucz do utrzymania dobrego tempa wzrostu gospodarczego.

Po raz pierwszy w historii globalne ocieplenie przekroczy limit 1,5 st. C

Najnowsze prognozy naukowców ze Światowej Organizacji Meteorologicznej wskazują, że z 66-procentowym prawdopodobieństwem do 2027 r. temperatura na ziemi przekroczy poziom sprzed epoki przemysłowej o 1,5 proc. To najwyższe w historii ryzyko takiego zdarzenia - jeszcze rok temu wynosiło 50 proc. Dodatkowo niemal na pewno jeden z najbliższych pięciu lat będzie najcieplejszy w historii. To ryzyko rośnie ze względu na emisję gazów cieplarnianych związanych z działalnością człowieka, ale także zjawisko pogodowe El Nino, które najprawdopodobniej rozpocznie się tego lata.

Euro i frank najpierw spadły najniżej od 1-2 lat, a potem mocno odbiły

We wtorek 16 maja za euro płaciło się ok. 4,48 zł, czyli najmniej od czerwca 2021 r. Kurs franka szwajcarskiego spadł nawet do 4,60 zł, czyli najniżej od czerwca 2022 r. Z kolei dolar (po 4,12 zł) był prawie najsłabszy względem złotego od lutego 2022 r.

Kolejne dni to jednak wyraźne osłabienie złotego i obecnie (stan na 16:45) dolar jest po 4,21 zł, euro po 4,54 zł, a frank po 4,67 zł. Ekonomiści to osłabienie wiążą z naturalną korekta w agresywnym trendzie umocnienia, choć zwracają też uwagę na siłę dolara związaną m.in. z dobrymi danymi z gospodarki i jastrzębią retoryką członków amerykańskiego banku centralnego Fed.

Więcej o: